
Może dlatego, że los zaoszczędził nam kłopotów z dorastającymi dziećmi. Kuba, dziewiętnastolatek, i Franek, wesoły, towarzyski trzynastolatek nie dawali nam powodów do niepokoju. Owszem, trochę buntowali się przeciwko nakazom, które w trosce o nich wprowadzaliśmy w życie, ale nie przesadnie. Można się było z nimi dogadać. Chyba udało nam się stworzyć ciepły, przyjazny dom, oparty na zaufaniu. Nie wypytywałem chłopaków o prywatne sprawy, szanowałem ich prywatność. Miałem pewność, że w razie kłopotów przyjdą do nas, rodziców po radę. O mało co, nie przypłaciliśmy tego liberalizmu tragedią.
Czaiłem, aż za bardzo
Ostatnie pół godziny było najgorsze
Chłopcy byli jeszcze w szkole, a ja biłem się z myślami. „Czy dobrze robimy? A jeżeli nie uda nam się unieszkodliwić tego człowieka? I czy taka akcja w ogóle jest legalna?”. Czułem, że pocą mi się dłonie. Nerwy. Odetchnąłem głęboko raz i drugi i nagle zamarłem. Do bramy szkoły zbliżał się mężczyzna. Może to na niego czekamy? Żona też go zobaczyła i zatrzymała się. Patrzyła jak zahipnotyzowana. „Wszystko zepsuje” – zezłościłem się. Na szczęście jej siostra wykazała więcej opanowania. Podeszła do niej i świergocząc coś o niespodziewanym spotkaniu, pociągnęła na dziedziniec.
Franek z przyjacielem wolno zbliżali się do bramy. Dopóki nie wyszli na ulicę, mężczyzna ani drgnął. Dogonił ich dopiero na chodniku. Chłopaki ustawili się taktycznie niedaleko samochodu z obstawą i zaczęli rozmawiać z nieznajomym. Żałowałem, że nie słyszę, o czym mówią. Co za niedopatrzenie! Przecież można było to inaczej zorganizować. Ta rozmowa powinna zostać nagrana, zawsze to jakiś dowód, chociaż sądy ich podobno nie uznają.
Trzeba było znaleźć dowody, bo zeznania chłopców to za mało. Takie jest prawo, trudno jest dojść sprawiedliwości. Z tego co wiem, śledztwo w sprawie pedofila toczy się dalej. Podobno nie działał sam, a to czyni go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Co stałoby się z chłopcem, którego skusiłyby obietnice? Czy kiedykolwiek wróciłby do domu?
Arkadiusz, 47 lat
Czytaj także:
- „Moja córka straciła pamięć. Nie wiedziała, że jestem jej mamą, kazała mi się wynosić”
- „Tuż po porodzie chciałam oddać dziecko do adopcji. Miałam 19 lat i żadnego wsparcia. Rodzice się mnie wstydzili”
- „Wnuczka miała umrzeć zaraz po porodzie. Córka nie usunęła ciąży, a Marysia przyszła na świat cała i zdrowa"

Wiele razy słyszałam, jak moje przyjaciółki żaliły się na swoje teściowe. Płakały, że są przez nie non stop krytykowane, pouczane, sprawdzane. I w związku z tym żyją w ciągłym strachu, jakby były pod ostrzałem ciężkiego działa artyleryjskiego. Współczułam im takiego stresu. Szczęśliwie mnie to nie dotyczyło… Moja teściowa, Marysia, była złotą kobietą. Nie wtrącała się do naszego życia, nie zaglądała do garów, nie wściubiała nosa, gdzie nie potrzeba. W ogóle była sympatyczna i zgodna. Tylko do jednej rzeczy można było się przyczepić: co pewien czas pytała, kiedy wreszcie zostanie babcią. Nie robiła tego jednak nachalnie, z pretensją w głosie. Raczej z nadzieją… Chociaż więc te pytania trochę mnie denerwowały, nie wkurzałam się na nią. W sumie miała prawo się niecierpliwić… Byliśmy z Konradem już osiem lat po ślubie i chociaż bardzo się staraliśmy, jakoś nie mogliśmy doczekać się potomka. Już nawet chcieliśmy pójść na badania, żeby sprawdzić, czy wszystko z nami w porządku. Na szczęście okazało się to niepotrzebne. Dwa miesiące temu odkryłam, że jestem w ciąży. Byliśmy z mężem tacy szczęśliwi. – Musimy jak najszybciej powiedzieć o tym mamie. Też się na pewno ucieszy – powiedziałam wtedy do niego. Gdybym wiedziała, co się potem będzie działo, trzymałabym język za zębami do samego porodu. A na pytanie o rosnący brzuch powtarzała, że to od ciastek. Nie zamierzaliśmy obwieszczać tej radosnej nowiny przez telefon. Wprosiliśmy się do mamy Konrada na niedzielny obiad. Chyba coś przeczuwała, bo zrobiła prawdziwą ucztę. Ustaliliśmy, że powiemy o wszystkim dopiero przy deserze, ale między zupą a drugim daniem nie wytrzymałam. – Mamo, mamy dla ciebie niespodziankę – zaczęłam. ...

