Reklama

Dlaczego zamiast cieszyć się, że masz zdrowego, ślicznego bobasa, odwracasz głowę, przygryzasz wargi i jesteś kompletnie załamana?

Reklama

Kiedy kilka lat temu urodziłam pierwszą córeczkę, płakałam, nie miałam na nic siły, wszystko wydawało mi się bez sensu, jakby moje życie właśnie się skończyło. Dlatego, wszystkie smutne mamy, tak dobrze was rozumiem. Wasze łzy to nie lekki spadek formy, nie mała chandra, którą wystarczy przeleżeć z książką w ręku. Poporodowy smutek (tzw. baby blues) trwa dłużej, jest bardziej intensywny i czasem może przerodzić się w depresję. Lepiej więc nie pozwolić mu na zawładnięcie sobą i całym otoczeniem. Tylko jak tego dokonać, kiedy brakuje sił nawet na to, by powstrzymać łzy? Poprosiłam o rozmowę psychiatrę dr Joannę Krzyżanowską-Zbucką. Od wielu lat pomaga kobietom cierpiącym na okołoporodowe zaburzenia nastroju.

Czy Pani wie, jak bałam się przyznać sama przed sobą, że niedaleko mi do depresji?
Wiem i doskonale rozumiem. Mamy cierpiące na baby blues czy depresję nie dają sobie pozwolenia na to, by być chorymi.

Ale właściwie dlaczego?
Bo bardzo mocno (zresztą jak my wszyscy) przywiązane są do stereotypów. Pierwszy to wizerunek Matki Boskiej i matki Polki, które z poświęceniem i oddaniem, bez słowa skargi opiekują się swoimi dziećmi. Drugi stereotyp przedstawia macierzyństwo jako okres szczęśliwości, spełnienia, a jednocześnie umiejętnego pogodzenia opieki nad dzieckiem i swoich życiowych planów. Wystarczy poczytać o aktorkach lub modelkach, które są wzorowymi matkami, nadal robią karierę, mają wspaniałe ciało, wyglądają kwitnąco... Na ich tle my – zwykłe matki – wypadamy, delikatnie mówiąc, blado. Tymczasem prawda jest taka, że według niektórych źródeł baby blues dotyka nawet 80 procent wszystkich mam!

Więc nie trzeba się go wstydzić. Tylko nikt nie lubi się przyznawać do porażki. Bardzo trudno było mi jasno sobie powiedzieć, że dopadło mnie i już. Dopiero kiedy przeczytałam artykuł w jednej z gazet o depresji poporodowej...
No właśnie! Dlatego nigdy nie odmawiam dziennikarzom rozmów na te tematy! Kobiety powinny wiedzieć, że baby blues jest częstą dolegliwością, z którą można sobie poradzić. Co więcej, bez powiedzenia jasno: "Tak, mam baby blues", niemożliwa jest pomoc samej sobie.

A czy nie jest tak, że wolimy swój stan tłumaczyć po prostu złym nastrojem? Wolimy nawet dojść do wniosku (choć z ogromnymi wyrzutami sumienia), że marne z nas matki, niż przyznać się, że mamy problem z psychiką? Co powinno skłonić nas do stwierdzenia: "Aha, to właśnie baby blues"?
Faktycznie, mamy wolą odsuwać od siebie takie myśli. Po trochu pewnie dlatego, że nie mają wiedzy na temat okołoporodowych zaburzeń nastroju. W ogóle mało kto zajmuje się tym zjawiskiem. Mamy z baby bluesem często płaczą, odczuwają niepokój, są nerwowe, krzyczą. Martwią się o dziecko, ale czasem mają go serdecznie dosyć. Źle sypiają, zdarza się, że ogarnia je niemoc. Ale mają też lepsze chwile: patrzą wtedy na dziecko i są szczęśliwe.

I ten smutek sam nie minie? Przecież mnie się jakoś udało z niego wyjść...
Ale jak długo trwał?[CMS_PAGE_BREAK]

Ładnych parę tygodni. Dochodziłam do siebie powoli, może nawet przez kilka miesięcy...
No właśnie, a mógł trwać krócej, być mniej przykry. Podjęła pani ryzyko. Bo nasilony baby blues może (choć oczywiście nie musi) zakończyć się poporodową depresją. A to już bardzo poważna choroba, która sprawia, że nie można normalnie żyć. Co więcej, życie wydaje się puste, bezsensowne, staje się przerażająco samotne i smutne. Pojawiają się też myśli samobójcze. Cierpi nie tylko mama, ale także jej otoczenie, przede wszystkim dziecko. Bo kobieta w depresji nie ma siły na opiekę nad maleństwem. A to niestety wpływa na jego rozwój. Dlatego trzeba jak najszybciej zgłosić się do psychologa lub psychiatry. Nie obędzie się też bez leków. Z depresją naprawdę nie ma żartów. Tu nie wystarczy parę sprawdzonych sposobów na baby blues.

