
Kiedy nie widzę, mama wciska Kasi i Ani słodycze. Ma je ukryte nawet w łazience pod ręcznikami! A przecież wiele razy tłumaczyłam jej, że córki mogą jeść słodkości tylko w weekendy.
Właśnie zadzwoniła do mnie mama, że chętnie wzięłaby wnuki do siebie na weekend. A ja nie wiem, co mam w tej sytuacji zrobić? Pozwolić im jechać do babci? A jeśli wszystko skończy się tak samo, jak zwykle?
Szlag mnie trafia, kiedy mama podważa mój autorytet
Nie mam pojęcia, co odbiło mamie, że wiecznie karmi wnuki. Przecież kiedy ja byłam mała, nigdy mi nie wpychała na siłę jedzenia! A już na pewno nigdy nie przekarmiała mnie słodyczami… Dobrze wie, że moje dzieci przede wszystkim nie jedzą słodyczy. Mają do tego wyznaczone dni, a potem zawsze idą umyć zęby.
Nie chcę pozbawiać swoich dzieci radości z dzieciństwa, ale wiem, że słodycze i niezdrowe przekąski są teraz na każdym kroku, a dzieci z łatwością chłoną złe nawyki żywieniowe. Nie chcę, żeby miały z tego powodu problemy z wagą albo gorzej: z zaburzeniami odżywiania.
Nie rozumiem zachowania mojej matki, zwłaszcza, że mnie zawsze żałowała słodyczy...
Moje dziewczynki mogą je jeść w wyznaczone dni, ale chodzimy też na lody w szczególne okazje, np. ostatnio, kiedy Kasia wygrała konkurs plastyczny. Nie jestem jakąś wyrodną matką!
To przerażające, kiedy rodzice karmią swoje dzieci słodyczami, żeby przestały płakać albo się uspokoiły. Nie chcę tak robić. Chcę, żeby dziewczynki wiedziały, że czekoladki i ciastka też są dla ludzi, ale w umiarkowanych ilościach. Cierpliwie tłumaczę im też, że dzieci w szkole, które codziennie przynoszą batoniki na drugie śniadanie, przypłacą to kiedyś zdrowiem.
Tymczasem wiele razy przyłapałam babcię na karmieniu córek batonikami i ciastkami wtedy, kiedy wyraźnie tego zabraniałam. Ostatnio na przykład wyszłam tylko na chwilę do sklepu, żeby dokupić coś na obiad i nie było mnie może ze dwadzieścia minut, a zastałam je obie wymazane czekoladą!
– Co mama robi? – aż krzyknęłam. – Przecież za chwilę będzie obiad!
W pierwszym momencie tak się przestraszyła, że skłamała. Stwierdziła, że małe same znalazły w jej torebce batoniki. Kiedy jednak zauważyła, że nie wierzę w tę bajeczkę, przeszła do kontrataku.
– Co to za dzieciństwo bez słodyczy?
– Takie, jakie ja miałam! I jakoś nie narzekałam, a przynajmniej zęby mam zdrowe – uświadomiłam jej.
Kolejny raz zakomunikowałam jej, że nie życzę sobie więcej takich sytuacji. Niestety, znów mnie nie posłuchała. Potrafi zawołać dzieci do łazienki, gdzie ma dla nich słodycze poukrywane pod ręcznikami! Raz, kiedy się zorientowała, że ją obserwuję, powiedziała do mojej Ani:
– Babunia ma tutaj dla ciebie czekoladkę, ale nie może ci jej dać, bo mama nie pozwala.
Szlag mnie trafił na takie tłumaczenie, bo co to za jakieś nastawianie dziecka przeciwko rodzicom? Poświęciłam dużo czasu na wyjaśnienie córkom, dlaczego jemy słodkości tylko w określone dni, a teraz babcia podważa mój autorytet!
Nałożyła Kasi ogromny kopiec ziemniaków
W dodatku nie wiem, skąd jej się wzięło to, że źle karmię dzieci. Od dłuższego już czasu słyszę, że Kasia nic nie je i dlatego jest taka mała. A mała wcale nie jest. Pokazywałam nawet mamie siatkę centylową w książeczce zdrowia, z której jasno wynika, że jest jak najbardziej w normie.
