
Teściowa wchodzi jak do siebie
Któregoś popołudnia siedzieliśmy z mężem w salonie, rozmawialiśmy. W domu były także nasze dzieci. Nagle jeden synów przybiegł do nas i wyszeptał, że babcia od długiego czasu stoi w korytarzu i podsłuchuje. Ta kobieta po prostu weszła po cichu do naszego mieszkania i bezczelnie słuchała, o czym rozmawiamy!
Grzebanie w rzeczach
Chce mi się płakać i czuję się tak bardzo bezsilna. Ktoś wchodzi z butami w moją prywatność, dotyka moich rzeczy, kontroluje, co mam nowego, a ja najzwyczajniej w świecie nie mogę z tym nic zrobić, bo... jestem na jej łasce. Na wynajem mieszkania nas nie stać, poza tym moim zdaniem jest to bardzo nieopłacalne. Mąż ma działkę, tuż obok domu teściów, i ostatnio zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie wziąć kredytu i nie rozpocząć budowy tuż obok. Pomysł jest absurdalny, bo w ogromnym domu teściów mieszkałaby wtedy na stałe jedna osoba, a my, zadłużeni po uszy, tuż obok... Ale pewnie niedługo będę na tyle zdesperowana, że zdecydujemy się na ten krok.
Monika
Zobacz także:

Imię dziecka było pierwszą rzeczą, o której rozmawialiśmy z mężem, gdy tylko dowiedzieliśmy się o ciąży. Na szczęście jesteśmy na co dzień dość zgodni i w tej kwestii również myśleliśmy podobnie. Nie chcieliśmy żadnego z tych nowoczesnych imion, które zwykle wzbudzają śmiech – żadnych Brajanków i Dżesik. Postanowiliśmy zrezygnować też z Jasia i Lenki – imion, które bardzo nam się podobają, ale można usłyszeć je w każdej piaskownicy. Nie sądziliśmy jednak, że nasz wybór będzie miał taki wpływ na naszą rodzinę. Od razu wiedzieliśmy, jak nazwiemy córkę W końcu zdecydowaliśmy, że chcemy, aby imię naszego dziecka było niezbyt popularne, ale jednocześnie dość zwykłe, nic dziwacznego. Dla chłopca – Maks. Dla dziewczynki – Mila. Gdy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć małą Milunię, byliśmy wniebowzięci! Oboje skrycie marzyliśmy o dziewczynce... Przez pewien czas zachowywaliśmy imię małej dla siebie. Dopiero kilka tygodni temu zdecydowaliśmy, że w końcu powiemy naszym rodzinom – dopytywali, jak mają się zwracać do mojego brzuszka… Moi rodzice byli zachwyceni. Okazało się nawet, że gdzieś w dalekiej rodzinie ze strony ojca mieliśmy ciotkę Milę – miała na imię Amelia, ale wszyscy wołali na nią Mila. Siostra męża skakała z radości – ona też jest w ciąży, ma termin kilka miesięcy po mnie i była przerażona, że wybierzemy to samo imię! Teściowa… no tu zaczynają się schody. Teściowa się wściekła – Mamo, i co myślisz? Ładnie? Chcieliśmy coś krótkiego, niezbyt udziwnionego, ale też niespotykanego – zaczęłam. Teściowa nic nie powiedziała, ale jej mina zdradzała wszystko. – Mogłabyś chociaż udawać, że ci się podoba – burknął mój mąż, który ostatnio miał z mamą na pieńku. – To nasza decyzja, my jesteśmy zachwyceni naszym wyborem –...

