
Rzadko podnosiłam głos na córkę, ale tym razem przesadziła
Trzeba było znać kultowe teksty, bo to był prawdziwy „szpan”! Widać na czasie był u nich teraz film „Poszukiwany, poszukiwana”. Śmiać mi się zachciało, ale zachowałam pokerową twarz.
Zasmucona Julka została ze spuszczoną głową przy kuchennym stole
Ponieważ, jak świat stary, uczniowie zawsze nadawali nauczycielom jakieś przezwiska, uznałam, że póki żadne z nich nie będzie złośliwe albo dla kogoś obraźliwe – jak choćby „palant” – to nie będę zwracała Julce za to uwagi. Co ciekawe, zauważyłam, że pan od fizyki został na dobre przez uczniów ochrzczony oryginalnym przezwiskiem „Z zawodu dyrektor”.
Kamień spadł mi z serca
Wychowawczyni omówiła postępy w nauce tych naszych gagatków, po czym poinformowała o zbliżającej się wycieczce klasowej. Uczniowie mieli jechać na tydzień w Karkonosze: Karpacz, Szklarska Poręba, Śnieżka, Szrenica, Kotły Śnieżne, Wodospad Szklarki, Zakręt Śmierci… Jak ja to dobrze znałam! W czasach studenckich niemal w każdy weekend wyjeżdżałam ze znajomymi w tamte rejony! Jakaś nostalgia nagle mnie ogarnęła.
„Zamorduję to moje dziecko” – roześmiałam się w duchu
Wychowawczyni bardzo się ucieszyła:
I choć wszyscy próbowaliśmy się nie śmiać, całkiem nam to nie wyszło… Zaczerpnięte z kultowego serialu przez nasze dzieciaki przezwisko wryło się w rzeczywistość, czy chcieliśmy tego czy nie!
A ja patrzyłam na tego przystojniaka jak urzeczona
Takim, które bardzo mi imponowało! Lubiłam mocne charaktery, a Mariusz taki miał. Przy nim wszyscy czuliśmy się w górach bezpiecznie! Znał szlaki dużo lepiej niż ja, bezbłędnie poruszał się po trasach, a nawet umiał przewidzieć pogodę, dzięki czemu uniknęliśmy niejednej, niemiłej niespodzianki.
Dziś Julia jest studentką
Czytaj także:
- „Mój syn zachorował na białaczkę. Musiałam odnaleźć wakacyjną miłość, bo tylko on mógł uratować moje dziecko"
- „Zadłużyliśmy się na 100 tys. zł, a in vitro nie zadziałało. Popadłam w depresję. Straciłam już nadzieję na bycie mamą"
- „Nie planowałam dzieci, ale kiedy dowiedziałam się, że nie mogę ich mieć, wpadłam w rozpacz"

Dziewczynka miała trzynaście lat i sporą nadwagę. Brzuch bolał ją tak bardzo, że lekarz nie mógł jej zbadać. Zlecił więc usg. W naszym szpitalu widziałam już różne rzeczy. Ale to, co wydarzyło w tamtą sobotnią noc dwa miesiące temu, będę pamiętać chyba do końca życia. Bo jak tu zapomnieć o sytuacji, w której przyjmuje się na oddział jedno dziecko, a wypisuje… dwoje. Ona miała nadzieję, że coś jej zaszkodziło Zapowiadała się spokojna noc. Siedziałam z lekarzem i inną pielęgniarką w dyżurce i kończyłam kawę. Dochodziła północ, a my do tej pory mieliśmy tylko pięć interwencji. Jak na oddział ratunkowy szpitala dziecięcego, niewiele. Właśnie miałam umyć kubek, gdy dostaliśmy wiadomość, że wiozą trzynastolatkę z bardzo silnym bólem brzucha. – Pewnie wyrostek – stwierdził lekarz. – Sprawdź, czy sala operacyjna jest w razie czego gotowa – polecił mi. Dziewczyna przybyła do nas pięć minut później. Za niosącymi ją na noszach ratownikami wbiegli przerażeni rodzice. – Ratujcie nasze dziecko! – błagali. Z informacji, które udało mi się od nich wyciągnąć, wynikało, że córka zaczęła mieć bóle kilka godzin wcześniej. – Agatka lubi zjeść, ma sporą nadwagę… Myśleliśmy z mężem, że to niestrawność – relacjonowała gorączkowo mama. – Dałam jej krople żołądkowe i coś na wątrobę. Byłam pewna, że leki pomogą. Ale było coraz gorzej. Więc mąż wezwał karetkę. O Boże, mam nadzieję, że nie za późno… – denerwowała się. Zapewniłam ją, że córka jest bezpieczna w naszych rękach i na pewno wszystko dobrze się skończy. Poprosiłam, by usiedli w poczekalni. – Jak tylko będzie coś wiadomo, poinformujemy państwa...

