Kasia Cichopek: nie lansuję się na chore dzieci
Kasia Cichopek rok temu urodziła wymarzoną córeczkę, Helenkę i jak mówi, tylko tego wcześniej brakowało jej do szczęścia. Rozmawiamy o dzieciach, pracy, macierzyństwie, nowej fryzurze – i o tym, czy naprawdę wahania kursu franka spędzają Kasi sen z powiek.
Kasia Cichopek (32 l.) już prawie od roku jest podwójną mamą: starszego synka Adasia i małej Helenki i jak mówi: drugie macierzyństwo jest zupełnie inne. Co u niej słuchać? Pytamy.
Jak to się stało, że Kinga Zduńska zdecydowała się ściąć swoje bujne loki? Impuls po drugim porodzie?
Żaden impuls – to była cała procedura, która nie wydarzyła się z dnia na dzień. Najpierw musiałam uzyskać zgodę producentów „M jak miłość”, scenarzystów, potem musiałam wstrzelić się w moment, żeby zgrać wszystkie odcinki z jednej transzy. Wreszcie, już po ścięciu, musiałam się obfotografować z każdej strony, żeby scenarzyści zobaczyli, jak wyglądam na zdjęciach.
To brzmi jak...
Totalna abstrakcja, prawda? To dlatego przez ostatnie lata z czystego lenistwa nic z nimi nie robiłam. Ale bardzo się cieszę, że się zdecydowałam, choć owszem, moi dwaj panowie w domu, Marcin i Adaś, przez chwilę żałowali tamtych loków.
Co u Ciebie słychać? Niedługo minie rok od kiedy urodziłaś Helenkę. Jakie jest dla ciebie to drugie macierzyństwo?
Fantastyczne. Wspaniałe. Spokojniejsze. Przy Adasiu wszystkim się dużo więcej przejmowałam, poza tym on dał nam popalić o wiele bardziej niż Helenka: kolki, płacze, pobudki. A Helenka – sam spokój. Kiedy po roku z Adasiem słuchałam opowieści o bezproblemowych niemowlętach, to zawsze myślałam sceptycznie: „Taa, jasne”, ale teraz już wiem, że rzeczywiście takie bezproblemowe dzieci istnieją.
Kiedyś mówiłaś, że marzysz o córeczce i spełniło się.
Tak, bardzo się cieszę, że trafiła nam się dziewczynka – pierwsza od trzech pokoleń w rodzinie Hakielów! Jestem taka szczęśliwa, że ją mam i że mam Adasia, który wyrasta na świetnego chłopczyka. Czuję się bardzo spełniona i dopełniona. Ten rok dał mi bardzo dużo radości.
Mimo wahań franka szwajcarskiego? Z tego, co można wyczytać w internecie, wynika, że pół Polski martwi się o twój kredyt.
(śmiech) Koniecznie dopisz wykrzyknik po słowach „frank szwajcarski”. Tak, jestem szczęśliwa, mimo tych walutowych wahań. Ale nie ukrywam, że pieniądze są dla mnie w życiu ważne. Nie jestem hipokrytką. Niech ci zachoruje dziecko, nagle się okazuje, że zdrowie, wbrew temu, co się mówi, można kupić. Myślę o przyszłości moich dzieci, pracuję na nią, oszczędzam i nie będę udawała, że pieniądze się dla mnie nie liczą.
Co teraz robisz zawodowo?
Oprócz mojej pracy w telewizji, pół roku temu zostałam ambasadorką marki Dumel Discovery, polskiej firmy produkującej świetne edukacyjne zabawki dla dzieci.
Widziałyśmy się pół roku temu przy okazji aukcji charytatywnej, zorganizowanej przez pismo „Twoje Dziecko” i fundację Przyjaciółka na rzecz chorych i niepełnosprawnych dzieci. Tamtą aukcję poprowadziłaś tak rewelacyjnie, że w dwie godziny udało się nam zebrać prawie 14 tys. zł.
