
Znam Agnieszkę Szczepańską. To mądra i myśląca kobieta. Cenię sobie jej zdanie i to, że rozumie, iż protest przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, to nie jest głos wyłącznie feministek, tylko kobiet w ogóle, które chcą mieć wybór (co nie znaczy, że z tego wyboru będą bezrefleksyjnie korzystać). Oto, co napisała na facebookowym profilu grupy "Dziewuchy dziewuchom", która zawiązała się w dniu, kiedy Beata Szydło, szefowa rządu, stwierdziła, że jest za całkowitym zakazem aborcji. Przeczytaj list Agnieszki Szczepańskiej.
Dlaczego w sobotę pójdę pod Sejm
<
Świat jest jednak dużo bardziej skomplikowany, niż byśmy sobie tego życzyli. W życiu mają miejsce takie sytuacje, wobec których czuję się zupełnie bezradna. Których mój intelekt nie ogarnia. Jedną z takich sytuacji jest przypadek, gdy ciąża lub poród zagrażają życiu matki. Gdy noszenie dziecka to wyrok dla matki. Podziwiam i ogromnie szanuję kobiety, które zdecydowały się donosić dziecko pomimo ryzyka śmierci. Są dla mnie bohaterkami. Ale równocześnie uważam, że nie mam prawa zmuszać kogokolwiek do heroizmu. I że takiego prawa nie ma też nikt inny: polityk, biskup, lekarz czy nawet ojciec dziecka. To są tak graniczne sytuacje, wobec których kulę się w sobie i dziękuję losowi, że mnie nimi nie doświadczył. W takiej sytuacji decyzję – oddać życie dla dziecka, czy nie, powinna podjąć sama kobieta. I w przypadku, gdy wybierze swoje życie, nie mam prawa jej oceniać. Zakazując w tym przypadku aborcji opowiadamy się przeciwko życiu matki, Dokonując aborcji, zabijamy dziecko. Moim zdaniem żaden człowiek nie może arbitralnie zdecydować, jak postąpić w tej sytuacji, poza matką dziecka. Bo to jej życie jest na szali.
Pozwólmy zdecydować matce
Czytałam ostatnio artykuł opisujący przypadek zroślaków – bliźniąt połączonych ze sobą i dzielących niektóre organy wewnętrzne. Przypadek miał miejsce w Stanach Zjednoczonych. Jedno z dzieci było dużo słabsze, nie miało szansy na samodzielne przeżycie, drugie natomiast mogłoby – po rozdzieleniu z bratem i po licznych operacjach – w miarę normalnie funkcjonować. W przypadku pozostawienia dzieci zrośniętych – szanse przeżycia obu maluchów były niewielkie. To dla mnie bardzo podobna sytuacja do matki, której życiu zagraża ciąża i połączonego z nią dziecka – jeśli ich pozostawimy razem, w imię nie zabijania nienarodzonych, prawdopodobnie oboje umrą. Jeśli ich rozdzielimy – umrze dziecko. Co jest w tej sytuacji słuszne? Nie wiem. Pozwólmy zdecydować matce.
Co robić, gdy dziecko i tak umrze?
Drugą sytuacja, której nie jestem w stanie intelektualnie ani emocjonalnie “ogarnąć” jest przypadek, gdy przyszli rodzice dowiadują się, że ich dziecko jest nieodwracalnie chore i że prawdopodobnie umrze krótko po narodzinach, ewentualnie będzie żyło, cierpiąc przez całe życie. Tu również spuszczam głowę i mówię – nie wiem, co jest dobre, co jest mniejszym złem. Nie wiem, jak sama postąpiłabym w takiej sytuacji. Lubię myśleć, że urodziłabym takie dziecko i potem z miłością opiekowałabym się nim do śmierci, jego lub mojej. Ale nie wiem tego na pewno. “Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Wiem natomiast, jak ciężkie jest życie osób głęboko niepełnosprawnych w Polsce i ich rodzin, jak często matki zostają z takimi dziećmi same, porzucone przez ojców swoich dzieci, którzy “nie wytrzymali”. Wiem, jak mało robimy dla takich rodzin my wszyscy, jako społeczeństwo, nie wyłączając mnie.
Czytałam niedawno wywiad z rodzicami chłopca z bezmózgowiem, tego samego, którego aborcji zakazał lekarzom ze “swojego” szpitala prof. Chazan. Mówili oni, że ten “obrońca życia” nie odwiedził ich po porodzie, nie porozmawiał z nimi, nie zaoferował pomocy. W żaden sposób nie pochylił się nad cierpiącymi rodzicami.
Mieć dziecko z gwałtu?
