
To normalne, że ona jest taka czerwona? I mała?
Odczuwałem niepokój
– Brat mi zwariował – bezbłędnie zinterpretował moje zachowanie Jarek. – Ma poporodowy syndrom obrony potomstwa jak tygrysica, strach podejść. A mdłości ciążowych nie miał przypadkiem? – kwiknął radośnie w stronę Kasi. – Bo słyszałem, że poród pozbawił go świadomości.
Zacząłem od wypucowania na błysk naszego niewielkiego mieszkania
Osobiście wysterylizowałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Obicie kanapy nie najlepiej zniosło te zabiegi, ale przynajmniej zyskałem pewność, że przygotowałem wszystko na przyjęcie powracającej ze szpitala Kasi z dzieckiem. Wziąłem zaległy urlop, żeby zostać z nimi w domu, i wszystko mieć na oku.
Precz z łapami! Z daleka też dobrze widać
Jej pierwszy uśmiech, pierwszy krok w nieznane…
Czytaj także:
- „Narzeczony chciał zrobić ze mnie inkubator. Zmuszał mnie do ciąży, mimo że nigdy nie chciałam być matką"
- „Syn przyjaciółki zakochał się w mojej córce. Odrzuciła go i wyśmiewała. Wpadł w anoreksję"
- „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"

Trzy lata po ślubie okazało się, że mam problemy z zajściem w ciążę. Lekarz był z nami szczery i powiedział, że kuracja hormonalna nie da efektów. Spróbowaliśmy. Niestety, miał rację. Cztery lata po tej diagnozie zrozumieliśmy, że pozostaje nam jedynie metoda in vitro. Wiele o niej słyszeliśmy i czytaliśmy rozmaite relacje o dzieciach poczętych tą drogą. Także to, że niektórzy nazywają je „dziećmi Frankensteina”. Wiem, że można przed ludźmi ukryć, iż do zapłodnienia doszło taką drogą, ale przed najbliższą rodziną? Nie wyobrażałam sobie, że nie zwierzę się z tego ukochanym rodzicom, ale bałam się, jak to przyjmą. Przyjęli wspaniale! Mało tego – sprzedali swój samochód, aby wesprzeć nas finansowo. – Tata ma kłopoty z prowadzeniem, auto nie będzie nam potrzebne – twierdziła mama, chociaż podejrzewaliśmy, że nie jest to prawda. Po prostu marzyli o wnuku, i tyle Oddaliby ostatnie pieniądze, aby się nim cieszyć! Podobnie jak my z Frankiem. Zaczynając swoje zmagania z in vitro, nie sądziłam, że te „ostatnie pieniądze” dość szybko staną się prawdą… Jedno sztuczne zapłodnienie, wraz z hormonami i lekami, które przygotowują do niego organizm, kosztuje bowiem około dziesięciu tysięcy złotych! I nie ma żadnej pewności, że zajdzie się w ciążę. Mnie się to nie udało. Ani za pierwszym, ani za drugim i trzecim razem. Czwarty zabieg był ostatnim, na który mieliśmy pieniądze. Niestety, również był nieudany. Załamałam się! Tak strasznie pragnęłam maleństwa i nie rozumiałam, dlaczego los mi go odmawia. – Kochanie, będziemy próbowali aż do skutku! – obiecał mi mąż. Ale za co? Wiedziałam, że już nie mamy zaoszczędzonych pieniędzy. Tymczasem pewnego dnia Franek przyszedł do domu z...

