
No ładnie, tego się nie spodziewałam po mojej dziesięciolatce. Stwierdziła, że powinnam sobie kogoś znaleźć, bo cały dom jest na mojej głowie, a mężczyzna to i trawnik skosi, i w piecu napali… Myślałam, że Karolina żartuje, ale nie – ona naprawdę zaczęła mnie swatać.
Odkąd mój mąż oszalał na punkcie swojej młodej asystentki i wyprowadził się do niej, zostałyśmy z córką same. Życie w dużym domu na przedmieściach tylko z dwunastoletnią dziewczynką nie jest jednak łatwe. Tym bardziej że kochany tatuńcio zachowywał się tak, jakby wziął rozwód nie tylko ze mną, ale i z Karoliną.
Sama musiałam palić w piecu, pielęgnować ogród, wozić córkę do szkoły i odbierać ją po lekcjach
Do tego wszystkiego musiałam jeszcze chodzić do pracy. Byłam zmęczona i przybita. Któregoś dnia Karolina w odpowiedzi na moje rozpaczliwe stwierdzenie, że najprawdopodobniej zepsuł nam się samochód, oznajmiła prosto z mostu:
– Dłużej tak nie pociągniemy, mamuśka. Potrzebujemy faceta.
– O czym ty mówisz, Karolka? – wydukałam po dłuższej chwili.
– Oj, mamuśka, nie udawaj. Po prostu musisz sobie znaleźć nowego męża, albo może lepiej partnera. Ślub właściwie nie jest ci do niczego potrzebny.
– Nie jest mi potrzebny? – wykrztusiłam. – A po co w takim razie potrzebuję tego – jak mówisz – faceta?
– Oj, mamuśka, mamuśka – westchnęła. – Mężczyzna w domu się przydaje, nie wiesz o tym? Choćby do naprawy samochodu. A jak nie potrafi, to zaprowadzi do warsztatu. Poza tym do palenia w piecu, rąbania drewna, koszenia trawnika. No i oczywiście do odśnieżania podjazdu.
– To może ja powinnam wynająć sobie ogrodnika? – zażartowałam.
– Eee, ogrodnikowi trzeba płacić.
– No tak, a mężczyzna z twoich wyobrażeń zrobi wszystko raz-dwa, a potem zasiądzie cichutko w kąciku, czekając na następne zlecenie? – roześmiałam się.
– Oj, mamo, śmiejesz się ze mnie, a dobrze wiesz, że mam rację.
Moja córka najzupełniej poważnie rozpoczęła poszukiwania partnera dla mnie
Już po kilku dniach poinformowała mnie, że pan od WF-u, jej wychowawca, jest kawalerem, a pan od matematyki jest rozwiedziony.
– Ale on ma dwóch synów – dodała. – To chyba się jednak nie nadaje, prawda? Po co nam facet, który ma dzieci i musi płacić na nie alimenty?
– Rany Boskie, Karolina! – jęknęłam. – Co ty znowu wymyślasz?
– Staram się patrzeć na życie racjonalnie – wyjaśniła moja córka.
– Racjonalnie? – wykrztusiłam. – A skąd ty w ogóle znasz takie słowo?
– Z internetu.
No tak, dziś dzieciaki są inne niż za moich czasów. Nie da się ukryć. Tydzień później Karolina oznajmiła:
– Wiesz, mamo, chyba będziesz musiała iść do szkoły.
– Po co? – spytałam zaniepokojona.
Karolina była dobrą uczennicą, nie sprawiała kłopotów. Nigdy dotąd nie byłam wzywana do szkoły na rozmowę.
– Bo wiesz – lekko się zawahała – wychowawca chciałby z tobą porozmawiać.
– Karolina, powiedz mi natychmiast, co narozrabiałaś – zażądałam.
– Nic – odparła z niewinną minką.
W jej oczach dostrzegłam jakiś błysk.
Byłam pewna, że coś kombinuje
Wychowawca okazał się młodym chłopakiem, którego zaniepokoiło to, że grzeczna dotychczas Karolina zupełnie się zmieniła.
– Nie zwraca uwagi na moje polecenia, a czasem robi zupełnie odwrotnie. Odzywa się niegrzecznie. Mam wrażenie, że chce zwrócić na siebie uwagę. Wie pani – uśmiechnął się – najciekawsze jest to, że ja wcale pani nie wzywałem. Powiedziałem tylko Karolince, że jeśli będzie się nadal tak zachowywać, to będę musiał porozmawiać z jej mamą.
