Jak udaje się łączyć grę w filmach, koncerty, promocje płyty z rolą mamy?
Gdy jestem w domu, staram się chłopcom maksymalnie dawać swój czas. Antosia (ma trzy lata) zaprowadzam trochę później do przedszkola, a rano jesteśmy razem: jemy, rozmawiamy, oglądamy bajki. Mateusza (ma dziewięć lat) często zabieram na swoje koncerty. Bardzo to lubi. Pamiętam, że jestem mamą, ale też staram się realizować swoje pasje: być aktorką, śpiewać. I nie zapominać o tym, że w dzisiejszym świecie dobrze jest na chwilę czasem się zatrzymać i pomyśleć: „Po co tu jesteśmy, co robimy?”. Płyta, którą niedawno nagrałam („Dzień dobry, dniu”), jest właśnie o takim zatrzymaniu się w pędzie. Mówi, żeby cieszyć się każdym naszym dniem życia.

Reklama

Kobiety często odsuwają zawodowe plany, koncentrując się na dzieciach. W Pani przypadku też tak było?
Tak. Gdy chłopcy byli mali, w ogóle nie byłam zainteresowana pracą. Nie chciałam ich zostawiać pod czyjąś opieką. Teraz są już starsi, ale nadal uważam, że bycie mamą to najważniejsza z moich życiowych ról. To taka rola, z która zasypiam i budzę się każdego ranka. I cały czas nad nią myślę!

Jacy są chłopcy?
Rozbrykani i ruchliwi. Najbardziej uwielbiają... mówić, jeden przez drugiego, na każdy temat. Mateusz lubi chodzić po górach. Ma gitarę, uczy się na niej grać. Antoni jest jego fanem: to, co powie starszy brat, jest święte. Obydwaj znają wszystkie moje piosenki, śpiewamy je razem. A oprócz tego – tak jak wszystkie dzieci – moi chłopcy też lubią oglądać bajki, czytać książki. I łobuzować!

Wspiera Pani dwie fundacje działające na rzecz chorych dzieci. Dlaczego?
Jestem zaangażowana w pracę fundacji działającej na rzecz dzieci z wadami serca oraz dzieci chorych na mukowiscydozę. Dlaczego? Bo wiem, jak trudno osobom z tego typu fundacji pozyskać fundusze na leczenie dzieci czy wsparcie rodzin. To jest też walka o ustawodawstwo, o leki. Gdy działalność fundacji wesprze znana osoba, znacznie łatwiej dotrzeć do urzędników. Dlatego pomagam. Walka o poprawę leczenia jest ogromna, ale przynosi efekty! Widać to na przykładzie mukowiscydozy: kilka lat temu badania przesiewowe były przeprowadzane tylko w Warszawie, dziś już w całej Polsce. To cieszy. Ważne jest nawet samo mówienie o chorobie. Wciąż się zdarza, że dziecko ma zdiagnozowaną mukowiscydozę, a rodzice go nie leczą. Chcą w ten sposób chorobę oddalić. Gdy ją oswajamy, przestają się bać, bo widzą, że nie są sami, inni borykają się z takimi samymi problemami.

Czy Pani osobiste doświadczenia: utrata synka z powodu nieuleczalnej wady serca, zaważyły na podjęciu decyzji o pomaganiu w ten sposób?
Już kiedy urodził się Mateusz, współpracowałam z fundacją Dziecięca Fantazja. Temat dzieci był mi bliski. Na pewno jednak osobista tragedia, którą później przeżyłam, wyczuliła mnie jeszcze mocniej na te problemy. Rodzicom, którzy dziś są w takiej sytuacji, jak ja byłam kilka lat temu, łatwiej otworzyć się przede mną. Zwracają się do mnie z pytaniami, czasem z prośbą o pomoc, np. za pośrednictwem strony internetowej. Pomagam im, na ile potrafię. Rozmawiam, czasem podaję kontakt do osób i fundacji, do których mogą się zgłosić.

Zobacz także

A dla Pani co jest w życiu najważniejsze: aktorstwo, muzyka, mąż, dzieci?
Rodzina. Kiedyś mówiłam, że miłość, ale ona też zawiera się w „rodzinie”. Mam potrzebę dzielenia się z najbliższymi wszystkim, co przeżywam.

Marzenia?
Mam ich dużo, i to chyba dobrze, bo człowiek bez marzeń jest nieszczęśliwy. To marzenia o ciekawej roli w filmie, na scenie, o nagraniu kolejnej płyty – w takim kobiecym, relaksującym klimacie. Prywatnie marzy mi się dom, a w czasie wakacji – rejs, np. po Morzu Egejskim. Zawsze lubiłam żeglować. Muszę jednak jeszcze poczekać, aż chłopcy trochę dorosną. Na razie nasze wakacje są spontaniczne: gdy mamy 2–3 tygodnie wolnego, to wsiadamy do samochodu i jedziemy przed siebie. Dzieciaki świetnie się w tym odnajdują, choć czasami kąpią się... tylko w morzu, a śpią w namiocie.

Reklama

Zachęcając do wspierania fundacji, napisała Pani na swojej stronie internetowej cytat: „Człowiek jest królem wtedy, gdy miłość go tak przepełnia, że rozdaje ją, nie stawiając żadnych warunków”...
Warto cieszyć się życiem, wszystkim, co nam się zdarza. Nawet prostymi, zwykłymi rzeczami, np. tym, że rozmawiamy, pijemy herbatę. W życiu spotykają nas różne chwile: lepsze i gorsze, czasem każdego z nas dotykają nieszczęścia. Na końcu filmu „Amores perros” Alejandro Gonzaleza – chciałabym kiedyś zagrać w filmie tego reżysera – jest takie motto: „Jesteśmy również tym, co straciliśmy”. Wszyscy dużo dostajemy od życia, choć też wiele ono nam odbiera. Ważne jest, by docenić to, co w nim dobre i piękne. A wtedy na pewno się okaże, że mamy więcej powodów do radości niż smutku.

Reklama
Reklama
Reklama