Dla mnie też to było bardzo miłe popołudnie, szczególnie, że sama od lat staram się na różne sposoby pomagać różnym fundacjom, zajmującym się chorymi dziećmi. Od lat, choć z przerwami, współpracuję np. z Fundacją Spełnionych Marzeń, która zajmuje się spełnianiem marzeń nieuleczalnie chorych dzieci. Obecnie też współpracuję z Fundacją Dziecięca Fantazja i do współpracy z nią namówiłam też moją zaprzyjaźnioną Dumel Discovery.
Na czym polega ta współpraca?
Przy okazji współpracy z Fundacją Spełnionych Marzeń odwiedzałam dzieci na oddziałach onkologicznych w szpitalu przy ul. Kasprzaka i przy ul. Litewskiej w Warszawie. Wchodzę, zagaduję, rozśmieszam, robimy sobie razem zdjęcia. Raz z Marcinem też tańczyliśmy na jednym oddziale. Teraz, 4 grudnia, razem z Dumelem i Fundacją Dziecięca Fantazja znów odwiedzę dzieci na oddziale onkologicznym i będziemy rozdawać zabawki. Pracownicy Dumela obiecali, że przebiorą się za świętych Mikołajów – to na pewno będzie wspaniały dzień dla nas wszystkich.
Czytaj także: Sukces aukcji Fundacji Przyjaciółka i pisma „Twoje Dziecko”
Jeszcze w żadnym wywiadzie nie czytałam o tej twojej działalności.
Niewiele o tym mówię z dwóch powodów. Po pierwsze, rzadko mnie o to dziennikarze pytają, po drugie, nie chcę, żeby potem ktoś źle odczytał moje intencje i nie zarzucił mi, że się lansuję na chorych dzieciach. Ktokolwiek był choć raz na dziecięcym oddziale onkologicznym ten wie, jak absurdalny byłby to zarzut – ale internet przyjmie wszystko, nawet takie bzdury.
A czemu w takim razie to robisz?
Bo chcę. Bo mogę. Bo to daje mi przyjemność i równowagę. Poza tym, zdaję sobie sprawę z tego, jak wielką siłę ma telewizja i telewizyjna rozpoznawalność. Ostatnio byłam w Kielcach na konferencji prasowej o krwi pępowinowej, i po konferencji podeszła do mnie dziewczyna, która powiedziała: „Pani Kasiu, dziękujemy, że rok temu wsparła pani naszą fundację”. Na początku nawet nie wiedziałam o co chodzi, dopiero po chwili przypomniałam sobie, że kiedyś, wiele miesięcy wcześniej, na prośbę tamtej małej, lokalnej fundacji przesłałam jedną z moich sukienek na aukcję charytatywną. Ta spotkana w Kielcach dziewczyna powiedziała mi, że moja sukienka była jednym z najwyżej wylicytowanych fantów, a cała kwota z aukcji została przeznaczona na leczenie chorej dziewczynki za granicą. Sama zobacz: sukienka z Telekamer, która z jednej strony została radośnie skrytykowana na różnych portalach internetowych, że taka i śmaka, z drugiej – pomogła choremu dziecku w powrocie do zdrowia. To jest właśnie siła telewizji. Siła, którą m.in. ja mogę spożytkować.
Twoje pomaganie ma związek u Ciebie z macierzyństwem? Wydaje mi się, że u wielu ludzi potrzeba pomagania innym dzieciom pojawia się właśnie, kiedy sami zostaną rodzicami.
U mnie tak nie było, bo ja jeszcze przed narodzinami Adasia jeździłam na oddziały dziecięce z Fundacją Spełnionych Marzeń. To już było chyba 10 lat temu – kiedyś jakieś dzieci wymyśliły sobie marzenie, że odwiedzi je Kinga z „M jak miłość”. Tamte pierwsze moje odwiedziny na oddziale z ciężko chorymi dziećmi był dla mnie bardzo trudne, ale cały czas powtarzałam sobie wtedy, że nie przyszłam tam, żeby nad nimi płakać, ale żeby dać im trochę odprężenia i radości. Pamiętam do dziś tamtą wizytę i paradoksalnie tamte dzieci dały mi dużo siły. Wyszłam stamtąd zupełnie oczyszczona z moich małych problemików.
Czytaj także: Tata znany i nieidealny – wypowiedzi znanych ojców o życiu po narodzinach dziecka