Ty też za bardzo trzęsiesz się nad dzieckiem? Sprawdź rady eksperta
Mamy problem z samodzielnością dzieci, bo za bardzo się nad nimi trzęsiemy. Najbardziej szkodzi nadmiar kontroli. Sprawia, że już przedszkolakom brakuje poczucia mocy oraz przekonania, że poradzą sobie w życiu - mówi psycholog, prof. Anna Brzezińska w rozmowie o tym, jak wychowywać, żeby nie popsuć dziecka.
Rodzi się dziecko. Skąd rodzice mają wiedzieć, jak je wychowywać?
– Złośliwie mogłabym powiedzieć, że w szkołach jest przedmiot „Wychowanie do życia w rodzinie”, który tworzono po to, żeby pomóc dzieciom, nastolatkom i młodym dorosłym w bardziej przemyślanym rozpoczynaniu dorosłego życia i przygotowaniu do roli rodzica. Myślę jednak, że w większości przypadków nie spełnił swojej roli. Zmieniły się też rodziny. Kiedyś były większe, ludzie mogli się od siebie uczyć. Gdy dziecko było chore albo dziwnie się zachowywało, zjawiała się kuzynka, sąsiadka, aby coś poradzić. Teraz nie ma tego naturalnego źródła pierwszej pomocy. Gdy dzieje się coś niepokojącego, rodzice zostają sami. Można powiedzieć, że jest internet, ale żeby z niego mądrze korzystać – wiem, że zabrzmi to paradoksalnie – trzeba mieć jakąś wiedzę i być krytycznym, bo nie można wszystkiego, co tam napisano, przenosić na własne dziecko. Jest dużo poradników i książek, ale również należy czytać je krytycznie. Z wiedzą rodziców nie jest jednak najlepiej. Widzimy, że są pełni niepokoju. Oceniamy ich „po owocach”, gdy posyłają swoje pociechy do przedszkola, a przedszkolanki narzekają, że dzieci są niesamodzielne.
W czym się ta dziecięca niesamodzielność przejawia?
– Dziecko siada, wyciąga ręce i nogi, bo trzeba je ubrać, a nie próbuje tego robić samo. To jest bardzo powszechne zjawisko w przedszkolach. Trzeba uczyć dzieci mycia rąk, a przecież powinny to umieć z domu. Jest problem z jedzeniem, z samodzielnym zaspokajaniem potrzeb fizjologicznych. Myślę, że to efekt nadmiaru opieki, która ubezwłasnowalnia dziecko. Jasne, że my, dorośli, sami lepiej i szybciej umyjemy i uczeszemy malucha. Nie myślimy jednak, że odejmujemy mu w ten sposób poczucie, że zrobił coś sam – może krzywo, może nie najlepiej, ale jednak własnoręcznie.
Jaki grzech poza wyręczaniem popełniają jeszcze rodzice?
– Cały czas starają się towarzyszyć dziecku. A dwu-, trzylatek potrzebuje sytuacji, w których może się potknąć, poczuć przykrość, gdy ktoś mu wyrwie zabawkę. Jak ma tego doświadczyć, gdy zawsze jest przy nim mama, tata, babcia albo opiekunka?
Czytaj też:
Jak nie przesadzić z nadmiarem opieki?
Bo malucha przecież strach zostawić samego...
– To
cieplarniane wychowanie bardzo mnie dziwi. Jak rozmawiam z młodymi rodzicami i zachęcam ich do wspominania własnego dzieciństwa, okazuje się, że było ono podobne do mojego – w gromadzie dzieci, na podwórku, na ulicy. Nie było dorosłego, który bez przerwy nad nimi siedział i pilnował, czy nie jest za ciepło, czy nie chce się jeść, pić, iść do toalety.
Polecamy:
Nadopiekuńcza mama, czyli kto?
Mówi się, że kiedyś było bezpieczniej.
– I to właśnie słyszę, kiedy pytam, dlaczego rodzice wychowują swoje dzieci inaczej. A przecież można mieć otwarte okno, żeby widzieć malucha na podwórku, można umówić się z innymi mamami, że nawzajem pilnujemy sobie dzieci, można siedzieć nie na brzegu piaskownicy, w której ono się bawi, ale dalej na ławce. Pytam rodziców, czy nie ufają swoim pociechom, czy nie wierzą, że one sobie poradzą. Można tak przeorganizować dom, żeby dać dziecku swobodę i jednocześnie mieć je na oku. Gdy jestem w kuchni, maluch nie musi być cały czas ze mną, może bawić się w przedpokoju, bo wiem, że w razie czego zainterweniuję. Taki rodzic Wielki Brat, który nadmiernie kontroluje, szkodzi najbardziej, bo oducza dziecko ufania sobie i swojej zaradności. Skoro mama wszystko widzi, to wszystko zrobi, a skoro jestem samo, muszę sobie jakoś radzić.
Czytaj też:
Jak uczyć dziecko pomagania innym?