No dobrze. To jak mogłam sobie pomóc? Co mogłam zrobić, żeby tak długo nie cierpieć?
Może się wydawać banalne to, co teraz powiem. Ale proszę mi wierzyć jako doświadczonemu psychiatrze, że to są sprawdzone sposoby. Przede wszystkim, jak już wcześniej mówiłam, trzeba się przed sobą przyznać do problemów. Jak znamy przeciwnika, to naprawdę łatwiej nam jest z nim walczyć. Potem trzeba znaleźć czas wyłącznie dla siebie. Podkreślam: dla siebie. Czyli mama robi w nim to, na co ma ochotę, co lubi, co ją relaksuje, a nie sprząta, gotuje, pierze. Do tego jednak potrzebne jest wsparcie bliskich.

Tylko tyle? Nie wierzę!
Nie? No to przykład. Przyszli do mnie młodzi rodzice. Ona wykończona i płacząca, on niepewny, zdezorientowany, może nawet lekko przerażony całą sytuacją. Nie wiedzieli, jak poradzić sobie ze smutkiem. Wysłuchałam ich, a potem zarządziłam: "Codziennie na spacery z dzieckiem chodzi pan, a pani w tym czasie leży w wannie!". Dużo razem rozmawialiśmy, jak dać sobie pozwolenie na wypoczynek, jakie to ważne, żeby mieć w kimś oparcie, co może zrobić tata, by pomóc kobiecie... To był jeden ze sposobów, które pozwoliły mamie dojść do siebie. Czasem szukamy skomplikowanych rozwiązań, tymczasem one są naprawdę proste i na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko umieć z nich skorzystać.

To ile czasu potrzebuje młoda mama dla siebie, by móc wypocząć?
Tyle, na ile jest gotowa zostawić pod czyjąś opieką swoje dziecko. Czasem na początek jest to zaledwie 10–15 minut. Ważne, by mogła wtedy zostać bez maleństwa. Najlepiej, gdy dziecko jest na spacerze albo gdy mama wychodzi z domu. Ale czasem matki są na początku bardzo nieufne, boją się powierzyć maleństwo komuś innemu (nawet jego tacie). Nic na siłę. Można poprosić męża, żeby wyszedł z dzieckiem do drugiego pokoju. Wtedy da się trochę odpocząć, a i niepokój związany z brakiem kontroli nad sytuacją jakby trochę mniejszy. Powolutku mama powinna wydłużać czas dla siebie, próbować wyjść gdzieś dalej. [CMS_PAGE_BREAK]

A jak mąż jest zapracowany, nie rozumie albo boi się płaczu swojej żony? Co powiedziałaby Pani takiemu facetowi?
Że wiem, w jak trudnej jest sytuacji, jak mu czasem ciężko. Poprosiłabym też, żeby przez chwilę przypomniał sobie dzień, w którym miał chandrę. A potem wyobraził sobie, że jego żona czuje dokładnie to samo. Tyle tylko, że non stop, dzień w dzień, przez cały czas, często nie mając zbyt wielkich nadziei, że coś się zmieni. A potem powiedziałabym, że może naprawdę pomóc. Czasem zwyczajnie: wyręczając żonę w niektórych czynnościach, innym razem po prostu przytulając i pozwalając się wypłakać. Tak, tak! Mężczyźni często myślą, że muszą zagrzewać do walki, tłumaczą: "Weź się w garść", "Nie ma o co płakać". A to bardzo niedobre słowa. Kobieta pogrążona w smutku oczekuje pocieszenia, wsparcia i przede wszystkim akceptacji oraz zrozumienia. I tego mężczyźni powinni się trzymać!

Potwierdzam, to rzeczywiście bardzo pomaga. Mój mąż był wtedy dla mnie aniołem! Dzięki niemu udało mi się wyjść na prostą. Wydaje mi się jednak, że inni ze zrozumieniem "smutnych" mam czasem mają pewne problemy.
To prawda. A najfajniej byłoby, gdyby cała rodzina chciała i wiedziała, jak wesprzeć mamę, jak jej pomóc. Wsparcie jest najważniejsze. Dowód? Baby blues nie istnieje w kulturach pierwotnych. Bo tam kobietę, która właśnie urodziła dziecko, traktuje się jak królową. Wtedy inne kobiety (z bliższej i dalszej rodziny) opiekują się jej maleństwem, pomagają w gospodarstwie, gotują, zajmują się dochodzącą do siebie po trudach porodu mamą...

Cudownie! Koncepcja bycia taką królową bardzo mi się podoba!
Z jednej strony tak. Ale z drugiej tak bardzo chcemy być niezależne, doskonałe, idealne, robić wszystko według własnych planów... To wyklucza przyjmowanie pomocy. Tymczasem pozwalanie sobie na przyjemności, na pomaganie sobie to nie wynik rozpieszczenia, fanaberii, tylko głos zdrowego rozsądku. Posłuchajmy go. Dla siebie i dla tego małego człowieczka, którego tak bardzo kochamy.

Reklama

Rozmawiała: Aleksandra Sokalska

Reklama
Reklama
Reklama