
Cała rodzina cierpiała z powodu humorów naszego ojca. Obraził się na wszystkich i nic nie było w stanie go udobruchać. W końcu udało się to mojej córeczce!
Mój ojciec zawsze był okropnie drażliwy. A już na starość zrobił się wprost nieznośny. Pewnie dlatego drobna sprzeczka z moim bratem przerodziła się w trwający już dobre dwa lata konflikt. Co najgorsze, chociaż Filip podejmował próby załagodzenia sporu, ojciec trwał w swoim oślim uporze, objawiając światu kamienną twarz. I nagle wszelkie rodzinne spotkania przestały być przyjemnymi zjazdami, przeradzając się w arenę, na której matador-syn unikał, jak potrafił, rozjuszonego byka-ojca.
– Jestem już tym zmęczony – stwierdził któregoś razu Filip. – Jeśli on nie przestanie, na następne święta nie przyjedziemy z Jolą do rodziców, tylko spędzimy je w domu. Nie mam siły znosić humorów ojca, przecież tak naprawdę nic mu nie zrobiłem.
Niestety, miał rację
Nie mogłem mu nawet powiedzieć wzorem mamy:
– Przeproś tatusia, bo tatuś to lubi – skoro tak naprawdę już dawno przeprosił i nic to nie dało.
– Pogadam z tatą – mruknąłem.
– Daj sobie spokój – Filip wzruszył ramionami. – Uparł się i tyle. Nic na to nie poradzimy.
Kolejne święta odbyły się bez niego i jego żony z synem. Zostali u siebie w domu, zadzwonili tylko do mamy z życzeniami. Atmosfera przy stole była przez to bardzo ciężka. W końcu ojciec nie wytrzymał, tylko cisnął widelcem na talerz i wstał od stołu. I tyle go widzieliśmy.
Zamknął się w swoim pokoju i nie pojawił się do końca wieczoru.
– No i wesoły nastrój diabli wzięli! – stwierdziłem. – Czy naprawdę mama nie może na niego wpłynąć? Przecież to wszystko jest nienormalne!
– Wiesz, jaki jest tata… Lubi rządzić i zawsze mieć rację – odparła mama.
– Ale nam się rozpada przez to rodzina! Czy on tego nie widzi? – zdenerwowałem się. – Nie jesteśmy już z Filipem małymi dziećmi, żeby latać za ojcem po kilka dni i błagać go o przebaczenie prawie na kolanach! My także mamy swoją dumę! I własne rodziny!
Ale do mojego ojca nic nie trafiało
Po tym incydencie ze świętami jeszcze bardziej zaciął się w sobie i przestał bywać na wszelkich rodzinnych spotkaniach! Nieważne, gdzie się odbywały – u mnie czy u Filipa, on nie przychodził na nie i już!
– Zupełnie się od nas odsunął i nie trafiają do niego żadne argumenty! – żaliłem się żonie.
– Co chcesz, to starszy człowiek… Nie trafisz za tym, co sobie myśli. Ma swoje dziwactwa – tłumaczyła mi Madzia.
Mnie jednak trudno się było z tym wszystkim pogodzić. A już chyba najbardziej cierpiała nasza sześcioletnia córeczka, Wiola.
– Dlaczego nie ma dziadziusia? – dopytywała się przy każdej rodzinnej okazji.
I co ja miałem powiedzieć dziecku? Że dziadek się uparł i obraził?
Najpierw usiłowałem go tłumaczyć, że jest zajęty, potem że choruje, ale to wzbudzało w mojej córeczce jeszcze większy niepokój. W końcu faktycznie rąbnąłem jej prawdę prosto z mostu!
– Gniewa się na nas? Na mnie też? – w oczkach Wioletki pojawiły się łzy.
– Na ciebie nie! Skądże, kochanie! – pośpieszyłem z zapewnieniami czując, że chyba przesadziłem z tą swoją szczerością.
– Aha, to dobrze! Bo przecież za dwa tygodnie są moje urodziny – stwierdziła na to uspokojona Wioletka.
A mnie zmroziło, bo jakoś nie wydawało mi się, aby ojciec zrobił dla niej wyjątek. W końcu na urodzinach miał być także wujek Filip…
– Obawiam się, że dziadziuś jednak nie przyjdzie – starałem się przygotować córkę na najgorsze.
– Przyjdzie, przyjdzie – powtarzała jednak z dziecięcą wiarą i oślim uporem swojego dziadka.
W dniu urodzin Wioletki zebrała się w naszym domu cała rodzina
Oczywiście, z wyjątkiem ojca.
– No to co? Pora siadać do stołu, zdmuchnąć świeczki na torcie! – stwierdziłem z udawaną wesołością, ale moja córka oznajmiła:
– Nie możemy! Nie ma jeszcze dziadka!
– Kochanie, czekamy już tak długo… On nie przyjdzie… – wiedziałem, że to okrutne, co mówię, ale prawdziwe.