Trzecia sytuacja, która mnie przerasta, to sytuacja kobiety noszącej w sobie dziecko będące wynikiem gwałtu. Nie mogę sobie nawet wyobrazić co taka kobieta czuje. Myślę jednak, że w tej sytuacji aborcja jest kolejnym złem dodanym do zła, jakim jest gwałt. Moim zdaniem, takie kobiety powinny być otoczone jak najlepszą opieką, przede wszystkim psychologiczną, pełną empatii i delikatności. Powinny mieć prawo oddać dziecko do adopcji. Bez oceniania. Straszenie jej więzieniem jest koszmarnym pomysłem. Spowoduje, że jeszcze więcej, niż dotychczas, gwałconych kobiet nie zgłosi gwałtu ze strachu przed byciem przymuszoną do urodzenia ewentualnie poczętego dziecka.
Wiem – dzięki cudownej kobiecie, która prowadzi w Demokratycznej Republice Konga ośrodek dla zgwałconych kobiet – że w przypadku dzieci pochodzących z gwałtu miłość bardzo często wygrywa z traumą, że takie dzieci mogą być kochane i akceptowane przez matki. Wiem też, że takie dzieci są często odtrącane przez otoczenie tych kobiet – ich mężów, teściów, rodziców, sąsiadów. Wierze, że jeśli udałoby się z miłością i empatią pomóc zgwałconym kobietom, które noszą w sobie dziecko swojego oprawcy, wiele z nich zdecydowałoby się je urodzić. Ale powtarzam – tu potrzebna jest pomoc i współczucie, a nie prokurator i więzienie.
Dla wszystkich to trauma
Mój wujek jest ginekologiem-położnikiem. Obecnie już na emeryturze, przez wiele lat był ordynatorem oddziału położniczego w jednym z dużych warszawskich szpitali. Jest dobrym, ciepłym człowiekiem. Katolikiem. Nigdy nie rozmawiałam z nim o aborcji, nie pytałam o jego pracę w szpitalu. Nie miałam odwagi, nie sprzyjała temu beztroska atmosfera rodzinnych spotkań. W ostatnich dniach dużo myślę o Jego pracy i o pracy innych lekarzy, położnych i pielęgniarek z oddziałów ginekologiczno-położniczych. Jestem pewna, że dla nich sytuacja, gdy życie pacjentki jest zagrożone, gdy dziecko jest mocno uszkodzone, gdy zajmują się ofiarą gwałtu jest też dużą trauma. Nie wyobrażam sobie, żeby ich ręce były związane całkowitym zakazem aborcji narzuconym przez ludzi, którzy najprawdopodobniej nigdy nie będą dotknięci skutkami takiego zakazu. Życzę im i sobie, żeby nadal mogli rzetelnie informować pacjentki o możliwych procedurach medycznych i by mogli w zgodzie z wolą pacjentki i z własnym sumieniem podejmować niezbędne decyzje.
Nie ma wątpliwości – trzeba iść
Dlatego w sobotę zamierzam demonstrować pod Sejmem RP przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Nie jestem “wściekłą feministką”, nie chodzi mi o prawo do “puszczania się z każdym i usuwania ciąży tak, jak się wyciska pryszcz”. Uważam po prostu, że w pewnych kwestiach człowiek powinien mieć wolną wolę i tylko Bóg może go rozliczyć z podjętych decyzji
Do zobaczenia w sobotę!>>
- W sobotę, 9 kwietnia 2016 r., o godz. 14 odbędzie się protest zorganizowany przez Porozumienie "Odzyskać wybór", do którego dołączyły się stowarzyszenia i organizacje działające na rzecz kobiet.
Uwaga! Śródtytuły są od redakcji.

Radosław Niedźwiedź, 31-letni położny , wybrał ten zawód przez przypadek. Zdawał na medycynę; marzył o chirurgii. Zabrakło mu kilku punktów, by dostać się na wydział lekarski. Zaproponowano mu kilka kierunków na tzw. przeczekanie. Wybrał położnictwo . Na roku było tylko dwóch mężczyzn, jednak kolega po pierwszym stażu odszedł. On został, bo odnalazł swoją drogę. Gdy wziął w ramiona "swoje" pierwsze dziecko, wiedział, że już z tego nie zrezygnuje. Bo dla niego to nie praca, lecz powołanie. W pierwszych dniach na porodówce czuł ogromny stres, miał też poczucie winy, że nie może pomóc cierpiącym kobietom, choćby nie wiadomo jak się starał. Warto przeczytać: Zdarzają się ucieczki z sali porodowej - wywiad z położną Położny zamiast położnej? Nie wszyscy to akceptują – Nie sądziłem, że narodziny dziecka wiążą się z takim bólem. Tym bardziej szanuję kobiety, które chcą zostać matkami i podziwiam ich odwagę – wyznaje Radosław Niedźwiedź. I dodaje: – Ten zawód sprawił, że mogę uczestniczyć w najważniejszym i najbardziej intymnym momencie życia, w czymś, co niektórzy nazywają cudem. Na początku swojej drogi zawodowej pracował ciężko, po kilkanaście godzin na dobę, ale do szpitala biegł uskrzydlony. Czuł się potrzebny swoim pacjentkom oraz ich rodzącym się dzieciom. Pielęgniarki, położne, widząc jego zaangażowanie pozwalały mu asystować. Uczył się przyjmować porody , nacinał i szył krocza , zakładał cewniki, pocieszał kobiety i podnosił na duchu ich mężów. – Myślę, że mężczyźni czują się przy mnie bezpieczniej. Wiedzą, że nie wygłupią się z żadnym pytaniem, bo przecież jestem taki sam jak oni – opowiada Radosław Niedźwiedź. – Chociaż zdarzają się też zazdrośnicy, którzy nie rozumieją, że choćby mieli najpiękniejsze żony i dziewczyny na...