Mama jednak porównuje moją córkę do dzieci swoich sąsiadów, które są dobre pół głowy wyższe od niej.
– Ale przecież ich rodzice to prawdziwe żyrafy! Nawet matka ma prawie metr osiemdziesiąt! – tłumaczę mamie, ona jednak się uparła.
– Bo wy ją źle karmicie! – dowodzi.
Kiedy zauważyłam, ile niedawno nałożyła wnuczce na obiad ziemniaków, zamarłam. Tyle to mógłby zjeść górnik po nocnej zmianie, a nie siedmioletnia dziewczynka.
– Może mama to sama zje? – zaproponowałam, sprytnie przestawiając talerze.
– Ale dla mnie to za dużo! – zaprotestowała od razu, wykładając sobie jednego skromnego ziemniaczka.
– Dla Kasi tym bardziej – uświadomiłam ją.
– Ale ona rośnie! Musi mieć z czego! – mama była jednak nieprzejednana.
No i teraz znów zaprasza wnuki do siebie. Nie wiem, co robić, przecież nie mogę zabronić im kontaktu z babcią?
Weronika, lat 35
Czytaj także:
- „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
- „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
- „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”

Moje życie nagle nabrało sensu, bo czuję się komuś potrzebna. Szybkimi krokami zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Nigdy nie lubiłam tego okresu. W tym roku jest zupełnie inaczej. Razem z Juleczką już nie możemy doczekać się świąt. Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie wpadłam na ten pomysł? Jeszcze dopóki żyła mama, było inaczej. Przez jakiś czas kupowałam nawet na rynku malutką żywą choinkę, która przepięknie pachniała i była namiastką dzieciństwa. Radosnego dzieciństwa, choć bez ojca. Zostawił nas, gdy byłam mała i prawie w ogóle go nie pamiętam, bo szybko założył nową rodzinę i zapomniał o mnie. Kiedyś zaprosił mnie do siebie na jakieś święta, ale byłam akurat chora i mama mnie nie puściła . Potem już nigdy mnie nie zapraszał, może myślał, że nie chcę utrzymywać kontaktów i moja choroba była tylko pretekstem. Dopóki się uczyłam, płacił systematycznie alimenty, potem i ten kontakt się urwał. Kiedyś chciałam go odszukać, ale zauważyłam, że mama niechętnie wspomina ojca i chyba nie życzyłaby sobie odnowienia kontaktów. Specjalnie mi nie zależało, więc podporządkowałam się mamie Zresztą ona całkowicie zdominowała moje życie. Od zawsze byłyśmy razem jak takie papużki nierozłączki. Jestem bardzo wysoka, odkąd pamiętam, byłam największa w klasie i nawet miałam z tego tytułu kompleksy. Na wszystkich zbiorowych zdjęciach szkolnych wyglądam jak Guliwer wśród liliputów, szybko dorównałam wzrostem nauczycielce. Chłopcy jakoś nigdy nie szukali mojego towarzystwa, myślę, że trochę się mnie bali . Podobnie było w liceum. Nigdy nie chodziłam na dyskoteki szkolne ani klasowe, ponieważ wyobrażałam sobie, że wszyscy wytykają palcami moje niezdarne ruchy. Los sprawił, że zostałam samotniczką Bardzo się cieszyłam, gdy skończyłam edukację i rozpoczęłam pracę zawodową. Ukryta w czterech ścianach...

