
Tęsknota za tatą-żołnierzem może prowadzić do naprawdę odważnych czynów! Kilkulatka nie tuliła się do taty przez 8 długich miesięcy i nie miała zamiaru przeciągać tego czasu ani chwili dłużej. Dlatego nie czekała do końca uroczystego przemówienia powitalnego, tylko zdecydowała się powitać tatę na swój sposób…
Dziewczynka była nie tylko słodka, ale i odważna, jak na córkę żołnierza przystało!
Po zakończeniu uroczystości tata małej Cary, porucznik Daniel Oglesby, wyjaśniał jednej z amerykańskich telewizji:
„Cara wyłapała mnie wzrokiem z tłumu i poczuła, że bardzo chce mnie uściskać i powiedzieć: cześć, trochę wcześniej niż było to w planach”.

Środa Wyjeżdżam również na spacery . Mama ubiera mnie ciepło, co nie jest zbyt fajne (nienawidzę wkładania czapki, a takiej wiązanej pod brodą – to już szczególnie!), smaruje kremem, wkłada do wózka, przykrywa i wystawia na taras. Świeże powietrze mnie usypia i nie wiem, co się dzieje dalej. Ale mam podejrzenia, że wcale ze mną nie spaceruje, tylko wraca sobie do domu. Chciałbym to sprawdzić, ale chociaż staram się nie zasnąć, powieki same mi opadają... A kiedy się budzę, jestem znów w domu. Przez to nawet nie wiem, co jest na dworze. Gdzieś tam jest pies, bo słyszę, jak każą mu mnie pilnować. Tata mówi, że to mój pies. Czwartek Za to w domu są dwa koty. Mama mówi, że to moje koty. Chociaż ja na razie nie mam z nich za dużo pożytku. Za to one chyba mnie lubią. Zwłaszcza kiedy leżymy w łóżku, jeden przytula się do mnie i mruczy. Ale tylko, jak tata nie widzi. Może byłby zazdrosny? Bo do niego się nie przytula. Piątek Nauczyłem się płakać łzami. Początkowo byłem zachwycony, bo przy niewielkim wysiłku robię dużo większe wrażenie, niż kiedy płakałem bez łez . Jednak zauważyłem, że i ta metoda ma wady – zazwyczaj płaczę leżąc, a wtedy łzy wlewają mi się do uszu i robi się nieprzyjemnie. No i podobno, uszu nie wolno mi moczyć! Choć tata nie zawsze o tym pamięta przy kąpieli – uważa tylko, jeśli mama patrzy. Niedziela Okazało się, że całą mamę można po posiłku zastąpić smoczkiem! Jest to dla mnie ogromne ułatwienie – nie muszę ciągle być u niej na rękach, mogę pojeździć w wózku, poleżeć w łóżeczku albo pobyć z tatą. Nareszcie czuję się swobodniej. Polecamy: Blog Jureczka - to już trzeci miesiąc

Wtorek Dalej jestem żółciutki. Dlatego nie chcą mnie wypisać do domu. Leżę w naświetlarce, jak w solarium, z bandażem na oczach. Ale przynajmniej z nosa wyjęli mi te wstrętne rurki. Pani w okularach dalej przychodzi, czasem z tym panem, co tak się cieszył na mój widok. Już wiem – to Mama i Tata. Z krótkimi wizytami wpadali też Dziadkowie . Głaszczą mnie i dotykają. Parę razy łapię ich za palec i mocno trzymam. Ależ robi to na nich wrażenie! Poza tym śpię. Naprawdę dużo. I często jem. Mimo to trochę chudnę – ważę teraz tylko 2500 g. Chyba nie jest to najlepsza wiadomość, bo wszyscy się martwią. Mama, tata, ludzie w fartuchach... Czwartek Znowu przy mnie ruch. Od rana jestem badany. Wieczorem zaś położna przebiera mnie w inne ubranko, a rodzice pakują do fotelika samochodowego. Po raz pierwszy od 10 dni opuszczam Oddział Patologii Noworodka. A po raz pierwszy w życiu – szpital. Podróż przesypiam. W domu wędruję od razu do sypialni. Czeka tu na mnie łóżeczko z baldachimem i pościel w misie. No i misie – większe ode mnie. I przewijak . I regał pełen ubranek. Rodzice najwyraźniej są cali w nerwach. Wspólnymi siłami i – muszę to zdradzić – niezbyt umiejętnie zmieniają mi pieluszkę. A potem: karmienie! Hurra! Tym razem piersią. To mój pierwszy raz. Mamy zresztą też. Trzeba ciągnąć z większą siłą niż do tej pory. Z butelki było łatwiej. Ale trudno. Uff, w końcu się najadam. Zasypiam na łóżku, przytulony do mamy, z ustami pełnymi jedzenia. Jest mi miło, ciepło i bezpiecznie... Budzę się w łóżeczku, czyli przenieśli mnie, świnie, kiedy spałem! Myślę o nich źle, co wyrażam krzykiem. Chwilę tylko, bo mama bierze mnie na ręce. Przewija i karmi. Znów zasypiam przy niej, by obudzić się w łóżeczku! Krzyczę, mama mnie bierze, przewija, karmi, zasypiam przy niej i... Budzę się przy niej. No, czyli czegoś już ich...

Koniec z moimi ambicjami i poczuciem niezależności, postanowiłam pewnego dnia, gdy mój czteroletni syn Kacper popłakał się, bo nie mogłam mu kupić rowerka. Nie ma co przekonywać wszystkich dookoła, że sobie sama z dzieckiem doskonale radzę . Cóż to za niezależność, jeżeli muszę stale wysłuchiwać od matki utyskiwań, że tak naprawdę, to jestem z Kacprem na jej utrzymaniu, a moja pensja starcza tylko na czynsz za wynajętą kawalerkę i bieżące opłaty. Nawet nie mogłam zaprotestować, bo to, niestety, prawda. Przy okazji takiej rozmowy zawsze powracał temat pana Waldka. Matka uważała, że najwyższy czas, abym zdecydowała się na ślub z właścicielem sklepu mięsnego , który buduje duży dom, ma luksusowy samochód i dużo cierpliwości, jeżeli przez pięć lat nie zmienił zdania i chce mnie poślubić. Pan Waldek ma 45 lat, jest grubym i łysym facetem o piskliwym głosie, ale to wszystko nie powinno mi przeszkadzać. – Przy takim obrotnym mężu, ptasiego mleka by ci nie zabrakło. A tak, to nie wiadomo, jak związać koniec z końcem – biadała. Upomnieć się o alimenty czy poślubić Waldka z mięsnego Pan Waldek, mimo swoich braków, powinien być według niej moim faworytem, bo w małych, powiatowych miasteczkach samotna kobieta ma niewielkie możliwości znalezienia dobrze płatnej pracy. W dodatku czteroletnie panieńskie dziecko nie jest dla niej dobrą wizytówką. Miałam do wyboru: albo wyjść za pana Waldka, który gotów był mnie przyjąć z moim nieślubnym synem, albo upomnieć się wreszcie o alimenty od Marka, ojca Kacpra, który do tej pory nie miał pojęcia o jego istnieniu. A właśnie dowiedziałam się z listu mojej koleżanki Doroty, u której pięć lat temu spędzałam wakacje po zdaniu matury, że na biednego nie trafi. Ten zaradny Marek, który kiedyś wyjeżdżał do Włoch na winogrona i oliwki, miał teraz świetnie prosperujący skład materiałów budowlanych....