
Czy wczoraj wieczorem grała Pani w gry planszowe?
Dorota Zawadzka: Cóż, wczoraj akurat nie, ponieważ mieliśmy inne zajęcia, a raczej zobowiązania. Ale planszówki wyciągamy z mężem raz lub dwa razy w tygodniu. A jak przyjdą nasze dzieci, to nawet jeszcze częściej. Mamy z Robertem swoje ulubione gry. Takie, w których ja wygrywam, i takie, w których wygrywa mąż. Jak wyjeżdżamy, to również zabieramy ze sobą w podróż gry, w wersji podróżnej albo nowoczesnej – na iPada.
Jak to, grają Państwo także sami, tylko we dwójkę?
Dorota Zawadzka: A czemu nie? Są gry dla 2 uczestników, ale mamy też takie dla 4, 6. Czasem do stołu siada więcej osób, gdy dzieci przyjdą z przyległościami. Gramy przeciwko sobie, w zespołach... Gdy przychodzą nowi, kręcą nosem, że „eee tam, w planszówki grać?”. A po kilku rozgrywkach nie mogą się doczekać i pytają: „to w co dzisiaj gramy?”.
A nie lepiej usiąść z dzieckiem przed telewizorem? Planszówki wydają się takie niepoważne...
Dorota Zawadzka: Jedno drugiego nie wyklucza, ale to są kompletnie inne jakości. W grze planszowej ważne są emocje, podczas gry jest ich bardzo dużo. A że jestem bardzo emocjonalną osobą, uwielbiam grać w planszówki. Bo gdzie indziej, jak nie nad planszą tak pozłoszczę się, pocieszę tak serdecznie? Nie ukrywam, że lubię wygrywać i to, jak cieszymy się wszyscy, gdy wygrywa moja drużyna. Oczywiście też przegrywam i wtedy muszę się z tym pogodzić. Mało tego, wiem, że muszę dać przykład swoim dzieciom, więc nie mogę się ot tak obrazić.
Gramy więc w planszówki, by nauczyć się przeżywać emocje, robić to wspólnie. Co jeszcze dają nam gry?
Dorota Zawadzka: Z planszówkami jest tak jak z pacynkami. Psychologowie radzą, by zachęcać dziecko, aby mówiło ustami pacynki. Wtedy jest szansa, że malec opowie o swoich bolączkach, bo niby mówi on, ale tak naprawdę pacynka... I z grami jest tak samo. Czasem dziecko mimochodem o czymś wspomni. Że czegoś nie lubi albo odwrotnie. Widzimy też, jak dziecko reaguje na różne sytuacje. A dlaczego tak się cieszy? Dlatego, że wygrało, czy dlatego, że ktoś przegrał. A to różnica. Można wtedy porozmawiać. Więc to okazja do poznania dziecka. Grając np. w „Monopoly”, a to gra ekonomiczna, można przekonać się, jaki stosunek do pieniądza ma dziecko. Jak je traktuje? Czy gromadzi i nic nie kupuje? Czy odwrotnie – jest rozrzutne i żyje ponad stan. Można spytać dziecko, dlaczego taką strategię przyjęło? I znowu jest okazja do rozmowy, tym razem o pieniądzu, jego roli w naszym życiu, o oszczędzaniu, o gospodarowaniu kieszonkowym.
Gdy mamy gry losowe, możemy porozmawiać o tym, że nie ma możności wyboru, tylko jest to, co los przyniesie. Grając w planszówki, dzieci uczą się różnych rzeczy mimochodem. Nowych słów, przestrzennego myślenia, liczenia, faktów historycznych i tego, że nauka jest przyjemna i po coś. Fajnie jest też tak grać, by uruchamiać różne struktury mózgu. Np. włączyć do gry ruch i kazać dziecku wyskakać liczbę, którą wskazała kostka. To kapitalnie wpływa na rozwój.
To musimy mieć gry, by o czymś takim rozmawiać z dzieckiem?
Dorota Zawadzka: Czasem to jest trudne, bo rodzice nie mają pomysłu, jak tu nagle usiąść z dzieckiem i zrobić naradę rodzinną. A ja do tego zawsze namawiam. O, teraz siadamy i każdy mówi, co chce np. robić w niedzielę. I każdy może zdecydować, jak podzielić ten wolny czas, ale tak, by nikt nie był pokrzywdzony. Rodzice mówią, że takie siadanie i rozmawianie jest bez sensu. A gra pozwala zagaić rozmowę. Oczywiście nie zawsze się to sprawdza. Znam domy, gdzie gra się bez emocji, bo mama rzuca kostką i ogląda w tym czasie telewizję albo wysyła sms-a.
Dzieci czują, że rodzic się nie angażuje i gra od niechcenia.
Dorota Zawadzka: Dzieci lubią się angażować na 100 procent i tego wymagają od innych. Mama mówi, że grała z dzieckiem, ale ono się denerwuje i złości. No to pokażcie mi, jak gracie. I widzę, jak grają. Ja też bym się złościła, gdybyśmy tak grali. Radzę rodzicom, by się angażowali. To słyszę, że mama czy tata się nudzi. Podpowiadam wtedy, by znaleźli taką grę, która ich nie nudzi. Jest ich mnóstwo! Gdy pytam, jakie mają gry w domach, to słyszę: szachy, chińczyk, warcaby, czasem grzybobranie. Trudno w to grać przez całe życie.
A ile Pani ma gier?
Dorota Zawadzka: Z 50! Ale też zaczynałam od chińczyka czy grzybobrania, choć mój tato rysował nam swoje gry. Całe szczęście teraz jest większy wybór. Tłumaczę rodzicom, żeby kupili jakąś nową, która zainteresuje ich oraz ich dziecko. Wtedy słyszę, że są one strasznie drogie.
Fakt, kosztują od 60 do 120 zł...
Dorota Zawadzka: Ale to nie jest jednorazówka! Jeśli grę kupuje się po to, by zagrać tylko raz, to rzeczywiście jest to wydatek. Ale taka gra może służyć kilka lat. Zamiast kupować kretyńskie zabawki pod choinkę, którymi dziecko pobawi się przez chwilę, a później rzuci w kąt, kupmy rodzinną grę planszową. Tylko przemyślmy to, bo nie każda gra nam podpasuje. Watro pójść do sklepu z grami planszowymi i porozmawiać ze sprzedawcami, to ludzie zakręceni na punkcie planszówek. Podpowiedzą, co wziąć.