Wieczorem zapowiedziałam córce:
– Karolina, nie życzę sobie więcej takich zagrywek.
– A jak ci się podobał pan Wojtek? – odpowiedziała mi pytaniem.
– Nie podobał mi się – stwierdziłam zdecydowanie i na wszelki wypadek dodałam: – Pan Wojtek jest dla mnie stanowczo za młody.
– Też tak trochę myślałam – westchnęła Karolina.
Miałam nadzieję, że mojej córce znudzi się szukanie dla mnie mężczyzny. Okazało się jednak, że bardzo się myliłam… Kiedy kilka dni później rozchorował się nasz pies, Karolina tak rozpaczała, że nie pozwoliła mi samej jechać z nim do weterynarza. Twierdziła, że sama musi dopilnować jego leczenia. Nie jestem pewna, czy wiedziała, jaki weterynarz przyjmuje w naszej lecznicy, czy to był przypadek.
W każdym razie oczy jej się zaświeciły, kiedy weszłyśmy do gabinetu
Nie odstępowała weterynarza na krok, a kiedy już z Guciem na rękach kierowałyśmy się do wyjścia, zapytała niespodziewanie.
– Panie doktorze, a czy pan ma żonę?
– Karolina – jęknęłam tylko.
– Żonę? – lekarz zmierzył ją zdziwionym i chyba lekko rozbawionym spojrzeniem – Nie, wyobraź sobie, że nie mam.
– A dzieci? – spytała.
– Karolina! – tym razem podniosłam już głos.
– Dzieci też nie mam – odpowiedział spokojnie weterynarz. Bardzo przystojny zresztą.
– To super – mruknęła Karolina pod nosem, a ja miałam nadzieję, że weterynarz tego nie usłyszał.
– Przepraszam za córkę, panie doktorze. Nie wiem, co jej strzeliło do głowy – bąknęłam cała czerwona ze wstydu.
Naskoczyłam na Karolinę dopiero w samochodzie.
– Jak mogłaś o coś takiego zapytać?
Spojrzała na mnie jak niewiniątko.
– Przecież jakoś musiałam się dowiedzieć. Jak inaczej miałam to zrobić?
– Karolina, na litość boską – jęknęłam. – Zrozum wreszcie, że ja nie szukam sobie męża.
– Oj, mamuśka, tak tylko mówisz. Sama wiesz, że byłoby nam łatwiej, gdybyś miała faceta.
Przed wizytą kontrolną z Guciem zapowiedziałam córce, że z uwagi na jej niedopuszczalne zachowanie tym razem zostanie w domu.
– Wcale nie miałam zamiaru z tobą jechać – usłyszałam w odpowiedzi.
Pan doktor oczywiście dobrze nas zapamiętał. Znowu się zaczerwieniłam, kiedy zapytał, dlaczego przyjechałam bez opiekunki Gucia.
– Jeszcze raz chciałabym pana przeprosić – wydukałam. – Nie mam pojęcia, co Karolinie przyszło do głowy.
– Nie ma za co – roześmiał się. – Dzieci mają różne pomysły.
Ja wprawdzie dobrze wiedziałam, co za pomysł miała moja córka, ale nie od razu mu o tym opowiedziałam. Sama dziś nie wiem, czy mój pies naprawdę był tak bardzo chory, czy Andrzej, bo tak miał na imię weterynarz, tylko udawał.
Na trzeciej wizycie zaprosił mnie na kawę
Wahałam się, ale miał w sobie coś, co budziło moje zaufanie. Odparłam, że spotkam się z nim, ale najpierw mu o czymś opowiem.
– Muszę jej coś kupić w nagrodę – roześmiał się Andrzej, kiedy skończyłam. – To był świetny pomysł.
– Nie wiem, czy Karolina zasługuje na nagrodę – pokręciłam głową. – Może wręcz przeciwnie.
– Czy ja wiem? Gdyby wtedy nie zwróciła mojej uwagi, być może wyszłybyście i więcej byśmy się nie spotkali – powiedział Andrzej.
– Przecież przyszłam potem na kontrolę z Guciem – przypomniałam.
– To teraz ja ci coś powiem. Wtedy dyżur miał kolega, ja miałem dzień wolny. Specjalnie się z nim zamieniłem.