Kiedy na świat przyszedł Piotruś, nasze mamy – moja i Marty – były świeżo upieczonymi emerytkami. Obie z radością pomagały nam w pierwszym okresie życia synka, na wyścigi biegały do wnuczka, ledwo Marta napomknęła, że potrzebuje coś załatwić, wyjść z domu bez dziecka. Wydawało się, że dzięki babciom, moja żona zaraz po zakończeniu urlopu macierzyńskiego będzie mogła spokojnie wrócić do pracy. Okazało się, że to nie jest takie łatwe… No przecież takie dziecko trzeba ciepło ubierać! Któregoś dnia, gdy Marta załatwiała w firmie ostatnie formalności, ja wróciłem z pracy nieco wcześniej, żeby przejąć od mojej mamy opiekę nad Piotrusiem. – Już jesteś? – skrzywiła się mama na mój widok. – Miałeś być później. – Myślałem, że się raczej ucieszysz… – Prawie nie widuję wnuka! – Co ty opowiadasz? – spojrzałem na nią zdziwiony. – Przecież jesteś u nas co dwa, trzy dni. – Ale druga babcia widuje go prawie codziennie – fuknęła z wyrzutem. – Dlaczego ja też tak nie mogę? Szczerze mówiąc, do tej pory się nie zastanawiałem nad tym, w jakiej proporcji babcie opiekują się wnukiem. Kwestie koordynacji ich wizyt zostawiłem żonie, która najlepiej wiedziała, kiedy potrzebna jej pomoc. – Skoro tak mówisz – zacząłem teraz ostrożnie. – Pogadam o tym z Martą. Zgodnie z obietnicą porozmawiałem z żoną o sprawie opieki nad Piotrusiem. Powiedziała mi, że zaraz po porodzie po prostu bardziej potrzebowała obecności własnej matki. – Nie chciałam dyskryminować twojej – zaznaczyła, lekko rozbawiona. – Ale obiecuję, że kiedy wrócę do pracy, to postaram się o „parytetowe” traktowanie obu babć. Przez...

We wrześniu zostanę tatą, jestem szczęśliwy, podekscytowany, ale i trochę niepewny… No bo moja narzeczona ma dziwne poglądy. Zawsze słyszałem, że mężczyźni są nieodpowiedzialni, a kobiety, które zazwyczaj same muszą dźwigać ciężar domowych obowiązków i wychowania dzieci, są przez nich wykorzystywane. Tak mówiła nawet moja rodzona matka. Tym biadoleniem na chłopów tak mnie i bratu w głowach poukładała, że jak Jurek zaraz po technikum zmajstrował dzieciaka, wcale się ojcostwa nie wypierał, tylko od razu się ożenił. Co prawda, synowa nie za bardzo przypadła do gustu naszej rodzicielce, ale co było robić. – No nic, syneczek nawarzył sobie piwa, będzie je musiał wypić – powiedziała i przed ślubem w kościele pobłogosławiła młodą parę. Ależ mi się ona spodobała! Jest ładna i bardzo kobieca Potem swoje nauki wpajała do głowy moim siostrom. Wciąż je upominała, żeby sobie żadnych obiboków i drani nie wynalazły na mężów, i przed ślubem, broń Boże, w ciążę nie zaszły. Na szczęście moje siostry, Monika i Sylwia, posłuchały matki, mężów znalazły sobie dobrych i pracowitych. Każda ma już dwójkę dzieci, urodzonych w jak najbardziej przepisowym terminie. Tylko ja wciąż jestem kawalerem, mimo że z naszej czwórki najstarszy. I wygląda na to, że właśnie ja będę miał nieślubne dziecko, chociaż bardzo chciałbym się ożenić z mamą mojej córeczki. Już wiem, że będzie dziewczynka, zgodziliśmy się z Grażynką dać jej na imię Adrianna… Ale tylko w kwestii imienia jesteśmy z moją narzeczoną zgodni. Bo w innych ważnych sprawach dla nas obojga nie możemy się porozumieć. No nic, może zacznę od początku. Ja jakoś do dziewczyn nie miałem szczęścia. Kręciło się wkoło kilka, ale żadna mi się tak bardzo nie podobała, żeby się wiązać na stałe. Uważałem więc...