
Ja – wysoka, szczupła blondynka o nieskazitelnej cerze, podobałam się chłopcom. Ona – niska, grubsza szatynka ze śladami po trądziku na twarzy, nie cieszyła się specjalnym powodzeniem.
Marta nie jest brzydka, tyle że jej urodę widać dopiero po pewnym czasie. Przy pierwszym spotkaniu to na mnie wszyscy mężczyźni zawsze zawieszali wzrok. Nie odczuwałam z tego powodu żadnej satysfakcji. Wręcz przeciwnie – współczułam siostrze. Wspierałam ją w walce z nadwagą, ciągałam do kosmetyczek, doradzałam w kwestii stroju.
Ceniła sobie moją opinię, lecz przecież widziała, jakie ja robię wrażenie na facetach, a jakie ona. I oczywiście, pomimo wszystkich moich starań, wpadła wreszcie w kompleksy. Zwłaszcza że ja, odkąd skończyłam 15 lat, zawsze kogoś miałam, ona zaś zazwyczaj była sama.
Ale pewnego dnia poznała wreszcie tego jedynego. Wymarzonego. Opowiadała o nim z wypiekami na twarzy i błyskiem w oku. Pierwszy raz widziałam moją siostrę tak zakochaną. I martwiłam się, żeby nie doznała rozczarowania; żeby to znowu nie okazał się jakiś dupek, który po kilku tygodniach ją zostawi.
Miała już 23 lata i samotność mocno jej doskwierała
Kiedy weszli, a ja spojrzałam na Darka, nogi ugięły się pode mną. Jakby piorun we mnie strzelił. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i po plecach przeszedł mi dreszcz. Pierwszy raz w życiu nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. On też stał jak zamurowany i nie mógł oderwać ode mnie wzroku.
Nigdy nie czułam takich emocji, nikt nigdy tak na mnie nie działał. Niestety, wiedziałam, co to oznacza. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. I to z wzajemnością.
Po dwóch kolejnych spotkaniach Darek do mnie zadzwonił i poprosił o rozmowę w cztery oczy. Wahałam się, czy pójść, bo przecież nic dobrego z tego nie mogło wyniknąć! Mimo wszystko zgodziłam się.
Stało się to, czego tak się obawiałam. Facet mojej siostry wyznał mi uczucie… Podobno gdy tylko mnie zobaczył, zrozumiał, że to nie Marta jest tą jedyną.
– Pewnie macie podobne usposobienie, wspólne geny, i to mnie do niej ciągnie – westchnął. – Ale ani przez chwilę nie poczułem do niej tego, co czuję do ciebie…
– Przecież prawie wcale się nie znamy – szepnęłam wbrew sobie.
Czułam, że choćby nie wiem co, nie ukryję przed nim emocji.
– Dlatego chciałbym cię poznać bliżej…
– Nie zrobię tego Marcie – pokręciłam głową. – Ona jest w tobie zakochana. Nie przeżyłaby tego. Nie, nie mogę.
Długo wtedy rozmawialiśmy. Darek w końcu przyjął to tłumaczenie, uszanował moją wolę. Nie miał wyjścia. Jednak trudno nam było udawać, że nic się nie działo, gdy spotykaliśmy się przy rodzinnym stole, na imprezach, spacerach. Ja zerwałam ze swoim facetem, natomiast on mimo wszystko trwał przy Marcie. Chyba po to, żeby być bliżej mnie. Dobrze wiedział, że nawet gdyby ją zostawił, nie zwiążę się z nim.
Aż pewnego dnia Marta zaproponowała mi wyjazd na wczasy. Razem z Darkiem i paroma jej znajomymi. Boże, ależ ja kombinowałam, żeby się z tego wykpić! Zaprosiła mnie, bo byłam akurat sama i wydawało jej się, że cierpię. Na nic się zdały moje przekonywania i kręcenie… Nie słuchała wymówek o braku czasu.
Pewnego dnia po prostu pokazała mi kwit za wykupiony pokój w pensjonacie.
