Reklama

Artykuł pt. „Surogatki z Miasteczka Wilanów" to efekt półrocznego śledztwa dziennikarskiego. W jego efekcie ustalono, że kobieta, która ma nadzorować całym procederem, to Ukrainka Iryna, przedstawiająca się w szpitalu jako tłumaczka rodzących. Dzięki temu pojawia się na porodówce tuż przed samym porodem i nikt nie wymaga od niej dokumentacji medycznej surogatek. To absolutne łamanie prawa – w polskich przepisach nie ma zezwolenia na surogactwo.

Reklama

„Szpital gwiazd" z ukraińskimi surogatkami

„Newsweek" stawia bardzo mocne oskarżenia: w znanym prywatnym szpitalu Medicover na warszawskim Wilanowie, uchodzącym za porodówkę dla celebrytów, taśmowo „produkuje się" dzieci, które potem trafiają do ludzi w Europie Zachodniej. Tygodnikowi udało się dotrzeć do świadków, którzy twierdzą, że w luksusowym szpitalu dochodzi do porodów matek zastępczych.

Dzieci rodzą ukraińskie surogatki. Cały system ma nadzorować kobieta o imieniu Iryna, która płynnie mówi po polsku i funkcjonuje w szpitalu jako tłumaczka rodzących kobiet z Ukrainy. Ma mieszkać z matkami tuż przy szpitalu, dzięki czemu zjawia się w szpitalu zaraz, kiedy rozpoczyna się akcja porodowa.

Rano badanie – wieczorem poród i wypis

Młode Ukrainki w zaawansowanej ciąży mają się zgłaszać w szpitalu rano na badanie, a wieczorem już do akcji porodowej. Wszystko odbywa się w tempie ekspresowym. Ogromny nacisk ma być kładziony przez „opiekunkę" surogatek na poród naturalny. Chodzi o to, aby obniżyć koszty porodu – cesarskie cięcie wiąże się z większymi wydatkami.

Kobiety z urodzonym dzieckiem przebywają w szpitalu zaledwie dobę, po czym noworodki mają trafiać do nowych rodzin z Europy Zachodniej.

Surogacja nielegalna. Teoretycznie

Zdaniem dziennikarzy tygodnika, chociaż w Polsce surogacja jest teoretycznie nielegalna, to polskie prawo bardzo słabo radzi sobie ze sprawą handlu ludźmi. Prawodawcy wolą udawać, że macierzyństwo zastępcze w ogóle nie istnieje, chociaż może dochodzić w naszym kraju nawet do kilku tysięcy takich porodów rocznie.

Ukraińskie surogatki zarabiają krocie

Rynek surogacji na Ukrainie cały czas się rozrasta. Tylko według oficjalnych statystyk jest to 5 tys. zastępczych matek rocznie. Surogatka otrzymuje za swoją usługę od 12 do 20 tys. euro. Na ukraińskie realia życia to potężne pieniądze.

Sprawę opisywaną przez tygodnik ma ścigać ukraiński wymiar sprawiedliwości. Ukraina posiada najbardziej liberalne prawo surogacyjne w Europie, ale de facto nie każdy może tam z niego skorzystać. Przywożenie surogatek do Polski może być próbą obejścia przepisów. „Newsweek" skontaktował się m.in. z ukraińską Rzeczniczką Praw Obywatelskich, która jednoznacznie potępiła cały proceder.

Wywiezienie dziecka z Polski w granicach Unii Europejskiej nie jest problemem, ale w przypadku Ukrainy trzeba mieć na to stosowne dokumenty, które w ostatnim czasie rodzinom korzystającym z usług surogatek coraz ciężej uzyskać.

Jakie jest stanowisko szpitala?

Szapital Medicover wydał oświadczenie. Marzena Smolińska, p.o. dyrektor ds. komunikacji i marki korporacyjnej Medicover napisała w nim, że szpital zapewnia wszystkim pacjentom – bez względu na ich narodowość – opiekę na najwyższym poziomie.

„W Szpitalu Medicover wysoka jakość usług zawsze wiąże się z przestrzeganiem procedur medycznych, standardów etycznych, a także obowiązujących przepisów prawa (...). Dlatego noworodki mogą opuścić szpital tylko w towarzystwie swoich prawowitych opiekunów" – brzmi fragment oświadczenia. Dyrektor nie odniosła się do konkretnych pytań „Newsweeka".

Źródło: Newsweek.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama