
Postanowiliśmy zaprosić oboje w piątkowy wieczór
– Ale posłuchałaś i nie zjadłaś? – kontynuował niezrażony Kacper.
Serce mojego brata skradła mała Tosia
Joanna, 34 lata
Czytaj także:
- „Harowałam jak wół, a 11-letni syn zastąpił mnie w domu. Nie chodził do szkoły, bo zajmował się siostrą i gotował obiady”
- „Rodzice zajmowali się mną z obowiązku, nie z serca. Nawet mojego syna matka traktowała jak niechcianego wnuka”
- „W domu czułam się jak w cyrku. Miałam ochotę uciec od płaczących dzieci, zamknąć się w łazience i przeczekać najgorsze”

Była czwarta dwadzieścia nad ranem. Martwa godzina, tak mówiliśmy na tę porę. Nie dlatego, że nic się wtedy nie działo. Wręcz przeciwnie: wtedy trafiało do nas najwięcej osób z gwałtownymi urazami. Ofiary bójek, awantur domowych, niedoszli samobójcy. Krwawiąca kobieta bez gwałtownych urazów w wywiadzie była raczej rzadkością. – Nie wiemy, co się stało – krzyknął ratownik medyczny, zdający raport o stanie pacjentki. – Wezwano nas anonimowo , dziewczyna leżała na ulicy w kałuży krwi. Może to ofiara napaści i gwałtu. Wezwaliśmy policję przez radio, zaraz tu będą! Biegliśmy obok noszy, których koła turkotały po podjeździe Dyżurna lekarka w biegu badała odruchy źreniczne pacjentki rzucającej się na noszach. – Drgawki kloniczne! – krzyknęła. – Przygotować zestaw przeciwwstrząsowy. To ja podałam pacjentce dożylnie lek przeciwdrgawkowy i na moich oczach zaczęła przytomnieć. Po kilku minutach niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a dziewczyna, na oko piętnastoletnia zaczęła reagować na bodźce. – Słyszy mnie pani? – zapytała lekarka, pochylając się nad nią. – Może pani powiedzieć, co się stało? Ktoś panią zaatakował? Pytanie było jak najbardziej zasadne, bo nastolatka miała spódnicę tak przesiąkniętą krwią, że nie sposób było określić jej pierwotnego koloru. Dostałam polecenie przemycia jej ran, by mógł ją zbadać ginekolog pod kątem ewentualnych obrażeń narządów rozrodczych. Tylko że nie było takiej potrzeby. Kiedy tylko zajęłam się dziewczyną, zrozumiałam, co się stało. – Jezu Chryste… – wyszeptałam ze zgrozą. Napotkałam jej spojrzenie i przeszedł mnie dreszcz. Ona także zrozumiała, że ja już wiem i zacisnęła ładne, pełne usta. W ogóle była ładna. Taka blondyneczka z małych noskiem i wielkimi, szarymi oczami. Włosy długie, obecnie mokre od potu i...

Zawsze chcieliśmy mieć z mężem dużą rodzinę. Dlatego już rok po ślubie zaszłam w ciążę. Kiedy nosiłam pod sercem naszą córeczkę Anię, sądziliśmy, że nie pozostanie ona długo jedynaczką. Niestety, los postanowił inaczej… Ogromne problemy, które wystąpiły podczas porodu spowodowały, że straciłam bezpowrotnie szansę na kolejną ciążę. – Bardzo mi przykro… – w oczach lekarza widziałam współczucie. Płakałam, ale łzy nie koiły mojego bólu Pokochałam moją córkę od pierwszego wejrzenia, ale zawsze, ilekroć na nią patrzyłam, myślałam też o tych wszystkich nienarodzonych dzieciach, które – tego byłam pewna – gdzieś tam na mnie czekają. Co się z nimi teraz stanie? Czy Pan Bóg podaruje je jakiejś innej mamie? Ta myśl, że inna kobieta będzie wychowywała moje dzieci , których nie zdołałam urodzić, zaczęła mnie prześladować, stała się wręcz moją obsesją. Kiedy mijałam na spacerze jakąś matkę prowadzącą wózek, nie mogłam się powstrzymać, aby do niego nie zajrzeć, nie sprawdzić, czy dziecko, które w nim leży, nie ma przypadkiem rysów moich albo Sławka, mojego męża. Mijały lata, nasza córeczka rosła jak na drożdżach, zaczęła przyprowadzać do domu koleżanki. To było nieuchronne, że w końcu zada pytanie: dlaczego nie ma brata albo siostry? No i zadała... – Bo mamusia już nie może urodzić dzidziusia, kochanie – powiedziałam jej zgodnie z prawdą. – A to trzeba go urodzić, żeby mieć? – zapytała naiwnie. Miała wtedy zaledwie 6 lat i nie wiedziała nic o prokreacji. Na jej pytanie w pierwszym momencie tylko się uśmiechnęłam. Pewnie ktoś jej powiedział, że dzieci przynosi bocian, albo kupuje się je w specjalnym sklepie. Ale potem w mojej głowie zaczęła kiełkować pewna myśl: „A może pytanie Ani wcale nie było takie bezsensowne?”. Faktycznie, czy musiałam...