
Dla wielu rodziców już samo pozostawanie z dzieckiem w domu jest wyzwaniem. Czy wyruszenie z maluchem w jakąkolwiek podróż i ciebie napełnia przerażeniem? Gwałtowny napad złego humoru w domu, biegunka na spacerku... Znasz to dobrze i w oswojonym otoczeniu dajesz sobie radę. Ale atak wściekłości malucha w samolocie na wysokości dziesięciu tysięcy metrów to scena rodem z twoich koszmarów.
Dziecko wywraca świat rodziców do góry nogami, podporządkowując sobie ich tryb życia bez reszty. Nie oznacza to jednak, że masz odkładać wszystko na potem. Nie tędy droga, bo zanim się zorientujesz, minie ci pół życia na czekaniu. Nie musisz poświęcać się dla dziecka, ono tego wcale nie oczekuje. Najważniejsze to uświadomić sobie, że żadne przedsięwzięcie z malcem nie będzie już wyglądało tak jak kiedyś.
Jeśli zabierzesz dwulatka w czterogodzinny lot samolotem i nie przygotujesz dla niego żadnych atrakcji, nie oczekuj, że na pokładzie będzie aniołkiem. Jeśli w czasie podróży autem nie uwzględnisz dłuższych przerw, zobaczysz, jakiego diabełka ma za skórą. Musisz przewidzieć wiele sytuacji, ale kiedy już ci się to uda, zobaczysz, że było warto. Zdanie, że podróże kształcą, nie odnosi się tylko do dorosłych. Argument, że dwulatek i tak niczego nie zapamięta z wyjazdu, nie jest przekonujący. My też podpieramy się protezą w postaci zdjęć, próbując przypomnieć sobie szczegóły wakacji sprzed lat. Chodzi bardziej o to, czego doświadczyliśmy, i w jaki sposób te wrażenia i emocje na nas wpłynęły. Maluch na pewno będzie szczęśliwy, odkrywając z wami świat, nieważne, czy będzie to łąka za domem babci, dotyk nozdrzy wielbłąda, czy spotkanie z ciocią w Krakowie. Ważne, że będzie miał was przy sobie.