Publikujemy kolejny list od jednej z naszych czytelniczek. Tym razem młoda mama poruszyła problem, który spędza sen z powiek (dosłownie!) niejednej kobiecie i potrafi nieźle namieszać w małżeństwie. No bo kto ma większe prawo do snu: świeżo upieczona mama czy pracujący tata? I czy teściowa to na pewno odpowiednia osoba do wydawania osądów w tej sprawie? Przeczytajcie same. A jeśli macie inny ważny temat, który chciałybyście poruszyć w naszym portalu, piszcie śmiało na adres: redakcja@mamotoja.pl . Mąż wymiguje się od opieki nad noworodkiem. Bo pracuje (list) „Nasz synek urodził się dopiero miesiąc temu, a ja jestem już nieprzytomna ze zmęczenia. Mój mąż szybko wyprowadził się z naszego małżeńskiego łóżka do salonu, bo nie mógł znieść ciągłych pobudek. Twierdzi, że sama powinnam sobie z tym radzić, bo jestem matką i siedzę w domu. Że niby niewiele robię, więc w dzień mogę sobie poleżeć albo odespać. A on musi przecież wstać rano do pracy. To nie jest tak, że ja nie chcę zajmować się synkiem. Wiedziałam, że tak wyglądają początki macierzyństwa i że się mało śpi, ale czy mąż nie powinien trochę bardziej zaangażować się w opiekę nad maleństwem? Mnie wystarczyłaby jedna przespana noc raz na tydzień. Albo chociaż wstawanie do dziecka na zmianę. Czytałam w internecie, że niektórzy ojcowie biorą nawet nocne dyżury i wyręczają swoje żony, żeby mogły odpocząć. To niesprawiedliwe! Ja czuję, że jestem ze wszystkim sama. W dodatku moja teściowa zaczęła się wtrącać w nasze sprawy (mąż chyba musiał się jej poskarżyć). Ostatnio przyjechała do mnie, kiedy akurat mogłam trochę odpocząć, bo synek zasnął, i nakrzyczała na mnie! Powiedziała, że muszę bardziej się starać, zamiast stresować mojego męża i robić mu jakieś wyrzuty. Ona uważa, że mamy bardzo hałaśliwe dziecko i powinnam się cieszyć, że mąż w ogóle wraca na noc...

Znacie te historie – chłopak i dziewczyna poznają się przez wspólnych znajomych, na imprezie, zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i stają się nierozłączni. Po dwóch latach zaręczyny, po kolejnych dwóch ślub i wesele, o którym rodzina będzie opowiadała miesiącami. Rok później pojawia się na świecie różowiutki, pulchniutki, wyczekiwany przez wszystkich bobas. Tak było ze mną i Rafałem, moim mężem. Piękny obrazek? Tylko na pierwszy rzut oka. Myślałam, że będzie łatwo Miesiące mijały, nasz bobas, Anielka, rosła jak na drożdżach. Gdy skończyła rok, zaczęliśmy się zastanawiać z Rafałem, czy to nie czas, aby zacząć starać się o drugie dziecko – oboje chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Byliśmy w dobrej sytuacji finansowej, mieliśmy wsparcie bliskich, wiedzieliśmy, że to dobry czas. 9 marca 2019 zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski. Ze szczęścia skakaliśmy pod sufit. 22 marca dowiedziałam się, że poroniłam. – To się bardzo często zdarza na tak wczesnym etapie ciąży. Proszę się nie martwić. Następnym razem się uda – powiedziała mi podczas USG lekarka. Rafał był cały czas przy mnie, trzymał mnie za rękę. Słyszeliśmy, że to się zdarza. Nigdy nie sądziliśmy jednak, że nas też to spotka. Przecież z poczęciem Anielki nie mieliśmy żadnych problemów, a cała ciąża przebiegała wręcz książkowo… 17 września zrobiłam kolejny test. Dwie kreski. Tym razem skakania pod sufit nie było. Był strach, paraliżujący. Wizyta u lekarza – wszystko dobrze, pani Dominiko – uspokajała mnie lekarka. Proszę na siebie uważać, nie przemęczać się. Kilka tygodni później – krew. Krew na bieliźnie, na spodniach, na kanapie. Wiedziałam, co to oznacza. Oboje z Rafałem wiedzieliśmy. – Bardzo mi przykro – słowa lekarki słyszałam jak przez mgłę. To kiedy drugie dziecko? Mniej więcej w tamtym...