
Choć lekarze wciąż są ostrożni, ze szpitala dziecięcego w Prokocimiu napływają coraz bardziej optymistyczne wieści: dwuletni Adaś, który od niedzieli był w głębokiej hipotermii, czuje się coraz lepiej. Został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, samodzielnie oddycha, zaczyna się bawić. Nadal przebywa na oddziale intensywnej terapii, jednak czuje się coraz lepiej. Wstępnie był już badany m.in. przez neurologa - pierwsze badania potwierdzają, że wszystko jest w porządku. Wszystkie narządy wewnętrzne chłopca pracują prawidłowo.
Prof. Janusz Skalski, który opiekuje się chłopcem, od początku mówił, że jeśli chłopca uda się uratować, będzie to medyczny cud. Jak do tej pory nikt na świecie nie wyszedł z tak głębokiej hipotermii. Temperatura ciała chłopca po przywiezieniu do szpitala wynosiła 12,7 st. C.
Serce uderzało raz na kilkadziesiąt sekund
Odnaleziony w niedzielę Adaś był w samej koszulce i skarpetkach. Wyszedł z domu sam w nocy, najprawdopodobniej w półśnie (prawdopodobnie chłopiec lunatykował). Przebywać na mrozie przez kilka godzin. Został odnaleziony przez policjanta, który natychmiast rozpoczął reanimację. Następnie chłopiec został przewieziony przez pogotowie do szpitala dziecięcego w Prokocimiu.
- Gdy został do nas przywieziony, jego serce kurczyło się raz na kilkadziesiąt sekund, jak u zwierząt zmiennocieplnych. To niesamowite, że przy takim obniżeniu czynności serca, dziecko przeżyło. Jeśli uda się je z tego wyprowadzić bez szwanku, to będzie absolutny cud - mówił prof. Janusz Skalski.
Profesor chwalił też pogotowie: ratownicy zachowali się profesjonalnie: w stanach głębokiej hipotermii, gdy dochodzi do zatrzymania krążenia, nie można gwałtownie ogrzewać ciała. Trzeba je ciepło okryć, by nie dochodziło do dalszego wychłodzenia ciała, jeśli to możliwe przenieść w ciepłe miejsce. Gdy nie ma akcji serca: rozpocząć reanimację.
W szpitalu dziecięcym w Prokocimiu chłopiec był najpierw podłączony do krążenia pozaustrojowego, a gdy jego temperatura ciała została podwyższona, można było je odłączyć. Stan dziecka stale się poprawiał, dlatego lekarze zaczęli wybudzać chłopca ze śpiączki farmakologicznej.
Dzieci w hipotermii
Niewiele wyższą ciepłotę ciała jak Adaś miała Erika (13 miesięcy) z Kanady, która – podobnie jak dwuletni Adaś – sama wyszła z domu, ubrana tylko w koszulkę i pieluszkę, choć na dworze był mróz ok. 20 st. C. Gdy dziewczynkę odnaleziono, temperatura jej ciała wynosiła ok. 14 st. C., nie można było wyczuć pulsu ani oddechu. Jak stwierdzili lekarze, jej serce nie pracowało od dwóch godzin.
Erikę udało się przywrócić do życia. Ratownicy stopniowo ogrzewali ciało dziewczynki. Po dwóch godzinach, gdy już zamierzali podłączyć krążenie pozaustrojowe, jej serce samodzielnie podjęło pracę. U dziewczynki nie stwierdzono żadnych uszkodzeń mózgu.
Nie wiadomo, jakie są granice hipotermii głębokiej, kiedy jeszcze można uratować życie.
Czytaj też: Ważne numery alarmowe: musisz je pamiętać
Dlaczego nie dochodzi do uszkodzeń mózgu
U osób, u których doszło do głębokiego wychłodzenia organizmu, stosuje się zwykle krążenie pozaustrojowe (zastosowano je również u Adasia). Do żył i tętnic podłączane są plastikowe rurki (kaniule), przez które krew jest wyprowadzana z organizmu, by przejść przez działający jak sztuczne serce aparat o nazwie ECMO (pozaustrojowe utlenowanie krwi). Aparat utlenia krew, a jednocześnie stopniowo ją podgrzewa - o 6-9 st. C na godzinę. Dzięki temu temperatura wychłodzonego ciała stopniowo podnosi się, a jednocześnie stopniowo pobudzane są "uśpione" narządy wewnętrzne.
