
Jesteśmy zagonieni i zmęczeni. Brakuje nam czasu, w dodatku mnóstwo rzeczy nas rozprasza. Tymczasem dzieci bardzo potrzebują naszej uwagi i tego, by po prostu z nimi być. Dzięki temu czują się ważne i kochane. Są gotowe na wiele, by nas sobą zainteresować.
Jak daleko są w stanie się posunąć, byśmy się nimi zajęli? Przeczytaj rozmowę z Beatą Płażewską, psychologiem, mamą dwójki dzieci.
Polecamy także: Co czuje dziecko, gdy ciągle używasz przy nim telefonu? Poruszające zdjęcia
Jak dzieci zwracają na siebie uwagę, gdy czują, że im jej brakuje?
Beata Płażewska, psycholog: Bardzo różnie. Znam dziewczynkę, która przez kilka dni udawała, że nie może chodzić. Rodzice byli przerażeni, wozili ją po lekarzach, szpitalach. Dopiero gdy przestraszyła się jakiegoś badania, powiedziała: „Ojej, moje nóżki już działają” i zakończyła przedstawienie. Na szczęście to wyjątkowa sytuacja, dzieci rzadko posuwają się aż tak daleko.
A co robią najczęściej?
Na przykład złoszczą się, kopią, gryzą, krzyczą, są niegrzeczne...
Ale to denerwuje rodziców!
To prawda, ale też gwarantuje reakcję, podczas gdy grzeczne zachowanie czy cicha zabawa w kąciku niekoniecznie. Dzieci tak bardzo potrzebują naszego zainteresowania, że wolą nas zdenerwować, niż być niezauważone.
Co jeszcze robią?
Mogą też przesadnie okazywać strach, np. wskakiwać nam na ręce na widok niegroźnego psa. Albo bardzo się wstydzić, chować za nami. Albo, zwłaszcza po pojawieniu się młodszego rodzeństwa, znów siusiać w majtki i nie radzić sobie z samodzielnym jedzeniem, czyli postępować na zasadzie: „Patrzcie, ja też jestem malutki, zaopiekujcie się mną!”
Malec może też mieć problemy z wypróżnianiem się, bóle brzucha, mdłości. Może nie mieć apetytu. Bywa i tak, że dziecko staje się takim domowym, wiecznie uśmiechniętym słoneczkiem. Ciągle się wygłupia, stara się nas nieustannie rozśmieszać, popisuje się, stale robi jakieś psoty i robi to z taką intensywnością, że mamy serdecznie dość.
Dzieci nami manipulują?
Nie, to nie tak. Małe dziecko nie robi tego świadomie, zakładając z góry: „Aha! Jak narozrabiam/powiem śmieszny wierszyk/poskarżę się na ból brzucha, to mama przestanie rozmawiać przez telefon”. Robi to, bo po prostu nas potrzebuje, bo chce naszej bliskości.
Czy takie zachowania – złość, wygłupy itd. – zawsze służą temu, by zwrócić naszą uwagę?
Oczywiście, że nie! Czasem dzieci po prostu odreagowują w ten sposób emocje, autentycznie się boją albo wstydzą, naprawdę mają jakiś problem albo wygłupiają, bo lubią i taki mają temperament. Poza tym dopiero uczą się, jak należy się zachowywać, co jest dobrze widziane, a co denerwuje rodziców, jak daleko można się posunąć, kiedy jest pora na występy, a kiedy nie.
Przeczytaj także: Czego boją się przedszkolaki?
Skąd mamy wiedzieć, o co naprawdę chodzi?
Dowiemy się tego, dając maluchowi to, czego potrzebuje, czyli naszą uwagę. Tak, by się nią nasyciło. Czasem jest tak, że nasze dzieci rzeczywiście mają jej za mało: wracamy zmęczeni z pracy, jesteśmy nieuważni, nie patrzymy na nie, nie słuchamy, co mają do powiedzenia. To zupełnie normalne, że one robią, co mogą, byśmy się nimi zajęli. Bywa jednak i tak, że malec chciałby nas na wyłączność, non stop. Że stale chciałby być w centrum uwagi. A tak się nie da.
