
Alimenty, które dostaję, to jakiś żart
Rodzina nie udziela mi żadnej pomocy
Nie znam mężczyzn, mimo że mam dzieci
Marzę o tym, żeby mieć w kimś oparcie
Krystyna, 34 lata
Czytaj także:
- „Teściowa jest dobrą babcią, ale okropną nianią. Ciągle podważa mój autorytet, rozpuszcza córkę i robi jej mętlik w głowie”
- „Miałam 16 lat, gdy zaszłam w ciążę. Nie miałam wyboru, musiałam oddać córkę. Nawet nie chciałam jej zobaczyć”
- „Nasze dzieci nas wykorzystują. Bez przerwy zajmujemy się wnukami, a jesteśmy chorzy i zmęczeni”

Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Ciąża. Nie miałam domu. Nie miałam pracy. Ani rodziców, ani faceta. Tylko dziecko w brzuchu. I wcale go nie chciałam! W domu nigdy się nie przelewało. Nosiłam łachy od sąsiadek albo z pomocy społecznej. Boże, jak ja zazdrościłam koleżankom, które miały bajeczne ciuchy z najmodniejszych sklepów. Niesprane dżinsy, nowiutkie trampki, nierozciągnięte koszulki. – Mamo, zobacz, jak wyglądają moje koleżanki. Ja czuję się obok nich jak śmieciara! Kup mi choć jeden dres do szkoły. Nie musi być markowy, byle nowy, świeży… – prosiłam matkę. Ale ona patrzyła tylko na mnie bezradnie i bełkotała: – Nie mam za co. Dobrze, że na jedzenie starcza… Znowu była pijana. Jak co dzień. Siedziała na wytartej kanapie w pokoju i piła gorzałę z kubka, udając, że to herbata. I paliła te śmierdzące pety. Nie kojarzyła, co się wokół dzieje. Nie obchodziło jej nic, poza kolejną porcją wódy. I kolejnym papierosem. A gdy te się kończyły, z pasków pociętej gazety i resztek tytoniu z niedopałków robiła skręty. – Twoja córeczka chce mieć nowe ciuchy – mówiła do ojca gdy tylko wchodził do domu. – No, dalej, idź z nią do sklepu i kup jej! Ja nie mam ani grosza. – A ty co, znowu piłaś?! – denerwował się ojciec. Wybuchała awantura. O nic i o wszystko. Uciekałam do swojego pokoju albo wychodziłam z domu. Mróz, deszcz, upał – nieważne. Czasem spraszali znajomych i urządzali pijackie libacje. Alkohol lał się strumieniami, dom stawał się szary od papierosowego dymu. Jak ja ich nienawidziłam! I tych obcych, i moich rodziców. W wieku 18 lat wyprowadziłam się Ale to matki i ojca nienawidziłam najbardziej. Bo nieraz po ich balandze dostawałam od nich lanie. Za to, że źle spojrzałam....

Z żoną rozstałem się siedem lat temu. Po dziewięciu latach małżeństwa Mariola uznała, że nic nas już nie łączy i odmówiła prób ratowania związku. Nie chciała nawet separacji. Żadnych okresów przejściowych i czasu do namysłu. Przyznam, że choć byłem zdruzgotany, to niezaskoczony takim obrotem sprawy. Od jakiegoś czasu czułem, że coraz bardziej oddalamy się od siebie. Pasję do gór i romantyczną miłość wymieniliśmy na kredyt mieszkaniowy, dziecko i obowiązki. Ja marzyłem o licznej rodzinie, żona wolała się rozwijać, zarzucając mi, że przy tak niskich zarobkach mam problem z utrzymaniem i jednego dziecka. Nie zgadzałem się z nią, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mariola zawsze miała oczekiwania finansowe, którym trudno było sprostać. Rozwód dostaliśmy niemal od ręki i równie sprawnie podzieliliśmy prawa opieki nad synkiem oraz majątek. Zostawiłem żonie mieszkanie i wychowanie Łukaszka, uznając, że na tym etapie rozwoju mama jest mu bardziej potrzebna od ojca. I to był mój błąd. Każdego dnia żałuję, że na pytanie sędziego czy chciałbym, aby syn został ze mną, odpowiedziałem przecząco. Dostałem szansę, jaką rzadko otrzymuje się w polskich sądach, i niestety ją zmarnowałem. Nie myślałem jednak, że kiedykolwiek będę miał z tego powodu kłopoty. Początkowo nic nie zapowiadało kryzysu Właściwie nasze życie zmieniło się jedynie o tyle, że nie przebywałem na co dzień w domu i nie musiałem spełniać zachcianek żony. Poza tym robiłem wszystko, co do mnie należało: woziłem Łukaszka do szkoły, na zajęcia pozalekcyjne, do dziadków i lekarza, jeśli zaszła taka potrzeba. Co dwa tygodnie zabierałem go do siebie, czyli do mojej skromnie urządzonej kawalerki, i spędzałem z nim tyle czasu, ile tego potrzebował. Oprócz wpłacanych regularnie alimentów kupowałem mu ubrania,...