To były piękne, a jednocześnie koszmarne dni. Cierpiałam za każdym razem, gdy widziałam Darka i Martę razem. Serce biło mi jak szalone, kiedy przechodząc, muskał mnie przypadkiem lub gdy razem pływaliśmy. On też był nieswój. Marta podejrzewała, że źle się czuje w większym gronie. Na szczęście nie przyszło jej do głowy, o co naprawdę chodziło.
Nasza skrywana bliskość bolała i podniecała zarazem
Romantyczna sceneria i kilka wypitych drinków pewnie też miały wpływ na tamten wieczór. W każdym razie Marta trochę przesadziła z alkoholem, więc odprowadziliśmy ją razem do pokoju i ułożyliśmy do snu, a potem poszliśmy do mnie…
Tamtego wieczoru nie myślałam o niczym. Po prostu poddałam się namiętności. Jednak następnego dnia rano… okropnie zaczęło mnie dręczyć sumienie. Darek też czuł się fatalnie. Nic dziwnego, przecież zrobiliśmy świństwo mojej siostrze… On nie ukrywał, co do mnie czuje, ale przy tym przyznawał, że Marta też nie jest mu obojętna. Wtedy już byli zaręczeni… Ślub planowali zaraz po wakacjach. Nie mogłam wybaczyć sobie tego, co się stało.
Po tamtej nocy Darek chciał wszystko odwołać, zerwać z Martą. Ubłagałam go, żeby tego nie robił. I tak po dwóch miesiącach stałam przy ołtarzu jako druhna siostry i płakałam rzewnymi łzami. Wszyscy myśleli, że to ze wzruszenia; tylko ja i pan młody wiedzieliśmy, o co chodzi. On zresztą nie wiedział wszystkiego. Bo tamta noc miała na zawsze zostawić ślad w naszym życiu.
Długo ukrywałam swoją ciążę, a gdy to stało się niemożliwe, powiedziałam rodzinie, że ojca dziecka nie chcę znać, ale córkę kocham i wychowam. Rodzice byli oczywiście przerażeni i wściekli. Jednak nic nie mogli zrobić – stało się…
Zresztą, miałam już wtedy 20 lat. Mieszkałam w kawalerce po babci i pracowałam na etacie, więc sama decydowałam o swoim życiu.
Darek przez całą ciążę nic nie mówił, o nic nie pytał. Lecz gdy tylko urodziłam, przyjechał do szpitala. Pierwszy z całej rodziny. Spojrzał na maleńką Hanię z taką czułością… Zrozumiałam, że on wie.
– Nie możemy o tym nikomu powiedzieć – stwierdziłam, patrząc na jego bladą twarz. – Proszę cię. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Przecież Marta też jest w ciąży…
– Tak nie można – wykrztusił.
– Proszę cię, obiecaj, że nikomu nie powiesz… – spojrzałam na niego błagalnie. – Zresztą nikt ci nie uwierzy, a ja się zwyczajnie wyprę – dodałam z naciskiem.
– Ale to moja córka – jęknął.
– To nie ma znaczenia…
Cieszyłam się z narodzin Ani, lecz konieczność utrzymywania wszystkiego w tajemnicy i fakt, że nie mogę dzielić tej radości z ojcem małej, były przytłaczające…
Rok później Darek dostał propozycję pracy na drugim końcu Polski. Marta szalała z radości, bo obiecano im duże, służbowe mieszkanie, ale jednocześnie martwiła się, że wyjeżdża tak daleko od rodziny. A ja… ucieszyłam się.
Co z oczu, to z serca – przekonywałam samą siebie. No i miałam nadzieję, że teraz łatwiej będzie utrzymać wszystko w sekrecie. Mijały lata. Z Martą i jej mężem widywaliśmy się sporadycznie, tylko przy okazji rodzinnych spotkań. Widziałam, co wtedy dzieje się z Darkiem. Ja czułam to samo.
Jednak pół roku temu Ania zachorowała. Wizyty, badania i diagnoza: białaczka
– A ojciec dziecka? – zapytał lekarz podczas kolejnej wizyty.