Miłość matki to nie tylko gotowość do poświęceń, nocnego czuwania i pracy ponad siły. To także pokora i umiejętność wybaczania… Jestem najstarsza z czwórki rodzeństwa, a w naszej rodzinie nigdy się nie przelewało. Dlatego wybrałam technikum ekonomiczne i zaraz po jego ukończeniu zaczęłam rozglądać się za robotą. Poszczęściło mi się i dostałam przyzwoicie płatną pracę, ale w dużym mieście oddalonym od naszej mieściny o dwieście kilometrów. Udało mi się jednak znaleźć niedrogi pokój z łazienką w czymś pośrednim między hostelem a pensjonatem . Stać mnie było na jego wynajęcie i jeszcze zostawało coś dla mnie. Mogłam też co miesiąc posyłać mamie niewielkie kwoty, co było dla niej pewnym wsparciem, bo trójka młodszych dzieci jeszcze się uczyła. Tęskniłam za domem, jednak miałam mnóstwo nowych obowiązków, którym musiałam sprostać. Szybko wciągnęłam się w nowy tryb życia Byłam strasznie naiwna, zwykła gęś z prowincji. Duże miasto fascynowało mnie, zakompleksioną prowincjuszkę. Miałam niewiele pieniędzy, ale lubiłam przechadzać się ulicami pełnymi eleganckich sklepów, spacerować po galerii handlowej, gdzie czasami pozwalałam sobie na kawę w jakimś niedrogim miejscu. I właśnie tam, w galerii, w taniej kafejce, którejś niedzieli poznałam Szymona. Co taki elegancki, zamożny mężczyzna robił w miejscu, gdzie zachodzili tacy jak ja, nieśmierdzący groszem? Nie wiem. Zwrócił na mnie uwagę, przysiadł się do mojego stolika i jakoś udało mu się przełamać moją nieśmiałość i rezerwę. A potem historia potoczyła się banalnie. Czarujący mężczyzna, moje zauroczenie, randki, obietnice, wyznania… „Jesteś taka śliczna, mogłabyś być modelką”, „Jesteś taki męski…”. Niedługo po tym pierwszym spotkaniu poszłam z...

Ankę poznałem jeszcze na studiach, od razu wpadła mi w oko. Była w moim typie – niewysoka, drobna, z burzą rudych loków i szerokim uśmiechem. Uwielbiałem w niej absolutnie wszystko. Nawet duże, wystające jedynki, których sama szczerze nienawidziła, i piegi, które na jej prywatnej liście kompleksów zajmowały drugie miejsce, tuż po zębach. Dla mnie była idealna w swoim braku doskonałości, takiej dziewczyny właśnie szukałem. Wesołej, ambitnej, konkretnej. Już po drugiej czy trzeciej randce byłem zakochany po uszy Kiedy po kilku miesiącach znajomości wyznałem jej, że to właśnie z nią chciałbym założyć rodzinę i się zestarzeć, spojrzała na mnie krytycznie i chyba z niechęcią: – Piotrek, to bardzo miłe, co mówisz, ale mam nadzieję, że nie zamierzasz zakładać tej rodziny już teraz? – powiedziała wesoło dla rozładowania atmosfery, a ja poczułem się jak głupek. Zawsze byłem oszczędny w słowach, takie wyznanie dużo mnie kosztowało, tymczasem Anka po prostu mnie wyśmiała. Zdenerwowałem się. – Nie, no skąd – zacząłem się jąkać. – Mówiąc, że chcę założyć z tobą rodzinę, miałem raczej na myśli bliżej nieokreśloną przyszłość. Chciałem, żebyś… żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna. Nic nie powiedziała, tylko mnie pocałowała. W tym momencie zniknęła cała moja złość. Ależ ta dziewczyna na mnie działała! Miała całkowitą kontrolę nie tylko nad moim ciałem, ale też umysłem. Złapała mnie za rękę i poprowadziła w stronę sypialni. Cóż, może nie powinienem tego teraz mówić, ale nigdy wcześniej i nigdy później nie miałem takiego wspaniałego seksu jak z Anką. W łóżku wyprawiała cuda. Najchętniej w ogóle bym jej z niego nie wypuszczał, a i ona chętnie spędzała czas na intymnych harcach ze mną. Dzisiaj patrzę na tę znajomość z ogromnym dystansem, ale wtedy...