Kiedy Andrzej przyszedł po raz pierwszy do naszego domu, przyniósł Karolinie ogromnego pluszowego słonia.
– Nie wiedziałem, co lubisz, więc kupiłem ci przyjaciela. Dziękuję za tamto pytanie. Zwróciłaś moją uwagę i zauważyłem twoją mamę.
– Fajnie – kiwnęła głową moja córka. – Ale czy umie pan kosić trawnik? – spytała, nie spuszczając wzroku.
Uparcie czekała na odpowiedź.
– Umiem – usta Andrzeja drżały, jakby miał się roześmiać.
– A rąbać drewno i palić w piecu? – drążyła Karolina.
– Nie wiem – teraz już się roześmiał. – Ale obiecuję, że się nauczę.
– Samochodu też pewnie naprawiać pan nie umie – pokiwała głową. – Ale jak się popsuje, to zaprowadzi pan do warsztatu – stwierdziła.
– Zaprowadzę – zgodził się z uśmiechem mój nowy partner.
Wyszło na to, że moja uparta córka znalazła mi męża, bo dziś jesteśmy z Andrzejem już rok po ślubie. Kiedy zdecydowaliśmy się na ten krok i powiedzieliśmy Karolinie, pokręciła po swojemu głową.
– Nie wiem, po co ci to, mamo – skrzywiła się. – Ale skoro bardzo chcesz, to ja się zgadzam.
– Super – roześmiał się Andrzej. – Bez twojej zgody nic by z tego nie wyszło.
Trochę wtedy żartował, ale jestem przekonana, że była w tym część prawdy. Moja córka, choć jeszcze mała, ma w sobie coś takiego, że często stawia na swoim.
Małgorzata, lat 37
- „Mój mąż jest o mnie chorobliwie zazdrosny. ŚLEDZI MNIE kiedy jestem z córką, a potem przekonuje, że martwił się o dziecko!”
- „Moje dziecko chodzi do państwowego przedszkola i jeździ na wakacje tylko raz w roku. Czuję się jak najgorsza matka!”
- „Jestem w drugiej ciąży, a w ogóle się z tego nie cieszę. Chciałam zająć się karierą i pasją, a teraz nic z tego!”

Anetę wychowałam praktycznie sama. Jej ojciec, Marek, „żył” z nami przez pierwsze trzy lata po jej narodzinach, ale częściej go nie było, niż był. Pracował we Francji, wracał do domu bardzo rzadko. A kiedy już się zjawiał, miał zawsze mnóstwo spraw do załatwienia, i nie mógł nam poświęcić zbyt wiele czasu. Ostatecznie pięć lat po ślubie, tuż po trzecich urodzinach Anety, oznajmił mi, że na stałe zostaje w Marsylii. – Sama widzisz, że związek na odległość nam nie wyszedł, nie ma sensu dłużej ciągnąć tej farsy. Było mi bardzo trudno, ale nie robiłam mu problemów. Wiedziałam, że nasze małżeństwo było fikcją Wzięliśmy rozwód bez orzekania o winie i nasze drogi się rozeszły. Po rozwodzie Marek początkowo interesował się córką. Co miesiąc przesyłał pieniądze na moje konto z dopiskiem „Dla Anety”, w urodziny i imieniny dzwonił z życzeniami, przesyłał paczki. Wpadł nawet raz czy dwa na Boże Narodzenie. Ale z czasem w ogóle przestał się odzywać, co miesiąc przesyłał tylko alimenty . Kiedy przypadały jakieś święta, nawet większą kwotę. Jednak nic ponad to. Córka nie przeżyła tego aż tak bardzo. Praktycznie nie znała taty, nie była do niego przywiązana, więc nie miała za kim tęsknić. Chociaż początkowo często pytała, dlaczego inne koleżanki odbierają tatusiowie, a jej nigdy. Albo czemu jej tatuś nie chodzi z nią na spacery. W końcu w ogóle przestała o nim mówić. Kiedy miała sześć lat, związałam się z Krzysztofem, a po dwóch kolejnych latach wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem. Krzysiek miał dobry kontakt z Anetą, dogadywali się Wreszcie byłam szczęśliwa, spokojna i mogłam odetchnąć z ulgą. – Swoje chyba już w życiu przeszłam, wreszcie czas na spokojne...

