
Zgodziłam się. Przysiadłam na jednej z ławek z tyłu i nie mogąc opanować stresu przed pisemnym z polskiego, zaczęłam się przyglądać bogatej polichromii naszej świątyni. Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos:
Kątem oka zauważyłam tylko, że Marek odprowadza nas wzrokiem
Wakacje upłynęły nam na rozmowach, tuleniu się czy nieznacznym muskaniu swoich dłoni, gdy nikt nie mógł nas zobaczyć.
Na pierwszy pocałunek odważyłam się dopiero, kiedy byłam na studiach.
Przez pierwsze pół roku mieszkałam w akademiku, później Marek pomógł mi wynająć kawalerkę. Nie pytałam, skąd ma na nią pieniądze, zresztą sama dokładałam się do opłat, dorabiając w jednym z sieciowych barów. Bywałam potwornie zmęczona, ale krótkie chwile spędzone z nim bez obaw, że ktoś nas zobaczy czy usłyszy, rekompensowały cały mój trud.
Nigdy nie pytałam go o naszą przyszłość. Oboje skupialiśmy się na teraźniejszości i cieszyliśmy, że mamy siebie. Kochałam Marka, ale nie miałam złudzeń, że on podobnym uczuciem darzy mnie i Boga. Zbyt często podkreślał swoje przywiązanie do Kościoła, a jednocześnie szlochał w moich ramionach, przeklinając celibat. Przecież gdyby było inaczej, moglibyśmy zostać małżeństwem.
Takiego Marka nie znałam. Egoistycznego i bezwzględnego
Skorzystałam z jego pomocy
Przed każdym kolejnym ginekologiem udawałam, że nie miałam skrobanki, a oni patrząc na mnie dziwnie, wpisywali to kłamstwo do kartotek, bo takie mamy prawo, że musimy kłamać. Ale wreszcie dobry Bóg albo los postanowił odwrócić złą kartę i dzisiaj jestem mamą wspaniałych bliźniaczek oraz cudownego chłopca. Bóg mnie nie pokarał, chociaż mam nadzieję, że Marka doświadczył, bo nie ma nic gorszego niż mężczyzna skupiony tylko na sobie.
Eliza, 34 lata
Czytaj także:
- „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”
- „Przez teściową przestałam cieszyć się z ciąży. Wierzyła w przesądy i szantażem zmusiła mnie do ich przestrzegania"
- „Usunęłam ciążę, żeby leczyć raka. Nie chciałam osierocić dwóch synków. Sąsiedzi wyzywali mnie od morderczyń”

Bardzo kocham wszystkie nasze dzieci, dlatego ze wstydem wspominam dzień, kiedy Irena powiedziała mi o kolejnej ciąży. Wczoraj moja córka wraz z zięciem sprawili nam nie lada niespodziankę. Wpadli do nas zaraz po pracy, choć rzadko im się to zdarza, bo normalnie są bardzo zajęci. – A co to, ktoś umarł? – zdziwiłem się, widząc ich w drzwiach. – Wręcz przeciwnie, tato – roześmiała się Kasia. – Przyszliśmy wam tylko powiedzieć, żebyście na czerwiec przyszłego roku nie robili żadnych większych planów, zagranicznych wojaży czy czegoś takiego… – A czemu? – zainteresowałem się. Nie żeby coś takiego przeszło mi nawet przez myśl, bo latem i tak jeździliśmy z Ireną tylko na działkę. Za granicą to najdalej byliśmy w Bułgarii, jeszcze w poprzednim ustroju. – Bo będziecie potrzebni mi tutaj, na miejscu – Kasia i Michał popatrzyli porozumiewawczo po sobie. – Przy bawieniu wnuka albo wnuczki! Strasznie się ucieszyliśmy się, bo czekaliśmy na taką wiadomość od lat Ale młodzi, jak to młodzi, najpierw czekali, aż dostaną stałą pracę, potem, aż się dorobią, wezmą kredyt na mieszkanie… Tymczasem czas leci, człowiek nie staje się młodszy, a i ja, i Irenka chcieliśmy jeszcze pobawić wnuka, zabrać go na ryby albo na wakacje nad morzem… Kasia natychmiast zabarykadowała się z matką na sofie i zaczęły rozmawiać o tych wszystkich szczegółach ciąży – trymestrach, mdłościach – które nie są żadnemu facetowi potrzebne do szczęścia. Zabrałem więc zięcia do piwnicy, w której mam urządzony niewielki warsztacik, i gdzie w starym kredensie, w tajemnicy przed Irenką, trzymam nalewkę na wyjątkowe okazje. To teraz miałem jak znalazł, żeby oblać dobre wiadomości! – Jak tam, chłopie? – zapytałem Michała, kiedy już rozlałem...