Co w takim razie możemy zrobić?
Ważne jest to, by dawać dziecku sporo swojej uwagi i rzeczywiście spędzać z nim codziennie trochę czasu. Zawsze powtarzam, że od jego ilości ważniejsza jest jakość. Niech to będzie nawet tylko pół godziny, ale bez zerkania na telewizor, wysyłania sms-ów czy przeglądania gazety. Rozmawiajmy z malcem, patrzmy mu w oczy, bawmy się, wygłupiajmy. Bądźmy tu i teraz, dajmy mu sto procent siebie. Jednak nie przez cały czas, bo nie możemy być do jego wyłącznej dyspozycji 24 godziny na dobę. My też potrzebujemy chwili dla siebie, rozmowy z kimś dorosłym, zajęcia się swoimi sprawami itd. I dziecko powinno się tego nauczyć.
Łatwo powiedzieć…
Nie twierdzę, że to łatwe, ale dziecku trzeba stawiać granice, bo ich także (a nie tylko naszej bliskości) potrzebuje. Warto jednak pamiętać, że maluchowi, który nasycił się naszą uwagą (bawił się z nami, rozmawiał, turlał po dywanie, śmiał, opowiadał nam o czymś), łatwiej będzie zrozumieć, że rodzice potrzebują chwili dla siebie, niż dziecku, które rzadko może na nią liczyć.
Przeczytaj także: Wyznaczanie granic. Dlaczego warto czasem powiedzieć dziecku "NIE"

Choć nosimy dzieci w chustach i kangurujemy, mamy problem z dotykiem – mówi Izabela Chlewińska, która jest twórczynią instalacji performatywnej „MaMoMi” dla dzieci do 2 lat i ich opiekunów w Nowym Teatrze w Warszawie. W rozmowie z nami opowiada, jak dla całej rodziny ważna jest bliskość i zwykłe wygłupy na dywanie. Jako rodzice za mało przytulamy swoje dzieci, za rzadko je dotykamy? Pracujemy dziś ciężko i coraz dłużej, dlatego czas na nawiązywanie fizycznej więzi z dzieckiem bardzo się skurczył. Problem jednak nie dotyczy jedynie relacji z dzieckiem, ale również nas, dorosłych. Można powiedzieć, że rodzinnie mamy za mało czasu na bliskość. A może winien jest nie tylko brak czasu? Gdy patrzę na rodziców w naszej instalacji „MaMoMi”, to mam wrażenie, że dotyk jest im obcy. Nie mają z nim problemu, gdy chcą dziecko przesunąć, postawić czy podnieść. Kłopot pojawia się, gdy chodzi o dotyk bezinteresowny, o bliskość, która płynie z serca, a nie z głowy . Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak się dzieje. Dzieci przecież są otwarte na bliskość, są skomunikowane ze swoim ciałem w sposób oczywisty, a my, dorośli, nawet wobec siebie i naszych partnerów zachowujemy duży dystans i powściągliwość, jeśli chodzi o kontakt fizyczny. Z czego Pani zdaniem to wynika? W Polsce ciało jest tematem tabu. Być może wstydzimy się, być może nie mamy takich doświadczeń bliskościowych, bo sami byliśmy wychowywani z dystansem . Dzisiejsi rodzice, 30-, 40-latkowie, to pokolenie, które raczej wypłakiwało się w łóżeczkach . Nie noszono nas często, nie przytulano... Martwimy się o rozwój intelektualny swoich dzieci. Często słyszę, jak ogromną wagę rodzice przywiązują do nauki czytania, już gdy dziecko ma dwa latka. Mocno zwracają uwagę, aby od wczesnych lat znało języki. Próbują zabezpieczyć przyszłość maluchów...

