
"Położna nie pokazała mi jak przystawiać dziecko"
"Prosiłam położną o pomoc, ale nie miała dla mnie czasu"
"Położne powinny nam bardziej pomagać!"
Takie wypowiedzi znajdziesz na wielu forach. Nie raz zdarza nam się narzekać na położne. Psioczymy, że pewnie piją kawę, zamiast pomagać nam w stawianiu pierwszych kroków w macierzyństwie. Często robią swoje, jak automaty, bez wsparcia i rozmowy, których tak potrzebujemy w pierwszych dobach po narodzinach dziecka. Dlaczego tak się dzieje?
"Jedna położna przypada średnio na 15 świeżo upieczonych mam i ich dzieci, czyli łącznie 30 pacjentów. Pamiętacie, ile czasu potrzebowałyście np. przy zmianie pampresa? Albo przy przystawianiu do piersi? Dajmy na to 15 minut - czas bardzo ograniczony. Teraz wyobraźcie sobie, że jesteście dwudzieste w kolejce o pomoc. 20 pacjentek razy 15 minut każda, równa się 5 GODZIN! Aż 5 godzin potrzebuje położna, żeby do Ciebie dotrzeć! Jedna jej wizyta i tak często nic nie zmieni, bo dobrze by było, aby po przystawieniu dziecka za jakiś czas przyjść sprawdzić i ewentualnie poprawić błędy. I znowu kolejne 5 godzin oczekiwania" - czytamy na portalu znana-polozna.pl
To tylko część wpisu położnej przepełnionego żalem i złością na szpitalne realia. Dowiadujemy się z niego, że ciągłe redukcje personelu i wzrost "papierkowej pracy" stawiają przed położnymi zadania nie do wykonania.
"Boję się, że kiedyś przez przeładowanie obowiązkami wydarzy się tragedia" - wyznaje położna.
Podkreśla ona, że w przypadku jej pracy nie powinna ograniczać się do ratowania życia, ale także wpierać kobiety, instruować, pomagać w rozwiązywaniu początkowych problemów z noworodkiem. Brak czasu na wykonywanie tych obowiązków powoduje niezadowolenie nie tylko pacjentek, ale i frustracje położnych. A wtedy do wypalenia zawodowego pozostaje tylko krok.
Jeśli więc kolejny raz naciśniesz guzik, bo położna nie pojawia się natychmiast, jeśli będzie dla ciebie oschła, przypomnij sobie ten tekst i okaż jej nieco wyrozumiałości. W ten sposób oczywiście nie rozwiążemy problemu. Tu potrzebne są odgórne zmiany systemowe. Docenienie zawodu położnej, zmiany organizacyjne, wynagrodzeniowe itp. Powtórzę więc słowa położnej: czy przez przeładowanie obowiązkami musi wydarzyć się tragedia, by ktoś dostrzegł problem?!
Zobacz też: Położne będą znieczulać porody? Jakie jest wasze zdanie?

Najważniejsza jest położna Świeżo upieczone ciężarne zawsze pytają mnie o to samo: „Którego ginekologa polecasz i z którego szpitala?” A ja zawsze odpowiadam: „Najważniejsza jest położna! Wybierz dobrą położną lub szpital, który słynie z dobrych położnych” . Dlaczego? Bo jeśli ciąża przebiega prawidłowo, jest tzw. ciążą fizjologiczną, bez powikłań, lekarz nie jest niezbędny. W czasie porodu, jeśli nie ma komplikacji, poród prowadzi położna , a lekarz pojawia się tylko sporadycznie. Jeśli akurat trafisz z porodem na jego dyżur to dobrze, ale w praktyce raczej rzadko się to zdarza. To położna przyjmie poród i będzie przez większość czasu z tobą. Bezpłatne prowadzenie ciąży u położnej Do tej pory można było prowadzić ciążę u położnej, ale odpłatnie i bez możliwości kierowania na badania (np. krew, mocz). Od stycznia 2017 można prowadzić ciążę wyłącznie u położnej w ramach NFZ. Zmianę wprowadza zarządzenie nr 125 prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia z 22 grudnia 2016 roku w sprawie określenia warunków zawierania i realizacji umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej przez podmioty realizujące świadczenia koordynowanej opieki nad kobietą i dzieckiem oraz zmiany niektórych zarządzeń Prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia w związku z przepisami ustawy o wsparciu kobiet w ciąży i rodzin „Za życiem”. Zapis o możliwości prowadzenia ciąży przez położną znajdziemy również w ustawie o zawodzie pielęgniarki i położnej. Bezpłatna opieka położnej - w praktyce? Według standardów opieki okołoporodowej ginekolog prowadzący ciążę, obowiązkowo kieruje ciężarną między 21. a 26 tygodniem ciąży do położnej POZ. A wówczas położna obejmuje kobietę opieką. Położna prowadzi ciążę na tych samych zasadach, co ginekolog - taka dama liczba wizyt, takie same badania. Położna prowadząca...