Wiele razy słyszałam, jak moje przyjaciółki żaliły się na swoje teściowe. Płakały, że są przez nie non stop krytykowane, pouczane, sprawdzane. I w związku z tym żyją w ciągłym strachu, jakby były pod ostrzałem ciężkiego działa artyleryjskiego. Współczułam im takiego stresu. Szczęśliwie mnie to nie dotyczyło… Moja teściowa, Marysia, była złotą kobietą. Nie wtrącała się do naszego życia, nie zaglądała do garów, nie wściubiała nosa, gdzie nie potrzeba. W ogóle była sympatyczna i zgodna. Tylko do jednej rzeczy można było się przyczepić: co pewien czas pytała, kiedy wreszcie zostanie babcią. Nie robiła tego jednak nachalnie, z pretensją w głosie. Raczej z nadzieją… Chociaż więc te pytania trochę mnie denerwowały, nie wkurzałam się na nią. W sumie miała prawo się niecierpliwić… Byliśmy z Konradem już osiem lat po ślubie i chociaż bardzo się staraliśmy, jakoś nie mogliśmy doczekać się potomka. Już nawet chcieliśmy pójść na badania, żeby sprawdzić, czy wszystko z nami w porządku. Na szczęście okazało się to niepotrzebne. Dwa miesiące temu odkryłam, że jestem w ciąży. Byliśmy z mężem tacy szczęśliwi. – Musimy jak najszybciej powiedzieć o tym mamie. Też się na pewno ucieszy – powiedziałam wtedy do niego. Gdybym wiedziała, co się potem będzie działo, trzymałabym język za zębami do samego porodu. A na pytanie o rosnący brzuch powtarzała, że to od ciastek. Nie zamierzaliśmy obwieszczać tej radosnej nowiny przez telefon. Wprosiliśmy się do mamy Konrada na niedzielny obiad. Chyba coś przeczuwała, bo zrobiła prawdziwą ucztę. Ustaliliśmy, że powiemy o wszystkim dopiero przy deserze, ale między zupą a drugim daniem nie wytrzymałam. – Mamo, mamy dla ciebie niespodziankę – zaczęłam. ...

Łatwo jest oceniać i krytykować… Trudniej – podać komuś pomocną dłoń i wesprzeć go w walce z traumą. Byłam w siódmym tygodniu ciąży, kiedy podczas kąpieli wyczułam w piersi niewielki, twardy guzek. Zadrżałam. Już następnego dnia siedziałam w gabinecie u mojej ginekolog. Starałam się odgonić od siebie najczarniejsze myśli, ale one uporczywie wracały. – A co, jeśli to rak? – nawet się nie zorientowałam, kiedy wypowiedziałam na głos to pytanie. Doktor westchnęła tylko. – Proszę tak nie myśleć. Jest mnóstwo możliwości. Naprawdę, w większości przypadków okazuje się, że to nic groźnego… Niestety, nie w moim przypadku Z uwagi na ciążę całą procedurę przyspieszono. Już trzy tygodnie później otrzymałam potwierdzenie moich najgorszych obaw – byłam w ciąży i miałam raka piersi. Mało tego, byłam już matką dwóch cudownych synów. Ta ciąża zaskoczyła mnie i męża, ale po początkowym szoku, podeszliśmy do myśli o powiększeniu rodziny z entuzjazmem. Wierzyliśmy, że wszystko dobrze się skończy. W ogóle nie brałam pod uwagę choroby! Byłam młoda, nigdy nie miałam problemów ze zdrowiem… Jak mnie poinformowano, oczywiście, mogłam kontynuować ciążę, jednak podobno większe szanse na wyzdrowienie miałabym, gdybym ją przerwała i poddała się od razu właściwemu leczeniu. – Nie wszystkie leki możemy podawać kobietom ciężarnym – stwierdził lekarz, do którego trafiliśmy z mężem. – Co pan sugeruje? – Paweł włączył się do rozmowy. – Ja nic nie sugeruję. Wybór należy do państwa, niemniej jednak proszę pamiętać, że ma pani dla kogo żyć. W takiej sytuacji prawo dopuszcza aborcję. Zyska pani sporą szansę na wyzdrowienie. Nie chcę, by moje dzieci wychowywały się bez matki! Co...