Doskonale pamiętam szpitalną salę przepełnioną gośćmi mojej współlokatorki. Hucznie świętowała ze znajomymi swój czwarty poród, podczas gdy ja pragnęłam ciszy, spokoju i intymności dla mnie i mojej pierworodnej. Czas po porodzie to wyjątkowy moment dla młodych rodziców. Tabuny gość przewijających się przez szpitalne sale nie sprzyjają budowaniu więzi między nowonarodzonym dzieckiem, a jego rodzicami. Choć przed porodem mogło wydawać mi się, że od pierwszych chwil bycia mamą będę chciała wykrzyczeć tę wieść całemu światu i chwalić się każdemu moim maleństwem, w rzeczywistości jedyne czego pragnęłam to cieszenia się sobą w ciszy i spokoju. Każda z nas ma prawo do decydowania przez kogo i kiedy chce być odwiedzana. Nie bójmy się śmiało powiedzieć: "Nie chcę, żebyś dziś do mnie przychodziła". Oto kilka powodów, dla których młode mamy, nie chcą widzieć gości. Chwile, które się nie powtórzą Pierwsze dni z noworodkiem są absolutnie wyjątkowymi momentami w naszym życiu. Uczymy się siebie nawzajem. To czas pierwszego karmienia, przytulenia, przewijania, pierwszego usypiania czy kąpieli maluszka. To chwile, które nigdy się nie powtórzą, dlatego często są zarezerwowane wyłącznie dla świeżo upieczonych rodziców. Często nie chcą oni dzielić się nimi z otoczeniem. To ich wyjątkowy czas pełen intymności i wzajemnej bliskości. Reszta rodziny czy znajomych powinna to uszanować. Dla mnie był to czas, w którym docierało do mnie to, co się stało: Zostałam mamą! Mój mąż został tatą! Dajcie nam chwilę, byśmy mogli nacieszyć się naszą nową rolą. Karmienie, wietrzenie Początki karmienia piersią bywają dla wielu kobiet trudne. Ucząc się przystawiania dziecka do piesi, nie raz kończymy z poranionymi brodawkami. Zniecierpliwione maleństwo płacze, a my zdenerwowane zaciskamy zęby, gdy chwyta brodawkę. Oczywiście ten...
Czułość jest dziecku potrzebna, tak jak roślinie woda i słońce. Jej niedostatek może prowadzić do zaburzeń fizycznych i psychicznych. Pierwszym uczuciem, jakiego doświadcza dziecko zaraz po urodzeniu, jest miłość rodziców. Bezbronne niemowlę otrzymuje ją w sposób bezwarunkowy. Mama i tata – osoby najważniejsze w jego życiu – opiekują się maluchem, zaspokajają jego potrzeby i kochają po prostu dlatego, że istnieje. Tak jak roślina potrzebuje słońca i wody, tak mały człowiek pragnie miłości i czułości. Dziecko wychowywane bez tych darów będzie ich poszukiwać przez całe życie. Dziecko głodne miłości Niemal wszystkie problemy psychiczne można wyjaśnić subiektywnym lub rzeczywistym brakiem miłości, czułości i akceptacji ze strony rodziców. Ten niedostatek może prowadzić do zaburzeń fizycznych, uczuciowych, a nawet śmierci. W pierwszej połowie XX wieku istniała teoria mówiąca, że im mniejszy kontakt dorosłego z dzieckiem w pierwszych miesiącach życia, tym zdrowiej dla malucha (sądzono, że można je w ten sposób uchronić od wielu infekcji). Niemowląt nie przytulano, jak najmniej dotykano. Poza czasem przeznaczonym na przewijanie i karmienie z butelki pozostawiano je w kołyskach. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Maluchy odmawiały jedzenia, stawały się bierne, nie rozwijały się prawidłowo. Na szczęście zaniechano tych metod, choć echa takiego podejścia do wychowania pokutowały jeszcze przez wiele lat. Uważano np. że rodzice powinni być surowi i wymagający. Nie należało okazywać swoim pociechom zbyt wielu uczuć, bo w ten sposób demaskowało się swoje słabości. Uczucie bez granic W naszym podejściu do wychowania najważniejsze jest wpajanie maluchowi już od urodzenia, że kochamy go bez ograniczeń, bez zastrzeżeń, niezależnie od tego, co robi, czy co dzieje się wokół. Gdy nie podoba mi się, jak zachowują się moje dzieci,...