Z raportu opublikowanego niedawno przez New England Journal of Medicine wynika, że taką procedurę zastosowano do tej pory u ponad 30 osób znajdujących się w głębokiej hipotermii. Krążenie pozaustrojowe trwało u nich od 30 do 240 minut. U żadnej z tych osób nie zaobserwowano żadnych uszkodzeń mózgu, który jest najbardziej wrażliwy na brak tlenu.
Jest to możliwe, ponieważ obniżenie temperatury ciała o kilka stopni znacznie zmniejsza zapotrzebowanie organizmu na tlen.
Od kardiochirurgii do leczenia hipotermii
Metoda leczenia głębokiej hipotermii bazuje na metodzie stosowanej od lat w kardiochirurgii, podczas operacji na otwartym sercu, gdy wykorzystuje się krążenie pozaustrojowe. Pacjent jest schładzany do temperatury 28 st. C lub nawet niższej, a następnie, po zabiegu, jest ogrzewany.
Paradoksalnie, Adasiowi w przeżyciu pomogło to, że lunatykował. W tym stanie, zapotrzebowanie na tlen znacznie się zmniejsza.
Zobacz film: Pierwsza pomoc: resuscytacja dziecka

Rozdział I Kiedyś (ale kiedy to było?) była dziewczynką ze słonecznego Pozaświata. Wespół z grupką lojalnych przyjaciółek zwykła spędzać całe dnie pluskając się w ciepłych wodach Pozarzeki (od czasu do czasu, w nagłym przypływie odwagi drażniąc jej mieszkanki - syreny o srebrzystych ogonach), walcząc z ich wrogiem – nader niesympatyczną Bezręką Wiedźmą, która zamiast prawej dłoni miała srebrną protezę i wędrując po Pozalesie w poszukiwaniu nowej wielkiej przygody, mogącej ukrywać się za każdym omszałym drzewem i w każdej kępie pierzastych, nakrapianych słońcem paproci. Żadna część Pozaświata nie stanowiła dlań tajemnicy; dziewczynka była za pan brat z zamieszkującymi ją istotami, przemierzając w ich towarzystwie najbardziej ukryte leśne ścieżki. Czasy te jednak należały już do przeszłości. Druzjanna była teraz dorosłą kobietą; wysoką i czarnowłosą, ubraną w rodzaj dziwnego białego płaszcza będącego jedyną jasną plamą w ciemności, przez którą dryfowała. "To kitel; to lekarski kitel" myślała dziewczynka; słowo to niespodziewanie wychynęło z otchłani niepamięci, przypomniała je sobie nieoczekiwanie nie znając go przedtem. Druzjanna wiedziała też coś innego; świadomość tego nagle wypełniła jej głowę. Zdała sobie sprawę, że jej świadomość istniała na dwóch planach, całkiem jakby się rozszczepiła na dwie wersje siebie, obie będące w stanie obserwować siebie nawzajem z grozą, ale i nie bez swoistej upiornej fascynacji. Jedna z nich identyfikowała się jako dorosła kobieta, której pracą było pomagać chorym, druga wiedziała, że jest dzieckiem, mieszkanką idyllicznego Pozaświata i że coś było tu zdecydowanie nie tak. Bardzo nie tak. W takim stopniu nie tak, w jakim to tylko było możliwe. Ta druga połówka miała nieprzyjemne wrażenie, że dzieciństwo dziewczynki opuszczało ją kropla po kropli na...

