
Uśmiechnęłam się. Odpowiedzialnie!
Wtedy zmieniłam taktykę
Któregoś dnia kanapki zniknęły i odtąd tak już było. Sylwia łaskawie zaakceptowała drugie śniadania od macochy. Zaczęła też trochę mniej pyskować, chociaż ciągle trzymała mnie na dystans.
Dzieci miały zamieszkać u nas
Teresa, 32 lata
Czytaj także:
- „Zaszłam w ciążę tuż przed studiami. Kocham swoje dziecko, ale jest mi żal straconych szans i marzeń"
- „Mój syn zachorował na białaczkę. Musiałam odnaleźć wakacyjną miłość, bo tylko on mógł uratować moje dziecko"
- „Gdy urodziła się moja córka wszędzie widziałem zagrożenie. Musiałem ją chronić. Nie pozwalałem nawet jej dotknąć"

Natalia to nasza najmłodsza. Urodziła się późno: Witek miał wtedy 17 lat, Ewelina 15. No, nie była planowana, to fakt… Jednak gdy pojawiła się w naszym domu, od razu podbiła serca wszystkich. Pewnie dlatego tak ją rozpieściliśmy. I o ile z synem i starszą córką nigdy nie mieliśmy większych problemów, to Natalka zawsze była zbuntowana i wymagała więcej uwagi niż reszta. Oczywiście, to nasza wina, że pozwalaliśmy jej na więcej niż należało, ale była pełna wdzięku i śliczna jak laleczka. Rodzina i wszyscy znajomi się nią zachwycali. Co chciała, to natychmiast dostawała. Nawet jeśli ja ani mąż jej tego nie daliśmy – rodzeństwo albo ciocie natychmiast nas w tym wyręczały. Natalka nawet nie miała z kim rywalizować, bo różnica wieku między nią a starszymi dziećmi była tak duża, że zawsze jej ustępowały. Robiła, co tylko chciała, i nie liczyła się z nikim Kiedy Witek i Ewelina wyprowadzili się z domu, Natalka miała 9 lat. Bardzo przeżyła fakt, że brat i siostra założyli własne rodziny, że to nie ona jest teraz dla nich najważniejsza. Chcieliśmy z mężem jej to jakoś wynagrodzić i to był nasz kolejny błąd. Natalka już i tak była wystarczająco rozpieszczona; należało raczej uczyć ją życia, a nie nadal chronić przed rozczarowaniami. Wkrótce zorientowaliśmy się, jaką krzywdę zrobiliśmy i jej, i sobie. Okazało się, że nasza śliczna, najmłodsza córka nie stosuje się do żadnych reguł. Zawsze robiła, co chciała, i jakiekolwiek próby zmuszenia jej do tego, żeby wypełniała swoje obowiązki, spełzały na niczym. Uczyła się słabo, a jedyne, co ją interesowało, to ciuchy i zabawa. I choć wiedzieliśmy, że nie robimy dobrze, zgadzaliśmy się na to. A raczej – nie byliśmy dość stanowczy, żeby się jej sprzeciwić. Rezultaty były łatwe do przewidzenia. Natalka po gimnazjum poszła do...

Dziewczynka miała trzynaście lat i sporą nadwagę. Brzuch bolał ją tak bardzo, że lekarz nie mógł jej zbadać. Zlecił więc usg. W naszym szpitalu widziałam już różne rzeczy. Ale to, co wydarzyło w tamtą sobotnią noc dwa miesiące temu, będę pamiętać chyba do końca życia. Bo jak tu zapomnieć o sytuacji, w której przyjmuje się na oddział jedno dziecko, a wypisuje… dwoje. Ona miała nadzieję, że coś jej zaszkodziło Zapowiadała się spokojna noc. Siedziałam z lekarzem i inną pielęgniarką w dyżurce i kończyłam kawę. Dochodziła północ, a my do tej pory mieliśmy tylko pięć interwencji. Jak na oddział ratunkowy szpitala dziecięcego, niewiele. Właśnie miałam umyć kubek, gdy dostaliśmy wiadomość, że wiozą trzynastolatkę z bardzo silnym bólem brzucha. – Pewnie wyrostek – stwierdził lekarz. – Sprawdź, czy sala operacyjna jest w razie czego gotowa – polecił mi. Dziewczyna przybyła do nas pięć minut później. Za niosącymi ją na noszach ratownikami wbiegli przerażeni rodzice. – Ratujcie nasze dziecko! – błagali. Z informacji, które udało mi się od nich wyciągnąć, wynikało, że córka zaczęła mieć bóle kilka godzin wcześniej. – Agatka lubi zjeść, ma sporą nadwagę… Myśleliśmy z mężem, że to niestrawność – relacjonowała gorączkowo mama. – Dałam jej krople żołądkowe i coś na wątrobę. Byłam pewna, że leki pomogą. Ale było coraz gorzej. Więc mąż wezwał karetkę. O Boże, mam nadzieję, że nie za późno… – denerwowała się. Zapewniłam ją, że córka jest bezpieczna w naszych rękach i na pewno wszystko dobrze się skończy. Poprosiłam, by usiedli w poczekalni. – Jak tylko będzie coś wiadomo, poinformujemy państwa...

Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mojej córce, jak będzie wyglądała nasza rodzina, nie uwierzyłaby w to. Ten palant od fizyki wlepił mi jedynkę! Głupek jeden! – moja córka Julka, gimnazjalistka, była po prostu wściekła! Wściekłam się i ja… Ale nie za tę jedynkę. Gdy sama chodziłam do szkoły, fizyka też była moją piętą achillesową… Ciśnienie podniósł mi ten „palant” i „głupek”! – Julia! Jak ty się wyrażasz o nauczycielu i jednocześnie wicedyrektorze waszej szkoły?! – wykrzyknęłam. – Nie tak cię wychowałam! Masz szanować dorosłych! Ostatni raz tak powiedziałaś o kimś starszym! A na poprawienie tej jedynki daję ci dwa tygodnie! Rzadko podnosiłam głos na córkę, ale tym razem przesadziła Wychowywałam ją sama, ojciec Julki nie interesował się nią. Bardzo dbałam, aby wyrosła na porządnego człowieka. A ta, ledwo poszła do gimnazjum, diabeł w nią wstąpił! Zamiast grzecznej, kochanej córeczki, stała przede mną jakaś obca dziewucha! – Zawiodłaś mnie i tyle. Nie tą jedynką, bo to się każdemu może zdarzyć. Tylko tym, jak mówisz o innych ludziach! Nie sądziłam, że koledzy będą mieli na ciebie większy wpływ niż to, czego uczyłam cię latami! – popatrzyłam jej prosto w oczy. – Oj, mamo, nie o to chodzi – córka złagodziła ton. – Wiem, czego mnie uczyłaś i pamiętam o tym. Ale ten wicedyrektor fizyk jest naprawdę beznadziejny! Wiesz, on zachowuje się tak, jakby był… Jakby był z zawodu dyrektorem! – wypaliła. To, co mówiła, było trochę bez sensu, ale zrozumiałam, o co jej chodzi… Moja córka, a także jej koledzy i koleżanki z klasy mieli ostatnio „fazę” – jak to nazywali – na oglądanie starych, polskich komedii. I zasłyszane w nich zwroty wplatali potem z...