Miałam dość. Musiałam choć przez chwilę odetchnąć od pracy przy sortowaniu tysięcy zdjęć z ostatniej wyprawy. Włączyłam telewizor, oczywiście kanał podróżniczy. Zawsze warto było podpatrzeć innego kamerzystę czy fotografa przy pracy. Akurat leciał program o Ameryce Południowej. „O ile poziom życia w boliwijskich miastach jest względnie wysoki, to na terenach wiejskich ludność ma niejednokrotnie trudności z dostępem do opieki medycznej i edukacji. Uznaniem cieszy się tu model licznej rodziny, Boliwijki rodzą zazwyczaj więcej niż pięcioro dzieci . Niestety, nie tak rzadko zdarzają się powikłania podczas porodu czy połogu i wiele kobiet nie otrzymuje pomocy lekarza na czas. Osieroconymi dziećmi zajmuje się zazwyczaj dalsza rodzina, ponieważ nie jest przyjęty model samotnego ojcostwa. Jeśli jednak, szczególnie na terenach uboższych, tragedia dotknie kilku kobiet w rodzinie, lub krewni nie mogą się zaopiekować dziećmi, sieroty trafiają do ośrodków misyjnych. Ale tylko jeśli mają szczęście. Wiele dzieci żyje na własny rachunek, utrzymując się z tego, co znajdzie, wyżebrze czy nieraz ukradnie, i sypiając w opuszczonych domach albo wprost na ulicy. Ich sytuacja jest tragiczna i wiele fundacji…” Przełączyłam kanał Nie mogłam słuchać o dramatach dzieci, zwłaszcza tych urodzonych na skutek nieplanowania rodziny, tylko dlatego, że w danej kulturze po prostu „ma się” liczne potomstwo. Ja sama nie chciałam mieć dzieci . Nie dlatego, że ich nie lubiłam. Przeciwnie! Kochałam dzieci, wspierałam organizacje zajmujące się pomocą tym najuboższym czy chorym, ale uważałam, że przy moim trybie życia nie mogłabym zapewnić mojemu dziecku tego, na co każdy maluch zasługuje. – Po prostu jesteś egoistką i tyle – usłyszałam nieraz od mamy, siostry czy od koleżanek. –...

Babuniu, gdzie jesteś? – tamtego dnia głos mojej starszej wnuczki drżał niemal jak moje ręce, którymi wygrzebałam komórkę z przepastnej torby na zakupy. – Na ulicy, wracam z bazarku, a co się stało? – zapytałam. Eliza rzadko do mnie dzwoniła, wolała wpaść po szkole. – Babciu, przyjdź szybko – jej głos przeszedł w łkanie. – Siedzę pod twoją klatką… Pomimo siedemdziesiątki na karku potrafię całkiem żwawo maszerować, więc już po dziesięciu minutach dostrzegłam sylwetkę wnuczki skulonej na krawężniku. Przed nią stał wielki szkolny plecak na kółkach wypchany chyba toną książek i zeszytów. Znowu uderzył mnie kontrast między dziecinnymi, różowymi i błękitnymi motylkami na nim nadrukowanymi a niemal dorosłą twarzą wnuczki. Pomimo niecałych szesnastu lat miała już ufarbowane na rudo włosy i wyraźny makijaż postarzający ją o dobre dziesięć lat. „Gdzie te czasy, gdy do szkoły chodziło się w mundurku, a za pomalowane paznokcie można było zostać zawieszoną w prawach ucznia?” – pomyślałam. – Babcia! – Eliza poderwała się i przez moment wyglądała jak mała dziewczynka ucieszona widokiem Świętego Mikołaja. No, z tym zastrzeżeniem, że małym dziewczynkom nie spływają po buziach smugi tuszu. Zabrałam ją na górę, dałam gorącej herbaty i sernik. Uznałam, że ma jakieś problemy w szkole. Wnuczka była wtedy w pierwszej klasie liceum; wiedziałam, że trudno jej wejść w nowe środowisko i przywyknąć do nowych wymagań. Moja córka, Lidka, jeszcze we wrześniu skarżyła się, że Eliza ma problemy z matematyką, a co gorsza, klasa jej nie akceptuje. – Rano ze stresu zawsze boli ją brzuch – relacjonowała mi córka. – Mówi, że wszyscy z niej szydzą, bo jest pulchna....