Być może zostanę przez niektórych uznana za dziwaczkę, ale zdecydowanie różnię się od innych, znanych mi kobiet. Zastanawiam się, czy w ogóle mam coś takiego, jak instynkt macierzyński ? Chyba jednak nie. Może dlatego, że jestem jedynaczką i zawsze miałam słaby kontakt z rówieśnikami. Nie chodziłam też do przedszkola, ponieważ moi rodzice uznali, że lepiej mi będzie w domu z babcią. Chciałam być jak moja mama... zadbana, spełniona zawodowo W szkole nie miałam żadnej koleżanki, bo dziewczynki znały się jeszcze z przedszkola, a ja byłam obca. Nigdy nie miałam też przyjaciółki od serca czy chłopaka. Dopiero na studiach poznałam Michała, z którym połączyło mnie coś więcej. Czy to była miłość, nie wiem... W każdym razie Michał wyznawał mi swoje uczucie, a ja też mówiłam, że go kocham. Gdy jednak wszystko się rozpadło, nie tylko nie rozpaczałam, ale nawet specjalnie nie przeżywałam tego rozstania. W każdym razie Michał uczynił mnie kobietą, za co mu jestem wdzięczna, ponieważ chciałam mieć to już za sobą. Nie zamierzałam zbyt szybko zakładać rodziny , a już na pewno mieć dzieci. W formach antykoncepcji byłam doskonale zorientowana, trochę czytałam, trochę podpytałam mamę. Pieniądze nie stanowiły dla mnie problemu, więc ewentualny temat niechcianej ciąży też dla mnie nie istniał. Zdecydowanie nie widziałam siebie w roli matki i żony . Stawiałam na karierę zawodową albo naukową. Chciałam trochę skorzystać z życia, a nie od razu przeistoczyć się w kurę domową. Wzór stanowiła dla mnie mama. W młodości zawsze była kobietą zadbaną, nigdy nie wyszła z domu bez makijażu i odpowiedniej fryzury. Podziwiałam ją za to, a wiele osób zazdrościło mi takiej ładnej mamy. Chciałam pójść w jej ślady. Czytaj także: Prawdziwe historie: Czasem warto zaufać. Najpierw luźne związki a potem mąż i dzieci...

Co jakiś czas w mediach pojawia się informacja o odmowie przerwania ciąży w przypadku ciężko uszkodzonego płodu lub ciąży będącej wynikiem gwałtu. Każda tego typu decyzja jest dla kobiety niezwykle bolesna i trudna – musi ją podjąć samodzielnie. Nikt z nas nie ma prawa narzucać jej swojego zdania. Nikt też nie ma prawa odmawiać jej pomocy, gdy tę decyzję już podejmie. Mimo to część lekarzy odmawia takiej pomocy, powołując się na klauzulę sumienia . Czy mają do tego prawo? To pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi – trwają dysputy na ten temat od wielu lat i nie jesteśmy bliżej odpowiedzi niż w momencie postawienia tego pytania. Konsekwencje przerywania ciąży Jakie psychiczne i fizyczne konsekwencje ma przerwanie ciąży dla kobiety? Tego tak naprawdę nie wie nikt. To sprawy indywidualne i zależne od okoliczności i psychicznej konstrukcji kobiety. Dla jednych matek traumą jest przerwanie ciąży, dla innych noszenie przez 9 miesięcy dziecka, które umrze zaraz po porodzie. Sama jestem matką i nigdy nie pozwoliłabym sobie osądzać ani jednej, ani drugiej grupy. Nigdy też nie pozwoliłabym sobie na osądzanie matki 11-letniej dziewczynki w ciąży, która musi podjąć decyzję o aborcji . Myśl, co będzie bardziej traumatycznym przeżyciem dla jej dziecka – przerwanie czy donoszenie ciąży – jest pewnie równie bolesna, jak myśl, że ktoś to dziecko tak strasznie skrzywdził podczas gwałtu. Czy lekarz ma prawo powoływać się na swoje sumienie? Ten artykuł nie jest jednak o tym, jakie są konsekwencje przerwania ciąży , ale o tym czy lekarz ma prawo odmówić pomocy kobiecie, która taki zabieg chce (lub musi) wykonać. Czy lekarz ma prawo stawiać wyżej swoje sumienie niż przyrzeczenie lekarskie , które składa w dniu otrzymania prawa wykonywania zawodu. Przypomnijmy jego treść: "Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich mistrzów...