
Jak chyba każde dziecko, uwielbia ładnych ludzi
Strasznie się zdenerwowałam, no bo co to za insynuacje! My przecież niemal non stop przytulamy córeczkę.
Chyba wolno okazywać miłość własnej córce?
Dziadkowie i babcie za nią przepadają. Mój brat i siostra mojego męża też. Jest naszą ukochaną jedynaczką rozpieszczaną i ciągle przytulaną, całowaną. W końcu „wolno nam” przytulać nasze dziecko, prawda?
Czy powinnam zabrać córkę do psychologa, aby jakoś bardziej profesjonalnie ją pouczył? Czy jednak to ode mnie, matki, powinna usłyszeć o tym, czego się wystrzegać? Tyle pytań, tyle wątpliwości a przecież Klara ma dopiero 4 lata…
Renata, 29 lat
Czytaj także:

Córcia – mówię – popatrz na mnie i na ojca! Oboje całe życie uczciwie pracowaliśmy… – I co z tego macie? – przerywa mi ze złością moja jedynaczka. – M-3 w zapyziałym bloku? Meblościankę ze sklejki? Ja tak nie chcę! Gosia ma szesnaście lat. Nie uczy się. Nie pracuje. Śpi do drugiej po południu, potem wstaje, siedzi przez dwie godziny w łazience, łaskawie zjada, co jej podsunę pod nos, i wychodzi. Nigdy nie mówi dokąd. – Lepiej, żebyś nie wiedziała – słyszę, a potem córka dodaje: – Nie dzwoń do mnie. I tak nie odbiorę! Mąż wychodzi przed klatkę, żeby kopcić papierochy. Nie wolno mu, ma rozedmę płuc, ale macha ręką, kiedy proszę, żeby przestał. – Po co mam dbać o siebie? Jak się wcześniej zawinę, to przynajmniej nie będę patrzył na to wszystko! Ze swoją ukochaną jedynaczką nie rozmawia, od kiedy w kłótni nazwała go niezaradnym kretynem. Zapadł się w sobie. Milczy. Cierpi. U nas zawsze było skromnie. Oboje z mężem pracujemy fizyczne, nie mamy wykształcenia, więc zarabiamy mało, tyle żeby starczyło na podstawowe potrzeby. Luksusy i jakieś tam modne gadżety nie dla nas. Gosia zawsze chciała więcej. Zazdrościła koleżankom ciuchów, komputerów, telefonów i tego całego sprzętu, którego ja nawet nie umiem nazwać. Płakała, dąsała się, potem zaczęła pyskować, że wszyscy mają, a ona jak żebraczka jakaś! W końcu powiedziała, że wstydzi się kogoś zaprosić, bo u nas nędza i prymityw. – Nawet glazury w tym naszym kiblu nie ma, tylko ściany pomalowane na olejno – krzyczała. – Dziewczyny mnie zadziobią, jak to zobaczą! No to postanowiliśmy z Zenkiem jej zrobić niespodziankę. Latem zeszłego roku, kiedy wyjechała na obóz wakacyjny, wzięliśmy pożyczkę i zaczęliśmy...

Przez lata tęskniłam za nią i wierzyłam, że wróci. Potem próbowałam zapomnieć, że w ogóle istniała. I nagle ona znów pojawiła się w moim życiu. Niestety na krótko.... Miałam trzy miesiące, gdy od nas odeszła. Nikt nie wiedział dokąd... Moja mama wyszła z domu dwadzieścia dwa lata temu. Zostawiła na blacie kuchennym pokrojony makaron, w garnku gotujący się rosół. Mięso na kotlety dopiero się rozmrażało, więc widocznie zapomniała je na noc wyjąć z zamrażalnika. Ja miałam dopiero trzy miesiące. Płakałam, bo mi wypadł smoczek Ojciec usłyszał ten mój płacz już na parterze i o mało nóg nie połamał, tak gnał na trzecie piętro. Mówił, że tego dnia, od rana miał złe przeczucia… Mama niczego ze sobą nie zabrała, nawet dokumentów. Wyglądało to tak, jakby na chwilę zeszła do sąsiadki albo do kiosku. Tym tropem szło śledztwo, przynajmniej na początku; podejrzewano, że może ktoś zadzwonił, ona otworzyła drzwi i została porwana albo wepchnięta z powrotem, zgwałcona, zamordowana, a później wywleczona, żeby się pozbyć ciała. Ale to się nie trzymało kupy, bo w domu był porządek, żadnych śladów jakiegoś szamotania czy walki. Więc kombinowano inaczej: wybiegła po coś do sklepu i wpadła pod samochód… Kierowca spanikował i gdzieś ją wywiózł, kiedy się zorientował, że nie żyje. Potem się pozbył zwłok i koniec! Były także inne teorie i spekulacje. Plotkowano, że miała kochanka i z nim uciekła, że zwyczajnie robiła tatę w konia, zdradzała go, aż wreszcie go olała na dobre. Ale to miało słabe uzasadnienie w faktach; nie zwiałaby przecież bez dowodu i innych papierów! Jednak najdziwniejsze było coś innego… Przy tym pokrojonym w łazanki makaronie leżała mamy obrączka Szeroka, złota z wygrawerowaną datą ślubu i inicjałami rodziców. Czy ją zdjęła, bo po...

– Przestań beczeć, błagam! – niemal wrzasnąłem na moją dwumiesięczną córeczkę i szarpnąłem mocniej wózkiem. Dało to tylko ten efekt, że Klaudia zamilkła na sekundę, spojrzała na mnie przerażonymi oczkami i zaczęła płakać jeszcze głośniej. A ja nienawidziłem siebie za to, że przestraszyłem własne dziecko Przecież ona nie jest winna temu, że dostała znowu kolki. U takiego szkraba to normalne. Tylko co z tego? Po kolejnych nieprzespanych nocach coraz mniej mnie to obchodziło. Miałem wszystkiego dość. Złapałem się nawet na myśli, jakby to było cudownie, gdyby Klaudia zasnęła i się nie obudziła. Może wtedy, po okresie krótkiej żałoby, wszystko byłoby tak jak dawniej. Wiem, to brzmi jak myśl psychopaty, ale naprawdę na nic nie miałem siły. Cały świat wywrócił mi się do góry nogami, w pracy zawalałem termin za terminem, a moje małżeństwo wyglądało coraz bardziej jak fikcja… Przez kilka pierwszych lat po ślubie nie myśleliśmy o dziecku. Pochłaniała nas praca i konieczność dorobienia się czegoś własnego. Myśl o potomstwie odkładaliśmy „na potem, jak już będziemy mieli dom i samochód”. Kiedy minęła nam „trzydziestka” pomyśleliśmy: „może byłoby już warto?” . Ale nasze starania ograniczały się do tego, co ginekolodzy nazywają finezyjnie „jazdą bez trzymanki”. Aż wreszcie przyszedł rok, w którym oboje skończyliśmy trzydzieści pięć lat Kilka dni po urodzinach żony, znalazłem ją zapłakaną w kącie naszego domu. – Co się stało, Kasiu? – Wiesz, ja chyba już nigdy nie będę mieć dziecka… – Daj spokój, nie przejmuj się, to przecież nic strasznego… – Łatwo ci mówić! – wybuchła. – Ty nawet za trzydzieści lat będziesz mógł znaleźć młodą siksę, która ci urodzi dziecko! – Ale ja nie chcę nikogo...