
My sami byliśmy do tego pokoju u rodziców raczej sceptycznie nastawieni, ale też nie wiedzieliśmy za bardzo, jak ostudzić ich zapał. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będziemy musieli korzystać z ich pomocy i na pewno się ona przyda. Ale jej zakres będzie raczej węższy od ich wyobrażeń.
Krzyś urodził się na początku grudnia
W tym momencie Dorota podstawiła mi pod nos termometr
Marek, 32 lata
Czytaj także:
- „Marzyłam o wielkiej rodzinie, ale życie mnie zweryfikowało. Byłam bezpłodna. Moją matczyną miłość przelałam na córkę sąsiadki”
- „Nowa opiekunka w przedszkolu była wulkanem energii, dzieci ją kochały. W życiu bym nie pomyślała, że jest ciężko chora”
- „Nasz synek trafił do szpitala. Żona obwiniła mnie o ten wypadek, a przecież to mogło się zdarzyć także jej...”

Nasz syn Bartek jest bardzo zdolny. Wiedzieliśmy o tym z mężem od początku. Już jako trzylatek poznawał litery, a jak miał pięć lat, zaczął czytać. Podsuwaliśmy synowi lektury, a on błyskawicznie wchłaniał wiedzę. Uwielbiał się nią popisywać, a my byliśmy tym zachwyceni. Mój mąż jest urzędnikiem państwowym, często wyjeżdża za granicę, siedzi do późna w biurze, ale za dziecko dałby się pokroić. Tak bardzo trzymał kciuki za debiut Bartka w szkole, a... to była porażka. Nasz genialny syn stał pod ścianą przestraszony i zamknięty w sobie. Na wszelkie próby wyrwania go z tego stanu reagował agresją. Kopał, bił osoby, które zbyt blisko podeszły. Nie patrzył, czy to jego rówieśnik, czy dorosły. Dwa razy pogryzł nauczycielkę! Musieliśmy odwiedzić szkolnego psychologa. Zlecił jakieś konsultacje, ale nie skorzystaliśmy. Stwierdziliśmy, że Bartek jest za mały, że damy mu jeszcze czas... W pierwszych trzech latach nauki nasz syn zwyczajnie się nudził. Umiał już czytać, pisać i liczyć. Miał też dużą wiedzę ogólną, bo przed snem lubił studiować encyklopedię. W szkole się frustrował. Narzekał na nauczycielkę, że go ucisza, choć on zna odpowiedzi, a pyta tylko najgłupszych uczniów. Słowo „głupi, głupia” przewijało się cały czas – Wiesz, Bartusiu, jeśli chcesz zdobyć przyjaciół, nie możesz tak mówić o innych dzieciach – tłumaczyłam mu łagodnie. Bartek patrzył na mnie i wiedziałam, że nie rozumie, o co mi chodzi. Westchnęłam zrezygnowana. Może z czasem sam się dowie, jak można zaskarbić sobie sympatię ludzi. Na razie relacje z innymi dziećmi i z nauczycielami, pozostawiały wiele do życzenia (delikatnie mówiąc). Pewnego dnia, gdy poszłam po Bartka do szkoły, zastałam go z wyjątkowo smutną minką. – Co się dzieje, Bartusiu? Znowu jesteś markotny... – zapytałam....

To nie była wielka miłość, ot, wakacyjna przygoda. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, wzięliśmy ślub. Od początku nie układało nam się najlepiej, ale miałam nadzieję, że dziecko nas zbliży. Nic z tego. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej… Historia, jakich wiele. Ja świeżo po maturze, on właśnie obronił tytuł magistra. Lato, wakacje, zauroczenie. Gorący seks i ciąża. Gdy zobaczyłam dwie kreski na teście, świat mi się zawalił Chciałam iść na studia weterynaryjne, a przypadkowa ciąża zniweczyła te plany. Grzesiek zachował się jak dżentelmen. – Wyjdź za mnie, Marta – zaproponował. – Zaopiekuję się tobą i dzieckiem. Nie chciałam. Przecież znałam tego faceta zaledwie kilka miesięcy! Moi rodzice nie pozostawili mi jednak wyboru. Myślałam, że chociaż matka zrozumie moją sytuację, a to właśnie ona najmocniej naciskała na małżeństwo. Ślub się odbył, zanim brzuch stał się na tyle duży, by wszem i wobec zdradzać prawdziwy powód zamążpójścia. Wszystkie moje koleżanki dziwiły się tej decyzji, bo przecież znały moje wielkie plany na przyszłość. A tu taka niespodzianka… Żadnej się nie przyznałam. Po co? Wkrótce prawda i tak wyjdzie na jaw. – Zastanów się – powiedziała mi na tydzień przed ślubem Zosia, moja najlepsza przyjaciółka. – Czy to na pewno jest dobry pomysł? – Nie wiem – przyznałam. – Ale wyjdę za niego. No i wyszłam. A potem, cóż, proza życia Grzesiek zajął się rozkręcaniem biznesu, na którego pomysł wpadł jeszcze na studiach, ja siedziałam w domu. Ciąża przebiegała z komplikacjami i lekarz zabronił mi się przemęczać. Całe dnie spędzałam na czytaniu, oglądaniu telewizji i snuciu się po domu. Grześkowi się to nie podobało. – Mogłaś chociaż posprzątać –...

Kogo dziecko ma zawołać, jak mu się źle dzieje, jeśli nie matkę?! Odkąd Agusia poszła do przedszkola, nie było miesiąca, żeby nie złapała jakiejś infekcji. Każda kończyła się leżeniem w łóżku i antybiotykiem. Tak przetrwaliśmy jesień i zimę, biorąc kolejno z mężem zwolnienia na opiekę. Wiosna, w której upatrywaliśmy nadzieję na polepszenie sytuacji, niestety, niczego nie zmieniła, Aga wciąż chorowała. Więcej czasu spędzała w domu niż w przedszkolu Do zwykłych infekcji przyplątała się jeszcze alergia, praktycznie na wszystko, bo na kurz i roztocza. Rodzina i znajomi pocieszali nas, że tak bywa, dziecko musi swoje odchorować, żeby się uodpornić. Ale mnie niepokoił fakt, że wciąż łyka antybiotyki, sztuczne witaminy, a nawet przy ostatnim zapaleniu oskrzeli jej pediatra zlecił inhalacje ze sterydami. – Nie dawaj jej tego, nie urośnie po tym świństwie – przestrzegała mnie teściowa. – Lepiej byłoby zmienić małej powietrze, wyjechać z nią w góry, niech wywietrzy sobie płuca od miejskich smrodów i spalin – radziła. Mąż przyznał matce rację i po konsultacji z lekarzem, wspólnie uradziliśmy, że znajdziemy pokój w miejscowości znanej z dobrego klimatu, zwłaszcza dla alergików i dla dzieci. No i wywieziemy małą na miesiąc, albo dwa na klimatyczną kurację Każde z nas miało wziąć sobie po kolei urlop, ja miałam zacząć pierwsza, od długiego, majowego weekendu. Przez swoje kumy, teściowa znalazła nam miejsce w góralskiej chałupie, u gazdów z prawdziwego zdarzenia. Ich dom położony był pod samym stokiem lesistej góry, powietrze było tam jak balsam, dookoła świerki i sosny, a i jedzenie pierwsza klasa – mleko od krowy, jajka od kur. Aga miała tu prawdziwy raj. Zwłaszcza że wnuki gazdów były w jej wieku, nie nudziła się więc,...