Halina nazywa siebie babcią z doskoku, przyjezdną. Pracuje w Warszawie, a tylko weekendy spędza w domu w Krakowie. Tam może spotkać się z wnuczką. Krótki pobyt w domu, wiele spraw do załatwienia. Wspólne chwile nie zawsze są możliwe, więc babcia Halina głównie tęskni. Za Zuzią i półrocznym Oskarem, dzieckiem drugiego syna, który mieszka jeszcze dalej – w Londynie.
W innej sytuacji jest dziadek Marek. Często odbiera wnuczkę z przedszkola i zajmuje się jej siostrami, gdy rodzice pracują. Ma czas, bo od niedawna jest na emeryturze. Ale wcześniej też udawało mu się pomagać w opiece nad wnukami.
Kiedy chłopcy byli mali, nasza trzecia bohaterka, babcia Wanda, mieszkała razem z nimi. Jeszcze wtedy pracowała, więc starała się przede wszystkim odciążać córkę w bieżących sprawach – zakupach, gotowaniu. Po przeprowadzce dzieci do nowego mieszkania, podobnie jak dziadek Marek, spędza z wnukami czas do powrotu rodziców z pracy.
Blisko, ale nie zbyt... blisko
– Nie chciałabym mieszkać z wnukami, choć takie rozwiązanie może mieć pozytywny wpływ na dzieci – uważa babcia Halina. – To uczy wnuki, że jest coś takiego jak rodzina, uczy szacunku dla starszych ludzi. A dziadkom może przynieść spełnienie, bo zwykle gdy przechodzą na emeryturę, czują się niepotrzebni – dodaje.
Zalety bliskiego kontaktu podkreśla też Marek, dziadek pięciorga wnucząt, który sam mieszkał w jednym domu z rodzicami (oni na parterze, on z żoną i synami na piętrze). Jego starsze wnuki mieszkają na drugim końcu Warszawy, ale do trzech najmłodszych, którym poświęca teraz najwięcej czasu, ma zaledwie dziesięć minut szybkim marszem. Choć blisko znaczy wygodnie, lepiej jego zdaniem, gdy rodzice i dzieci nie prowadzą wspólnego gospodarstwa. – Musi być jakaś odrębność – mówi.
Babcia Wanda też przyznaje: – Dobrze, gdy wieczorem każdy może wrócić do siebie.
Przytulają, rozmawiają, edukują
Z babcią Haliną Zuzia ogląda albumy malarskie, słucha muzyki, także jazzowej. – Włączam płytę i mówię: posłuchaj – opowiada – może ci się spodoba. Efekt? Jak słuchamy Milesa Davisa, to ona już wie, że to Davis, a ja nie oczekuję więcej.
Dziadek Marek określa siebie jako dziadka od bezpośredniego kontaktu. – Dużo rozmawiamy na każdy temat, o tym, co się dzieje dookoła, o przeszłości, przyszłości, czasem o astronomii. Nie chcę jednak uczyć wnuczek tego, co sam dobrze znam. Mogę to robić przy okazji, jeśli są zainteresowane. Czasem jest tak, że dziewczynki zajmują się sobą, a ja godzinę czy półtorej siedzę z boku, podsłuchuję, co się dzieje, nie ingeruję, a raczej podziwiam – opowiada.
Dziadkowie a sprawa klocków
– Gdy córka była na urlopie macierzyńskim – mówi babcia Wanda – odciążałam ją w sprawach domowych, żeby miała więcej czasu dla dzieci. A gdy wróciła do pracy, zaczęłam bardziej uczestniczyć w opiece nad wnukami. Staram się tak wypełnić im czas, by wyniknęło z tego jakieś dobro. Chłopcy zawsze mnie zapraszali do zabawy klockami – opowiada. – Czasem, jak każdy dorosły, wolałabym poczytać gazetę, jednak nie odmawiałam. Na koniec budowania ożywialiśmy budowle. Wymyślaliśmy bajeczki, że sąsiad przyszedł do sąsiada z wizytą itp. Chciałam, żeby coś im to dało, żeby nauczyli się mówić i ładnie formułować myśli. Żeby to nie był stracony czas.
– Nie mam specjalnie cierpliwości, żeby budować z klocków. Na szczęście drugi dziadek Zuzi chętnie to robi. Podziwiam go za oddanie wnuczce – mówi babcia Halina.
ZOBACZ TEŻ: 5 rad dla babci i dziadka