Straszny pożar w Dusznikach Ogień wybuchł w nocy z poniedziałku na wtorek. Ojciec był tego wieczoru sam z dziećmi – ich matka była w pracy. Miał się właśnie położyć do łóżka, kiedy usłyszał krzyki dzieci. Dom stał w płomieniach. Ogień rozprzestrzeniał się tak szybko, że ojcu udało się wyprowadzić z płonącego domu tylko trójkę dzieci. Po pozostałą dwójkę nie udało mu się wrócić – nie było już jak wejść do domu. Temperatura była tam tak wysoka, że nawet strażacy nie byli w stanie dostać się do środka. Weszli do budynku dopiero po ugaszeniu ognia i wtedy znaleźli zwęglone ciałka dwójki pozostałych dzieci. Prawdopodobnie uległy one zaczadzeniu . Strażacy mówią, że ogień wybuchł na strychu, zajął kolejne pomieszczenia, po czym w domu zawalił się strop. Jednak wciąż nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. 7-letni Maurycy walczy o życie Jedno z uratowanych dzieci – 7-letni Maurycy w ciężkim stanie trafił na oddział intensywnej terapii w Poznaniu, skąd przewieziono go do Centrum Leczenia Oparzeń w Szczecinie. Chłopiec miał poparzone ponad 30 proc. ciała. Z powodu dużych obrażeń i silnego bólu wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Czekają go przeszczepy skóry, ale lekarze widzą szansę na wyzdrowienie chłopca. Pozostałe dzieci - dwie dziewczynki - są w dobrym stanie. Potrzebna pomoc dla rodziny z Duszników Rodzina przeszła prawdziwą tragedię. Straciła dwójkę dzieci i dobytek całego życia. Nie wiadomo, czy dom będzie nadawał się do remontu lub przebudowy. Na razie rodzina otrzymała niezbędną pomoc od gminy – mają gdzie mieszkać, dostali też ubrania i żywność. Jednak na dłuższą metę nie rozwiązuje to ich sytuacji. Jeżeli chcesz pomóc tej rodzinie, skontaktuj się ze Społecznym Komitetem Pomocy Pogorzelcom w Dusznikach . Można wpłacać pieniądze na specjalne konto lub...

12,7 stopni C miał Adaś, gdy został przewieziony do dziecięcego szpitala w Prokocimiu. Wyszedł z domu w andrzejkową noc w samej pidżamce. Zmarzł i zasnął. Życie uratował mu policjant i zespół prof. Janusza Skalskiego , wybitnego kardiochirurga dziecięcego. Dziś Adaś czuje się dobrze - za to prof. Skalski obawia się, czy tak samo skutecznie będzie mógł dalej leczyć dzieci. Jak dziś czuje się Adaś? Ostatnio nie widziałem Adasia, ale jest najzdrowszym dzieckiem pod słońcem! Jako całkowicie zdrowego oddaliśmy go rodzicom. Jego problemy na dziś są takie same jak każdego innego dziecka w tym wieku: jak nie założy szalika, to się przeziębi, a jak spadnie z rowerka, to rozbije sobie kolano. Ale to, co było związane z jego wyziębieniem, to już przeszłość. Czytaj też: Historia Adasia: to był cud! To był cud w medycynie, Adaś jest zdrowy. Powiem tak: ja już nie muszę go leczyć. Chciałbym za to tak samo dobrze jak do tej pory, móc leczyć serca dzieci. Dzieci z wadą serca w Polsce mają takie same szanse na leczenie jak w innych krajach? Takie same, a mam odwagę powiedzieć, że mamy nawet lepsze wyniki leczenia niż lekarze w innych krajach. Odbiliśmy się niemal od dna. Przed laty patrzyliśmy na zachodnią medycynę niemal jak na odległą galaktykę. Udało nam się wiele zmienić. Śledziliśmy to, co się dzieje na Zachodzie, gromadziliśmy sprzęt, dużo zawdzięczamy Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy – bo dostaliśmy od nich sprzęt, a to znaczyło, że musieliśmy nim leczyć. Świat dziś nas podziwia! Czytaj też: Prof. Maruszewski o WOŚP: Pobiliśmy kolejny rekord! Na lekarzy i na medycynę w Polsce często się narzeka. Mówi Pan, że jest tak dobrze? Na konferencjach medycznych, na których jesteśmy, słyszymy: "zrobiliście coś wspaniałego"! Tylko w Polsce o tym się nie mówi. I są rodzice, którzy chcą wyjeżdżać z dzieckiem na...