
Niestety, przeliczyłam się…
Najpierw do altanki wszedł facet w rozchełstanej koszuli, pociągając za sobą kobietę, również niekompletnie ubraną. Tak byli zajęci całowaniem się, że wcale mnie nie zauważyli! Musiałam chrząknąć i odezwać się, żeby zauważyli moją obecność.
Miałam dosyć tej prostackiej wymiany zdań. Ze zdenerwowania aż trzęsły mi się ręce, kiedy kładłam Kubusia do wózeczka i zapinałam bluzkę, aby wrócić do swojego męża.
Mąż szybko objął mnie ramieniem
Anna, 28 lat
Czytaj także:
- „Moja matka zaszła w ciążę w tym samym czasie co ja. Byłam wściekła! Miała służyć mi pomagać, a nie sama siedzieć w pieluchach”
- „Moja córeczka pokonała raka. Pamiętam, jak płakała, kiedy wypadały jej ostatnie włosy. Teraz obydwie pomagamy chorym, którzy nadal walczą”
- „Nauczyciele na zdalnym nauczaniu przerzucili CAŁĄ robotę na rodziców. Niczego nie tłumaczyli, tylko wysyłali zadania. Zajmowało mi to cały dzień”

Nigdy nie zapomnę tamtej nocy sprzed 8 lat, kiedy rodziłam Natalkę. Położna wrzeszczała „przyj!”, a lekarz wyduszał dziecko, napierając mi na brzuch kolanem. Byłam przerażona, zdezorientowana, półprzytomna z bólu i wyczerpania. Poród trwał już od wielu godzin. A ja nie miałam nawet sił, żeby krzyczeć. Nad ranem tętno dziecka dochodziło do dwustu, ja co kilka minut traciłam przytomność, a mój zepchnięty w kąt przez medyków mąż – był blady jak ściana. Kiedy na chwilę nasze spojrzenia się spotkały, wyczytałam w jego oczach, o czym myśli. Był pewien, że traci nas oboje. I mnie, i dziecko. W końcu jednak, z użyciem kleszczy i kolana, wyduszono ze mnie naszą kruszynkę. Była sina, nie mogła złapać oddechu. W pierwszej chwili otrzymała zero w dziesięciopunktowej skali Apgar. Po chwili jednak córeczka ożyła. Ile woli życia mieściło się w tym ciałku! Maleństwo było jednak wciąż na granicy śmierci. Liczbę punktów podniesiono tylko do dwóch. Płakałam, trzymając ją na rękach. Z radości, ze smutku, z wściekłości i wzruszenia. Z tych wszystkich emocji naraz. Dopiero kilka dni później inny położnik z tego szpitala wygadał się, że mój poród od początku kwalifikował się do cesarskiego cięcia. Płód ułożony był pośladkowo, więc nic dziwnego że nie chciał przejść przez kanał rodny. Dlaczego, mimo ewidentnego obrazu z usg, lekarz zdecydował się na poród naturalny? To już tajemnica. Nie miał czasu, żeby ze mną porozmawiać. Zdiagnozowano u Andzi porażenie mózgowe, którego przyczyną było niedotlenienie mózgu w czasie porodu. – Proszę nie robić sobie nadziei – wyrąbał mi prosto w oczy lekarz z oddziału neonatologicznego. – Pani córka już zawsze będzie „roślinką”. Przy takich uszkodzeniach mózgowia nie ma szans, żeby kiedykolwiek wstała z łóżka...

Męża mojej byłej żony i ojczyma Zosi widziałem tylko dwa razy. Raz na komunii córki i na rozdaniu świadectw, gdy skończyła podstawówkę. Kiedy więc tamtego dnia zadzwonił o 5 rano, wiedziałem że, coś się stało. – Zosia? Boże… – Nie. Zosi nic nie jest. To Basia. Miała wypadek. Nie żyje… – Radek zaczął płakać. – Przepraszam. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Zadzwonię potem. Radek rozłączył się. Usiadłem na łóżku. Basia. Jak to możliwe? Zawsze wesoła, pełna życia… Na swój sposób ciągle ją kochałem. Cały ten czas. Nawet wtedy, kiedy miałem kochanki. Wiedziałem, że ją ranię, ale nie umiałem się powstrzymać. Basia wyrzuciła mnie z domu, gdy Zosia miała trzy lata. Z Radkiem związała się dwa lata później. I wyprowadziła się z Basią z Wrocławia do Wałbrzycha. Na początku starałem się mieć z córką kontakt. Zabierałem ją do siebie w co drugi weekend, w wakacje. Ale potem zamieszkała ze mną Ilona. Zosia ją denerwowała. Zacząłem spotykać się z córką tylko na kilka godzin. Kino, lody, plac zabaw. Potem Ilona się wyprowadziła, ale Basia uznała, że skoro wcześniej nie chciałem zabierać córki na weekendy, to i teraz nie muszę. W sumie tak mi było wygodniej, więc poawanturowałem się tylko dla zasady. Przez ostatnich kilka lat widywałem Zosię tylko w wakacje, i to przez kilka dni, może tydzień. Na resztę czasu wysyłałem ją na luksusowe obozy albo wczasy z moją mamą. Jak w jej szkole zorganizowali potańcówkę dla córek i ojców – zaprosiła na nią Radka. Zabolało. I chociaż przy mnie bardzo się pilnowała i mówiła o ojczymie „Radek”, wiedziałem, że na co dzień zwraca się do niego „tato”. Do mnie zawsze po imieniu albo żartem „ojciec”. Ale wiedziałem, że sam jestem sobie...

Matyldo! – chwyciłem żonę za rękę. – Nie mogę tak po prostu zostawić jej samej sobie. Musisz to zrozumieć! To jest moja córka! Krew z mojej krwi. – Wiem to aż za dobrze – wyrwała mi rękę i zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem. – Chociaż chyba wolałabym o tym nie wiedzieć. – Przecież prędzej czy później i tak stanęlibyśmy przed tym problemem. A że stało się to wcześniej, niż sądziłem… Co mam niby zrobić? – Żyje przecież babcia tej Izy… – Która ma ponad siedemdziesiąt lat, jest bardzo chora, i nie ma jak się nią zaopiekować, bo większość czasu spędza w sanatoriach! – westchnąłem ciężko. – Poza tym, wiesz ile emerytury dostają starsi ludzie? – Ja tam słyszałam, że ona akurat ma pieniądze. Może wynająć kogoś do opieki nad wnuczką – Matylda wzruszyła ramionami. – Poza tym są jeszcze domy dziecka. Państwo zapewnia bardzo dobre warunki i… – Ty chyba nie mówisz serio? – spojrzałem na nią przerażony. – To chyba ty nie mówisz serio! – warknęła. – Żądasz ode mnie, żebym przyjęła pod swój dach żywy dowód twojej niewierności i musiała na niego dzień w dzień patrzeć?! I to jak długo? Przecież leczenie tej twojej… Matki Izy… Może trwać latami. I ja mam to znosić?! Nigdy w życiu! – wyszła, trzaskając drzwiami. Usiadłem bezradny w fotelu. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Moje małżeństwo wisiało na włosku. Strasznie kochałem moją żonę, ale niestety, kilka lat po ślubie okazało się, że nie może mieć dzieci. Matylda w związku z tym przeszła bardzo poważny kryzys psychiczny, miała nawet myśli samobójcze, musiała się leczyć u specjalistów. W końcu jednak wyszła z dołka. Zaczęliśmy myśleć o...