
To było poważne przyrzeczenie…
Na razie jest mała, nie potrzebuje mnie
Ten wstrząs był mi bardzo potrzebny
Adam, 35 lat
Czytaj także:
- „Nikoś urodził się w 26. tygodniu ciąży. Lekarze zapytali, czy chcemy go ratować. Jak matka może podjąć taką decyzję?”
- „Wnuczek znalazł moją walizkę z >>zabawkami<< i wparował do kuchni z... wibratorem. Chciałam zapaść się pod ziemię”
- „Rodzice nazywają mnie wyrodną matką, bo chodzę na imprezy. A ja godzę życie towarzyskie z macierzyństwem”

Kiedy Adaś skończył 3 lata, podjęliśmy z Agatą decyzję, że ona zrezygnuje z pracy i zajmie się dzieckiem. Mieszkanie mieliśmy po moich dziadkach, żadnych kredytów, a ja całkiem przyzwoicie zarabiałem. – Nie wiem, czy nie będzie mi czegoś brakować – Agata miała wątpliwości. – Lubiłam swoją pracę… – Przecież powiedziałaś, że chcesz być przy Adasiu? – nie rozumiałem. – Tak, ale zastanawiam się, czy to mi wystarczy. Czy nie będę się z tym źle czuła. Lubię pracować. – No dobrze, ale przecież nie musisz rezygnować na zawsze – nie widziałem problemu. – Jeśli dojdziesz do wniosku, że to cię ogranicza, to znajdziemy jakąś opiekunkę. Ale ostatecznie Agata doszła do wniosku, że będzie mamą na cały etat. – To jednak bardzo absorbujące i rozwijające – tłumaczyła mi podekscytowana. – Jest tyle zajęć dla dzieci, które trzeba ogarnąć! Zapisałam już małego na angielski i na karate. – Przecież on nie ma nawet 4 lat! – byłem trochę przerażony. – No, to już najwyższy czas, żeby zaczął – tłumaczyła. – Wiem, co robię. Dużo czytam na ten temat, dyskutuję na forum, udzielam się w przedszkolu. Zaufaj mi. W końcu po to zostałam w domu, żeby zająć się naszym synem. Nie byłem przekonany, ale musiałem przyznać jej rację Ja nie miałem czasu, żeby zgłębiać książki i poradniki o wychowaniu dzieci. Ledwie znajdywałem codziennie chwilę, żeby pobawić się z synkiem! No i w końcu tak się umawialiśmy – to Agata miała się zająć wychowaniem, ja miałem tylko pomagać. Więc musiałem jej zaufać. Adaś polubił angielski, ale karate mu się nie podobało. Żona znalazła więc gimnastykę ogólnorozwojową. – Co prawda to nie to samo, ale przynajmniej...

Weszłam do ulubionego sklepu zoologicznego po karmę dla rybek. Od progu poczułam specyficzny zapach, charakterystyczny dla takich sklepów. Mieszanka karmy, ziół, siana, trocin. Zawsze miło mi się to kojarzyło. Zanim podeszłam do lady, poprzyglądałam się zwierzakom w terrariach. Wesoło baraszkujące koszatniczki, śpiące pokotem myszki, świnka morska z noskiem przytkniętym do szyby, rozszczebiotane papużki. I patrzący spode łba królik miniaturka, który zapewne właśnie obmyślał, jak poprzegryzać kable w mieszkaniu przyszłego właściciela. Oj, mieliśmy kiedyś takiego łobuziaka. Jeden był, a rozrabiał za trzech. Nigdy więcej. – Dzień dobry, czy ma pani biało-beżowe chomiki? – za plecami usłyszałam zdenerwowany kobiecy głos. Pytanie było skierowane do ekspedientki stojącej za ladą. – Proszę zerknąć do terrarium – odparła spokojnie. – Jeśli któryś się pani spodoba, to go wyjmę. – Łaciaty mi potrzebny. To znaczy biały z beżowymi plamkami – tłumaczyła kobieta. – Synek wyjechał do babci na kilka dni, jutro wraca, a jego ukochany chomik leży sztywny i zimny w klatce. Nie wiem, co mu się stało. Jeszcze wczoraj zjadł marchewkę i ziarenka, brykał w nocy, słyszałam, jak hałasuje, a rano… leży nieżywy. Sprzedawczyni pokiwała głową, a ja odwróciłam się i zerknęłam na kobietę szukającą chomiczego sobowtóra. Mogła mieć koło trzydziestki. – Nie wiem, jak to powiem synkowi. Pomyślałam, że jeśli kupię takiego samego, to się nie zorientuje – przykucnęła przed terrarium z chomikami i przyglądała się im uważnie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sama parę razy biegałam do zoologicznego, żeby dokonać podmiany chomika. Może to niewychowawcze, ale Święty Mikołaj też nie istnieje, a podtrzymujemy tę piękną bajkę, póki się...

Kiedy zobaczyłam Pawełka, od razu zdobył moje serce. Poczułam, że chcę go chronić przed złem całego świata. Nie mieściło mi się w głowie, że można skrzywdzić taką bezbronną istotę. A jednak jego matka to zrobiła. Zanim sąd w końcu odebrał jej władzę rodzicielską, potrafiła głodzić synka nawet po kilka dni, bo nie miała na jedzenie dla dziecka. Ale zawsze miała dla siebie na wódkę. Zamykała go samego w domu i szła w tango A potem przyprowadzała do domu rozmaitych „wujków”. Kiedyś któremuś z nich przeszkadzał mały, to wyrzuciła syna na balkon. Jesienią, w samej piżamce! Pięciolatka! Kiedy Antek, mój ukochany mi o tym opowiadał, serce mi się krajało. Znałam losy jego małżeństwa z tą pijaczką i wiedziałam, jak bardzo walczył o swoje dziecko w sądzie. Długo nie chciano mu przyznać opieki nad Pawełkiem, bo uważano, że matka zaopiekuje się nim lepiej. Nie wiem, ile czasu trwałaby jeszcze ta batalia, gdyby nie to, że właśnie tamtego wieczoru, gdy wyrzuciła syna na balkon, zauważyli to sąsiedzi. To oni zawiadomili policję, która przyjechała i zastała w domu pijaną matkę i jej kompana, a na balkonie zziębnięte i wygłodzone dziecko. Pawełek trafił wtedy do szpitala z zapaleniem płuc Ze szpitala pojechał od razu do ojca. A raczej do mnie, do mojego domu, bo Antek mieszkał już wtedy ze mną. Widziałam, jak mój ukochany cieszy się z tego, że ma syna przy sobie i sama także byłam z tego powodu szczęśliwa. Wiele rozmawialiśmy, jak bardzo tęskni za dzieckiem i że chciałby, aby mały z nami zamieszkał. Nie miałam nic przeciwko temu. Pawełek był przecież miniaturką Antka – te same niebieskie oczy, identyczne usta. Jak mogłabym go nie pokochać? Przysięgłam sobie, że będę dla niego dobrą macochą, po prostu najlepszą na świecie. Wynagrodzę mu wszystko to, co zrobiła...