Najlepszymi rodzicami są ci, których dzieci krzyczą
Dziecko wpada w histerię w autobusie czy sklepie? Zdarzyło ci się pomyśleć „Co za rodzice, którzy nie radzą sobie z dzieckiem!”? Mi tak. Nie zawsze, nie w każdej sytuacji, ale ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że rodzice „niegrzecznych dzieci” to wcale nie ci, którzy sobie z nimi nie radzą.
Sobota godzina 13.00
Autobus numer 718
Ja i moje dziecko jedziemy do centrum handlowego wybrać prezent urodzinowy dla koleżanki mojej córki. Nie często udaje mi się jeździć tylko z jednym dzieckiem, dlatego rozkoszuję się spokojem i wspólnie spędzonym czasem. Tak, wiem, że to nie wycieczka rowerowa czy wspólny wypad w góry, lecz podróż środkiem komunikacji miejskiej. Odkąd jestem matką, cieszą mnie drobne rzeczy, więc zauważam, że nie ma tłoku, że mamy okazję pobyć tylko ze sobą.
Nagle moją błoga cieszę przerywa potworny krzyk. Wrzask głośny niczym lwi ryk opanowuje autobus. Nie, to nie dzikie zwierzę, lecz trzylatek, który wyje wniebogłosy. Obok stoi matka. "Co za baba nie reaguje na wrzask dziecka! Nie umie nad nim zapanować!" – myślę sobie. Nie to, co i moja grzeczna córeczka! Zastanawia mnie, jak rodzice mogą tolerować takie zachowanie dziecka. Przecież to oni powinni wyznaczać granice.
Mój dom kilka godzin później
– Pospiesz się, musimy iść odebrać od Zuzi twoją siostrę! – wołam do córki.
Niestety dla niej czas jest pojęciem względnym. Poza tym moje grzeczne dziecię postanawia, że może wyjść z domu jedynie z zabawką starszej córki. Starsza oczywiście nie chce pożyczyć ukochanej przytulanki nawet na kilka minut. Mała zaczyna wyć, że nigdzie bez misia nie wyjdzie.
Czas ucieka.
Mały wojownik próbuje siłą zdobyć misia. Staram się go spacyfikować i wyjść z domu, co skutkuje włączeniem się syreny alarmowej u mojej "grzecznej córeczki".
Idę więc ulicą Atramentową – ja i mały wyjec. Słyszą nas sąsiedzi, słyszy sprzedawca z osiedlowego sklepu i matki z placu zabaw, który mijamy. Choć doskonale zdaję sobie sprawę, że mały miś zabrany starszej siostrze wyłączyłby alarm, wiem, że nie mogę tego zrobić. Byłby to sygnał dla krzykacza: "wystarczy, że zapłaczesz, a dostaniesz to, czego chcesz". Konsekwentnie więc tłumacząc, lecz nie ustępując, skręcam w ulice Bażancią, wciąż trzymając za rękę krzykaczkę.
Spojrzenia innych matek są tak wymowne, jak moje o poranku. Nie przejmuję się już nimi. Teraz bowiem wiem, że krzyk dziecka w autobusie czy na ulicy nie oznacza, że rodzice nie potrafią go wychować. Czasami najlepsi rodzice to ci, których dzieci krzyczą.
Zobacz też: Nie lubię mojego dziecka! - felieton wyrodnej matki