Ojciec… Nie miałam wyjścia. Zadzwoniłam do Darka. Zresztą on przecież wiedział, że Hania choruje, i bardzo to przeżywał. Przyjechał następnego dnia, zgłosił się do lekarza. A kiedy przyszły wyniki, odetchnęłam z ulgą. Mógł być dawcą!
– Jak my to wytłumaczymy? – spytałam.
– Możemy udawać, że to przypadek, obcy dawcy się zdarzają… – powiedział.
– A lekarze muszą dotrzymać tajemnicy.
Ania jest już po zabiegu; wygląda na to, że się udało. Wszyscy się cieszą, tylko Marta dziwnie na mnie patrzy. Może to moje wyrzuty sumienia budzą takie podejrzenie, ale wydaje mi się, że porównuje Anię i Darka. Ich niebieskie oczy, ciemne brwi, pieprzyk na prawym policzku… Jeszcze nic nie mówi, nie pyta, lecz boję się, że pewnego dnia odkryje nasz sekret. Co wtedy zrobię?
Iwona, 26 lat
Czytaj także:
- „Powiedziała, że jedzie do koleżanki. Była w Czechach i usunęła moje dziecko, o którym nawet mi nie powiedziała”
- „Chciałam adoptować Maję i stworzyć jej dom. Kiedy dostała spadek po babci, odnalazł się jej biologiczny tatuś”
- „Przez lata baliśmy się powiedzieć córce, że jest adoptowana. Teraz musimy, bo od tego zależy życie innego dziecka…”

Zaczęło się niewinnie, od jednego spojrzenia, po którym poczułam prąd przenikający całe moje ciało. Nie byłam specjalnie wierząca. Do kościoła chodziłam jak większość – z przyzwyczajenia. Nie zastanawiałam się nad istnieniem Boga, nie należałam do wspólnot, nie chodziłam na pielgrzymki ani nie jeździłam na oazy. Właściwie to pewnie nigdy bym go nie spotkała, gdyby nie Aśka i jej przemożna chęć wyspowiadania się przed maturą. Ubłagała mnie, żebyśmy weszły i pomodliły się za udany egzamin dojrzałości, a kiedy zobaczyła księdza, uparła się jeszcze, by odwiedzić konfesjonał. Zgodziłam się. Przysiadłam na jednej z ławek z tyłu i nie mogąc opanować stresu przed pisemnym z polskiego, zaczęłam się przyglądać bogatej polichromii naszej świątyni. Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos: – Nie chcesz się wyspowiadać? Podniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą młodego, nieznanego mi księdza, który przed chwilą rozmawiał z Aśką. – Nie – odpowiedziałam i od razu zawstydziłam się swoją bezpośredniością. „Może powinnam chcieć?” – pomyślałam i jeszcze raz podniosłam głowę. Nasze spojrzenia spotkały się ponownie. Poczułam dziwny dreszcz emocji, jakich nigdy dotąd nie znałam. Szydziłam z miłości od pierwszego wejrzenia, nie znałam smaku pożądania, ale teraz działo się ze mną coś niepokojącego. Najpierw uderzyła mnie fala gorąca, po czym poczułam przejmujący chłód. Moje ciało drżało, a ja pragnęłam jak najszybciej uciec z kościoła, ale wtedy właśnie podeszła do nas Aśka. – Widzę, że zdążyłaś poznać już naszego księdza Marka – ucieszyła się. Spojrzałam na nią zaskoczona. Miałam nadzieję, że nie dostrzegła mojego zmieszania. Może on też się nie zorientował? – Przepraszam, nie przedstawiłam...