– No i koniec z imprezami oraz dziwnymi znajomościami, młoda damo – dodała Kamila. Spojrzałam na nią spode łba, ale nie odezwałam się słowem. Zacisnęłam zęby. Narozrabiałam i nie miałam prawa okazywać złości. Zaczęłam pracować w kawiarni jako kelnerka. Połowę pieniędzy miałam oddawać tacie, a Kamila kontrolowała mnie jak małolatę . Nie była szczęśliwa z takiego układu, ale ojcu on najwyraźniej odpowiadał. Usunął się na bok, jakby wreszcie dał za wygraną w walce o naprostowanie swojej wyrodnej jedynaczki. Niech teraz Kamila spróbuje. Pocieszałam się tylko tym, że gorzej już chyba być nie może… W jednej chwili moje nowe życie się zawaliło Miesiąc po powrocie z Anglii odkryłam, że jestem w ciąży. Zrobiłam test o czwartej nad ranem. Na widok dwóch kresek całe życie przebiegło mi przed oczami, jakbym za chwilę miała umrzeć. Co gorsza, nie dostrzegłam w tym życiu niczego, co dawałoby, chociaż cień szansy na to, że będę dobrą matką. Co do Pawła stanowił jeszcze gorszy materiał na ojca niż ja na matkę. Nawet gdybym wiedziała, gdzie aktualnie przebywa, nie poprosiłabym go o pomoc. Gotów byłby sprzedać dzieciaka, gdyby dostrzegł w tym biznes. Mama? Nasze relacje wyglądały fatalnie, z mojej winy oczywiście, bo wciąż jak dziecko się na nią dąsałam z powodu rozwodu. Zostałam sama z problemem. Usiadłam na zimnej łazienkowej podłodze, próbując opanować nagły atak paniki. Brakowało mi tchu, a moje serce waliło jak młotem. To koniec. Ojciec wyrzuci mnie na bruk, a Kamila zatrzaśnie drzwi. Tak czy siak, musiałam im powiedzieć. Zbierając się na odwagę, nie mogłam jeść ani spać. Kamila od razu się zorientowała, że mam jakiś problem, ale czekała, aż sama wyznam wszystkie winy. Odważyłam się przyznać w weekend. Tata pił właśnie piwo i z zadowoleniem oglądał film. W...

Nie jesteś moją matką! To przez ciebie nie żyje moja prawdziwa mama! Nie masz prawa mi rozkazywać! – krzyknęła Inka i trzasnęła drzwiami. Takie zachowanie wobec mnie, to ostatnio nic nowego, ale te oskarżenia były dla mnie jak policzek. Odruchowo złapałam się za brzuch, jakbym chciała zasłonić go przed krzykiem. Inka, to czternastoletnia córka mojego męża. Życie tak się ułożyło, że wychowujemy ją razem od 10 lat. Do niedawna wszystko było idealnie. Teraz nasza sytuacja zaczęła się komplikować. Inka weszła w okres dojrzewania, który okazał się trudniejszy, niż się spodziewaliśmy. – Co się dzieje? – usłyszałam głos Andrzeja, który właśnie wrócił z pracy. Musiał mijać się z Inką na schodach. Na pewno wszystko słyszał. – Rozmawiałyśmy – odpowiedziałam krótko. Nie miałam nastroju, aby snuć opowieść o tym, co usłyszałam na dzisiejszej wywiadówce, i co stało się pretekstem do „rozmowy” z Inką. Wychowawczyni powiedziała, że nasza córka średnio dwa, trzy razy w tygodniu opuszcza lekcje. Jest arogancka i niegrzeczna. Nauczyciele skarżą się, że prowokuje resztę klasy do niewłaściwego zachowania. Przykro mi było tego słuchać, ale nie byłam zaskoczona, przecież Irmina w domu zachowuje się podobnie. Na pytanie nauczycielki, czy wydarzyło się coś w jej życiu lub w naszej rodzinie, co mogło mieć wpływ na jej pogarszające się zachowanie, stwierdziłam, że moim zdaniem to przejściowy okres dojrzewania. Co innego mogłam powiedzieć. Potem w domu próbowałam z nią o tym rozmawiać, ale skończyło się jak zwykle. – Rozmowy to według mnie raczej nie przypominało – westchnął Andrzej. Podszedł do mnie, pocałował mnie w policzek, a potem pogłaskał po brzuchu – Kochanie, uważam,...