Położna z pasją wyrusza w świat Celina Szwinta . Mówi się o niej położna z pasją. Zaraża entuzjazmem nie tylko do wykonywanej pracy, ale i podejściem do życia. Potrafiła tygodniami błagać o wolontariat w kraju Trzeciego Świata, by tam uczyć się od lokalnych położnych naturalnych metod położniczych . W zamian otrzymując polowe łóżko, miskę ryżu i 20 godzin pracy na dobę. Słuchając jej przez 5 minut człowiek nabiera przekonania, że to właściwa osoba na odpowiednim miejscu. – Odkąd byłam nastolatką, chciałam być położną – wspomina Celina Szwinta . – Mam ciocię w Niemczech, która wykonuje ten zawód, a niedawno dowiedziałam się, że moja praprababcia też była akuszerką. Celina ukończyła Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie. Następnie przez trzy lata poznawała tajniki zawodu, pracując w szpitalu w Policach. – Wtedy uzmysłowiłam sobie, że nie chcę w ten sposób pracować – opowiada o pracy w polskim szpitalu. – Nie zgadzam się z tym, jak są traktowane rodzące na porodówkach. Miałam wrażenie, że krzywdzimy te kobiety. Byłam młoda, niedoświadczona i nie miałam siły się temu przeciwstawić – mówi z niezwykłą szczerością Szwinta. Czytaj także: Niedozwolone praktyki nadal na polskich porodówkach! Wtedy młoda położna dostaje etat w szpitalu. W polskich realiach to „jakby złapała pana Boga za nogi”. Tak też określały sytuacje jej młode koleżanki po fachu. Jednak Celina już wtedy odkrywa, że chce iść własną drogą i ubiega się o wolontariat w Afryce. - Moim zdaniem w naszym kraju jest za duża medykalizacja porodu – mówi Celina Szwinta. – Dlatego wymarzyłam sobie, że chciałabym zobaczyć, jak odbierane są porody w afrykańskich wioskach . Czytaj też: Czy warto rodzić z położną? Z Polic do Kenii W tym celu Celina Szwinta poprosiła o...

Środa, 21 stycznia 2015 r. Jest pięć dni po wyznaczonym terminie porodu . Leżę w szpitalu podpięta pod KTG . Nagle dzwoni mąż – twierdzi, że ma przeczucie i że dzisiaj, lada chwila, będę rodzić . Rzeczywiście coś drgnęło – urządzenie pokazuje, że mam skurcze, czuję ból. Po badaniu zostałam zabrana na salę porodową, chociaż położna twierdzi, że to jeszcze nie poród. Coraz silniejsze skurcze pokazują, jak bardzo się myli. Dzwonię do męża – przeczucie go nie myliło . Na szczęście jest już w drodze do szpitala. Pojawia się w ciągu 10 minut, jeszcze na korytarzu zakłada niebieski fartuch i czepek (kupione w przyszpitalnej aptece). Słyszę, jak położne zwracają się do niego: "Nie musi mieć pan czepka przy porodzie ; może go pan zdjąć". Na co mąż kwituje: "Znam się, to wiem, jak mam się ubrać, żeby syna odebrać". Wszedł do sali, by mi towarzyszyć. Akcja porodowa trochę trwa, ale on dzielnie przy mnie czuwa. Spacerujemy po pokoju. Mam coraz silniejsze i częstsze skurcze, odchodzą mi wody płodowe . Mąż biegnie po położną. Ta ze zdziwioną miną po badaniu stwierdza, że rzeczywiście rodzę. Mąż prosi, by przyszedł anestezjolog i podał mi znieczulenie . Jednak, gdy ten przychodzi okazuje się, że jest już za późno. Mąż ciągle trzyma mnie za rękę, wspiera, podaje wodę. Położna twierdzi, że zbliżamy się do kolejnej fazy porodu i widać już główkę. Nie wierzę jej, ale mąż spokojnym tonem uspokaja mnie: "Kochanie, widzę śliczną główkę naszego synka, o zaraz wyjdzie rączka". Spoglądam na zegar wiszący na ścianie. Na co mój mąż krzyczy: "Nie patrz na zegarek i nie odliczaj czasu; damy radę. Już mamy naszego synka". Tak mnie dopinguje, że zapominam o całym świecie, koncentruję się tylko na porodzie . Przez cały czas mąż rozśmiesza mnie, opowiadając różne historie, dzięki...