Bardzo kocham wszystkie nasze dzieci, dlatego ze wstydem wspominam dzień, kiedy Irena powiedziała mi o kolejnej ciąży. Wczoraj moja córka wraz z zięciem sprawili nam nie lada niespodziankę. Wpadli do nas zaraz po pracy, choć rzadko im się to zdarza, bo normalnie są bardzo zajęci. – A co to, ktoś umarł? – zdziwiłem się, widząc ich w drzwiach. – Wręcz przeciwnie, tato – roześmiała się Kasia. – Przyszliśmy wam tylko powiedzieć, żebyście na czerwiec przyszłego roku nie robili żadnych większych planów, zagranicznych wojaży czy czegoś takiego… – A czemu? – zainteresowałem się. Nie żeby coś takiego przeszło mi nawet przez myśl, bo latem i tak jeździliśmy z Ireną tylko na działkę. Za granicą to najdalej byliśmy w Bułgarii, jeszcze w poprzednim ustroju. – Bo będziecie potrzebni mi tutaj, na miejscu – Kasia i Michał popatrzyli porozumiewawczo po sobie. – Przy bawieniu wnuka albo wnuczki! Strasznie się ucieszyliśmy się, bo czekaliśmy na taką wiadomość od lat Ale młodzi, jak to młodzi, najpierw czekali, aż dostaną stałą pracę, potem, aż się dorobią, wezmą kredyt na mieszkanie… Tymczasem czas leci, człowiek nie staje się młodszy, a i ja, i Irenka chcieliśmy jeszcze pobawić wnuka, zabrać go na ryby albo na wakacje nad morzem… Kasia natychmiast zabarykadowała się z matką na sofie i zaczęły rozmawiać o tych wszystkich szczegółach ciąży – trymestrach, mdłościach – które nie są żadnemu facetowi potrzebne do szczęścia. Zabrałem więc zięcia do piwnicy, w której mam urządzony niewielki warsztacik, i gdzie w starym kredensie, w tajemnicy przed Irenką, trzymam nalewkę na wyjątkowe okazje. To teraz miałem jak znalazł, żeby oblać dobre wiadomości! – Jak tam, chłopie? – zapytałem Michała, kiedy już rozlałem...

Wiele razy słyszałam, jak moje przyjaciółki żaliły się na swoje teściowe. Płakały, że są przez nie non stop krytykowane, pouczane, sprawdzane. I w związku z tym żyją w ciągłym strachu, jakby były pod ostrzałem ciężkiego działa artyleryjskiego. Współczułam im takiego stresu. Szczęśliwie mnie to nie dotyczyło… Moja teściowa, Marysia, była złotą kobietą. Nie wtrącała się do naszego życia, nie zaglądała do garów, nie wściubiała nosa, gdzie nie potrzeba. W ogóle była sympatyczna i zgodna. Tylko do jednej rzeczy można było się przyczepić: co pewien czas pytała, kiedy wreszcie zostanie babcią. Nie robiła tego jednak nachalnie, z pretensją w głosie. Raczej z nadzieją… Chociaż więc te pytania trochę mnie denerwowały, nie wkurzałam się na nią. W sumie miała prawo się niecierpliwić… Byliśmy z Konradem już osiem lat po ślubie i chociaż bardzo się staraliśmy, jakoś nie mogliśmy doczekać się potomka. Już nawet chcieliśmy pójść na badania, żeby sprawdzić, czy wszystko z nami w porządku. Na szczęście okazało się to niepotrzebne. Dwa miesiące temu odkryłam, że jestem w ciąży. Byliśmy z mężem tacy szczęśliwi. – Musimy jak najszybciej powiedzieć o tym mamie. Też się na pewno ucieszy – powiedziałam wtedy do niego. Gdybym wiedziała, co się potem będzie działo, trzymałabym język za zębami do samego porodu. A na pytanie o rosnący brzuch powtarzała, że to od ciastek. Nie zamierzaliśmy obwieszczać tej radosnej nowiny przez telefon. Wprosiliśmy się do mamy Konrada na niedzielny obiad. Chyba coś przeczuwała, bo zrobiła prawdziwą ucztę. Ustaliliśmy, że powiemy o wszystkim dopiero przy deserze, ale między zupą a drugim daniem nie wytrzymałam. – Mamo, mamy dla ciebie niespodziankę – zaczęłam. ...