Odkąd w wypadku samochodowym zginął mój syn, życie straciło dla mnie sens. Aż do dnia, kiedy na placu zabaw zobaczyłam tę dziewczynkę... Wyglądała zupełnie tak samo, jak mój Olek, kiedy był mały. Przez ostatnie kilka lat żyłam jedynie z rozpędu – nie widząc w życiu ani sensu, ani celu, ani perspektyw na lepsze jutro. Ot, wegetacja z dnia na dzień. Mój mąż zmarł w 2000 roku na zawał serca, zostałam sama z 16-letnim synem. Chociaż byłam wówczas jeszcze stosunkowo młoda, nie myślałam o związku z innym mężczyzną. Olek bardzo przeżył śmierć ojca i wątpię, czy zdołałby zaakceptować kogoś u mego boku Mieliśmy siebie nawzajem i to musiało nam wystarczać. Syn zawsze był skrytym dzieckiem, ale od czasu, gdy zabrakło Jerzego, jeszcze bardziej się w sobie zamknął. Pytany o cokolwiek – o szkołę, o dziewczyny – odpowiadał półsłówkami i trzeba było anielskiej wręcz cierpliwości, by się czegoś od niego dowiedzieć. Skończył liceum, poszedł na studia. Pamiętam, że gdzieś tak na trzecim roku zaangażował się w związek z jakąś Małgosią, ale nigdy mi jej nie przedstawił, choć nieraz prosiłam, by zaprosił ją do nas do domu. W końcu powiedział mi, żebym go więcej nie nagabywała, bo z nią zerwał . Pocieszałam się, myśląc, że ma jeszcze czas na poważne związki, nie będzie ta – to będzie inna. Zresztą Olka dużo bardziej zdawali się interesować koledzy – niemal co wieczór chodzili w męskim gronie na bilard albo mecz, a czasem po prostu na piwo. Tłumaczyłam sobie, że musi jeszcze dojrzeć do dorosłego życia. Uwielbiał samochody. Kiedy po studiach udało mu się znaleźć pracę, z pierwszej pensji kupił jakiegoś starego rzęcha do remontu i odtąd wolny czas spędzał, remontując ten złom. Przed pierwszą jazdą osobiście zawiesiłam mu przy lusterku medalik ze świętym Krzysztofem,...

Marysia zawsze była „córeczką tatusia”. Wpatrzona w niego jak w obraz, wszystko, co powiedział, traktowała jak świętość. Nie powinno mnie więc dziwić, że postanowiła z nim zamieszkać po rozwodzie. Trzysta kilometrów ode mnie i od brata! Robert doskonale wie, jak manipulować córką. Zrobił wodę z mózgu tej 10-latce, wmawiając jej, że to ja jestem przyczyną rozpadu małżeństwa. Wystąpiłam o rozwód, bo mnie zdradził. I to nie pierwszy raz! Ale tym razem nakrył go nasz 16-letni syn W naszym małżeńskim łóżku, zaledwie z 22-letnią kobietą! W żaden sposób nie mogłam przymknąć na to oczu, tak jak robiłam to dotąd wielokrotnie, po cichu. Patryk nie może pogodzić się z tym, że ojciec rozbił naszą rodzinę dla jakiejś smarkuli, niewiele starszej od niego! Co innego Marysia. Ona oczywiście nic nie wie o tej sytuacji w sypialni, bo oboje chcieliśmy oszczędzić małej drastycznych szczegółów. Również Patryk ma zapowiedziane, że nie może o tym opowiedzieć siostrze, choćby nie wiem jak denerwowały go jej zachwyty nad tatusiem i jego nową panią. Bo córeczka, w przeciwieństwie do syna, jest zachwycona młodą partnerką ojca. Nowa miłość taty pozwala Marysi na to wszystko, na co ja się do tej pory nie zgadzałam, nawet na malowanie paznokci. Kupiła jej także „fajne ciuszki”, w których moja córka wygląda jak Lolitka, ale jest tym zachwycona, bo tak ubierają się gwiazdki filmów Disneya. Marysia kilkukrotnie wspominała, że ta lafirynda chce zapisać ją na sesję zdjęciową i zrobić z niej modelkę. Nigdy w życiu nie dam swojej córce zrobić wody z mózgu! To bardzo bystre dziecko, świetnie się uczy. Będzie mogła osiągnąć co tylko chce. I na pewno będzie to więcej niż bycie „żonką na pokaz”... Sąd prawdopodobnie to mnie przyzna opiekę nad córką Ona to wie i stała się dla mnie opryskliwa, wręcz agresywna....