Na górce, za jeziorem familia Skrzatów żyła,
Opisać ich więc muszę, by bajka ożyła.
Zacznę od dziadków, rodziców Rozsądniary,
Wszyscy powiadali, że uprawiali czary!
Tymczasem zawsze rano, za domem, w ogrodzie,
Babcia w garncu mieszała - konfitury w lodzie!
Przy babci zawsze dziadek, sprzedawca skrzatowych pralek.
Duże i małe, we wzory i gładkie.
O pralce ze Skrzatowej Górki marzył każdy stwór,
Od Domu Goblina i Krasnali Bór, przez Podziemia Troli i Elfów Zamek Spod Chmur!
Mama Rozsądniara pielęgniarką była,
W Leśnej Izbie Przyjęć zastrzyki robiła.
Tam też poznała tatę – z Elfów rodu właśnie,
Komputer naprawiał, staranny był strasznie!
Przychodził na izbę z byle pretekstem,
Że palec go boli, że słabo mu wreszcie!
W końcu się zdobył jednak na odwagę i na spacer do Leśnego Źródła podążyli,
Gdzie buziak w policzek dał mamie.
I że do końca już razem będą – ustalili.
Rodzicom swoim oznajmili plany,
Elfy Spod Chmur wysłały więc chór,
Na ślubie elfickie pieśni rozbrzmiewały.
Wieść o weselu rozniosła się hałaśnie
I nawet trole z podziemia przybyły,
Bo tupot tańców sprawił, że na głowę im spadały żwiry.
Tak zaczęła się historia braci – z których każdy inny:
A na imię im: Kpiarz, Tarapiasz i Guzdrała choć ten dość prawilny.
Kpiarz – to zgrywus, psotnik wielki,
Raz do pralki wszedł dziadkowi, raz do kotła też swej babce,
W konfiturach umazany, straszył potem inne skrzaty!
Tacie kable pozamieniał, myszkę kotu podarował,
A gdy syrop połknąć miał, na skrzatowe przeziębienie,
Uciekł mamie do sąsiadów, krzycząc, „że go pali w podniebienie!”
Nieco młodszy był Tarapiasz,
Choć specjalnie nic nie broił - tarapaty ciągle miał!
Bo przez swoją nieroztropność, coś powiedział, nim pomyślał.
To z goblinem zadarł w szkole, ten mu potem przytarł nosa,
To o trolach się odnosił – że w podziemiach nuda wielka!
A o elfach śpiewał piosnkę – „Z Zamku Spod Chmur wskoczyłem w pszczół rój”.
Guzdrała najmłodszy – ślamazarny strasznie,
Zupę jadł porcjami, z godzinę, może naście.
A gdy wieczór nadchodził i spać chodzili bracia,
Zanim oko przymknął, promieniała chata.
Rodzice mieli trochę zmartwień z braćmi,
Każdy z nich niezwykły, każdy z nich dość … rzadki.
Rozmyślała nad nimi kiedyś jednak Babcia,
Obmyśliła plan z dziadkiem sowicie,
I tak któregoś dnia wcielili go w życie.
Pomogli też mieszkańcy doliny,
Którzy na psoty skrzatów od dawna stroili złe miny.
A tak dano odczuć skrzatom nieco trwogi:
Gdy Kpiarz rano zbudził się ze swą figlarną miną,
Przywitał jego stopy lepki dżem różany.
Bęc zrobił na ziemię, lepił się w nim cały!
Aż mu z wrażenia i złości łzy z oczu leciały.
„Jak to? Mnie? Kpiarzowi numery wywijać?”
Pytał w myślach siebie – lecz czuł „to moja wina”.
Wszak od kiedy 4 skończył lata – tak mu to przynajmniej mówił jego tata,
Nie było w Dolinie dnia bez żadnej psoty.
Przypomniało mu się jak pogonił koty,
Jak sąsiadom pranie ziemią poobrzucał,
Jak na grządkach marchew deptał w nowych butach…
Tarapiasz często ranił innych słowem,
Trzeba mu więc było wskazać, jaką słowa moc miewają.
Że potrafią być jak czyny i że w sercu doskwierają.
Spotkał sowę, mądrą głowę, co mu w ucho wyszeptała,
Że nie wolno jest oceniać, bez poznania drugiej strony.
Że historii skrzatów masa, tak jak troli i krasnali
I choć różne są rodziny, to nie każdy jest do bani.
Myśl ta mu się podobała, uznał ją za bardzo mądrą,
Teraz zanim powie słowo, przemyśli ich tysiące,
Bo słowa jak i czyny potrafią być krzywdzące.
Guzdrek rano nie wstał, do szkoły nie poszedł,
Obiadu też nie zjadł, a zabawy czas, poszedł także w las...
Spostrzegł za to, że w Dolinie, życie wszystkim wolno płynie.
Nikt nigdzie nie zdążył, wszyscy mieli w nosie,
Czy przypali im się, grillowane prosię.
Mały Guzdrek nie chciał jednak żyć już w takim świecie…
Bo choć to bajka i w skrzaty nie każdy uwierzy,
To sprawą ludzką są wady, i każdy mi tu zaufa.
Nie zmieniaj się całkiem, zupełnie,
Ulepszaj siebie i słuchaj.
Bo gdy ofiarą Ty masz zostać kolego,
To wiesz już z tej bajki o Skrzatach,
Że nie jest to nic miłego!