
Muszę coś ze sobą zrobić, zanim będzie za późno
Nie miałam czasu na strojenie się, że o porządnym makijażu nie wspomnę. Włosy przeważnie związywałam w kucyk, żeby nie przeszkadzały. „Czas coś z tym zrobić” – pomyślałam, odkładając słodko śpiącego Maciusia do łóżeczka.
Zajrzałam do pokoju Kubusia. Spał, przytulony do misia. Poprawiłam mu więc kołdrę i wycofałam się do kuchni. Kawa miała przepędzić resztki snu i pomóc mi w ułożeniu planu działania. Pół godziny później byłam już obudzona i doskonale wiedziałam, co robić. Szybki prysznic, ubieranie, telefon do salonu kosmetycznego…
Na szczęście była sobota, więc otwierali o ósmej. Pani Monika bardzo się ucieszyła, kiedy mnie usłyszała. Swego czasu widywała mnie regularnie, więc teraz, jako stałą klientkę, jakoś mnie wcisnęła do grafiku „na już”. Pozostało jeszcze to, czego najbardziej nie lubiłam, czyli odciąganie pokarmu. Maciuś musiał przecież coś zjeść, kiedy mama będzie robić się na bóstwo.
Trzy godziny później do domu wróciłam całkiem odmieniona
Zamiast dresu i trampek – sukienka i szpilki
– Odstawię Kubę do mamy. Jestem za niecałą godzinę, a później…
Ten uśmiech był jak obietnica, a w połączeniu z ogniem w jego oczach sprawił, że zalała mnie fala ciepła. – Ale poczekaj jeszcze chwilę – szepnął, wyczuwając moje emocje. – Nie będziesz żałować.
Czułam się piękna, kochana, pożądana. W końcu wszystko było tak, jak być powinno. Cóż z tego, że jestem matką? Jestem też kobietą i mam prawo zbierać należne mi hołdy.
Czytaj także:
- „Nie kochałam własnego dziecka. Na jego widok czułam obrzydzenie i palącą złość"
- „Wnuczka miała umrzeć zaraz po porodzie. Córka nie usunęła ciąży, a Marysia przyszła na świat cała i zdrowa"
- „Moja żona zmarła przy porodzie. Nie mogłem nawet spojrzeć na nasze dziecko, podpisałem papiery adopcyjne i uciekłem”

Łatwo jest oceniać i krytykować… Trudniej – podać komuś pomocną dłoń i wesprzeć go w walce z traumą. Byłam w siódmym tygodniu ciąży, kiedy podczas kąpieli wyczułam w piersi niewielki, twardy guzek. Zadrżałam. Już następnego dnia siedziałam w gabinecie u mojej ginekolog. Starałam się odgonić od siebie najczarniejsze myśli, ale one uporczywie wracały. – A co, jeśli to rak? – nawet się nie zorientowałam, kiedy wypowiedziałam na głos to pytanie. Doktor westchnęła tylko. – Proszę tak nie myśleć. Jest mnóstwo możliwości. Naprawdę, w większości przypadków okazuje się, że to nic groźnego… Niestety, nie w moim przypadku Z uwagi na ciążę całą procedurę przyspieszono. Już trzy tygodnie później otrzymałam potwierdzenie moich najgorszych obaw – byłam w ciąży i miałam raka piersi. Mało tego, byłam już matką dwóch cudownych synów. Ta ciąża zaskoczyła mnie i męża, ale po początkowym szoku, podeszliśmy do myśli o powiększeniu rodziny z entuzjazmem. Wierzyliśmy, że wszystko dobrze się skończy. W ogóle nie brałam pod uwagę choroby! Byłam młoda, nigdy nie miałam problemów ze zdrowiem… Jak mnie poinformowano, oczywiście, mogłam kontynuować ciążę, jednak podobno większe szanse na wyzdrowienie miałabym, gdybym ją przerwała i poddała się od razu właściwemu leczeniu. – Nie wszystkie leki możemy podawać kobietom ciężarnym – stwierdził lekarz, do którego trafiliśmy z mężem. – Co pan sugeruje? – Paweł włączył się do rozmowy. – Ja nic nie sugeruję. Wybór należy do państwa, niemniej jednak proszę pamiętać, że ma pani dla kogo żyć. W takiej sytuacji prawo dopuszcza aborcję. Zyska pani sporą szansę na wyzdrowienie. Nie chcę, by moje dzieci wychowywały się bez matki! Co...

– Mamooo! – Marcel wbiegł do mieszkania z okrzykiem na ustach. – Tata obiecał, że pójdziemy na kulig! Taki prawdziwy, z konikami i dużymi saniami! Mój ośmioletni syn uwielbiał konie i jazdę na sankach. W przeciwieństwie do mnie. Ja koni wręcz nie cierpiałam. Pewnie dlatego, że Adam, mój eksmąż, wdał się w romans z instruktorką jeździectwa. Miał tylko zaprowadzać naszego syna na lekcje, a sam został nadzwyczaj pilnym uczniem… Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam jeździć na sankach, ale gdy dorosłam, zima kojarzyła mi się głównie z chlapą, zimnem, brudną podłogą i wysokimi rachunkami za ogrzewanie. Nie było takiej siły, która zmusiłaby mnie do saneczkowania Za to Marcel korzystał z tej atrakcji, kiedy tylko mógł. Ledwo wracał ze szkoły, brał sanki i pędził na pobliską górkę. Wesołe okrzyki dzieci, do których ochoczo dołączał, słychać było prawie do zmroku. Wracał przemoczony, zmarznięty, ale szczęśliwy. I zabroń mu teraz kuligu z prawdziwego zdarzenia, bądź wyrodną, mściwą matką… – Kulig z konikami… – mruknęłam pod nosem. – Oraz z dorodną amazonką i jej zgrabnymi pęcinkami… Owszem, poziom złośliwości mi się podniósł, ale – co tu kryć – wciąż czułam złość na Adama, że dla jakiejś pannicy zostawił mnie i syna. Chociaż, bądźmy sprawiedliwi, tak naprawdę to zostawił tylko mnie. Marcela odwiedzał, zabierał na spotkania, dbał o niego, w każdym razie na tyle, na ile potrafił. – Mamoooo, mamoooo! – chłopięcy głosik rozbrzmiał tuż koło mnie. – Słyszałaś? – Słyszałam, słyszałam… – odstawiłam żelazko i pogłaskałam syna po głowie. – Poszalejesz z tatą na prawdziwej, męskiej wyprawie – uśmiechnęłam się łagodnie. co było pomiędzy mną a...