– Przyjdzie, przyjdzie… Przecież go zaprosiłam – stwierdziło po raz kolejny moje dziecko.
I spokojnie czekało. Widziałem, że serca pękają wszystkim z rodziny, bo my, dorośli, doskonale wiedzieliśmy, że dziewczynka za chwilę przeżyje straszne rozczarowanie. Moja żona razem z babcią starały się delikatnie jednak zagonić ją do stołu, gdzie już wszyscy siedzieli. Mała w końcu niechętnie poddała się ich zabiegom i przysiadła na brzeżku krzesełka, gdy… Rozległ się dzwonek do drzwi!
– Dziadziuś! – poderwała się Wiola i w podskokach pobiegła do drzwi.
Zamarliśmy w niemym oczekiwaniu. Po chwili mała faktycznie wprowadziła do pokoju… dziadka! Mój ojciec rozejrzał się jakby nigdy nic, powiedział grzecznie „dzień dobry” i usiadł na krześle, które Wiola postawiła obok swojego, na honorowym miejscu.
– Teraz mogę już zdmuchnąć świeczki! – oświadczyła moja córka i za jednym zamachem zdmuchnęła wszystkie siedem.
– Nie mam pojęcia, jak jej się to udało… – szepnąłem potem do żony, która była równie zdumiona, jak ja.
Tata wyglądał jak odmieniony
Rozmawiał swobodnie ze wszystkimi, także z Filipem, jakby się nigdy na nikogo nie obraził. Po chwili zrozumiałego skrępowania cała rodzina przyjęła to z wyraźną ulgą. Nie odważyłem się zapytać ojca, co się stało. Wiola powiedziała nam tylko, że „narysowała dziadkowi zaproszenie”.
Kilka tygodni później moja mama pokazała mi ten rysunek, znaleziony wśród rzeczy ojca. To on stopił lód w jego sercu i wcale się nie dziwię, bo… była na nim cała nasza rodzina siedząca wokół stołu. Tylko jedno krzesło było puste, z napisem „Dziadzio”. Ale najbardziej poruszające było to, że wszyscy obecni wpatrywali się w to jedno puste miejsce i mieli narysowane na piersiach ogromne serca, a każde z nich było… złamane na pół z żalu i tęsknoty.
I tak kilkuletnia dziewczynka odmieniła człowieka, którego wszyscy próbowaliśmy odmienić przez te wszystkie lata...
Paweł, lat 34
Czytaj także:
- „Byłam wściekła, kiedy moje emerytalne marzenia zamieniły się w niańczenie wnuków na pełen etat”
- „Koleżanka zapłaciła mi bajońską sumę, żebym zaszła w ciążę z jej mężem i urodziła im dziecko, ale nie przewidziała jednego...”
- „Nauczyciele na zdalnym nauczaniu przerzucili CAŁĄ robotę na rodziców. Niczego nie tłumaczyli, tylko wysyłali zadania. Zajmowało mi to cały dzień”

Sama przeciwko wszystkim! To nie było łatwe. Tym bardziej, że toczyłam bój nie tylko o to biedne porzucone dziecko, ale i o całą naszą rodzinę. To banda nieudaczników, ale wierzę, że każdy może się zmienić. To dziecko miało być przeznaczone do adopcji, ale w ostatniej chwili udało mi się uzyskać prawo do opieki nad nim. Walka nie była łatwa, bo jestem osobą niezamężną, mam 55 lat i nawet nie jestem jego najbliższą rodziną, tylko cioteczną babcią. Nikt nie przypuszczał, że wygram walkę o Michałka, a jednak... Ojciec Michałka, a mój bratanek nawet na trzeźwo ma paskudny charakter, a po wódce to już prawdziwy diabeł w niego wstępuje i wtedy staje się dla otoczenia postrachem. Obiektem jego agresji bywał każdy z rodziny, a nawet jego mały synek. Burdy, jakie wszczynał, miewały tak dramatyczny przebieg, że kilkakrotnie musieliśmy wzywać policję. W końcu zasłużył sobie na wyrok – trzy lata więzienia. A gdy tam trafił, terroryzowana dotąd przez niego żona i matka Michałka szybko uciekła do innego partnera. Tyle że tamten nie chciał jej z dzieckiem... Młoda kobieta szybko więc zrzekła się praw do malucha. W ten oto sposób mały Michałek trafił do domu dziecka. Byłam jedynym członkiem rodziny, który go tam odwiedzał. Ojciec w więzieniu, matka zajęta budowaniem nowego życia (szybko zaszła w kolejną ciążę), dziadkowie – czyli mój brat i bratowa, schorowani renciści, którzy sami domagają się wiecznie pomocy – nikt z nich nie przejmował się losem dziecka. – Trafi do bogatych ludzi, może nawet za granicę, to będzie mu tam o wiele lepiej niż u nas – powtarzała bratowa, kobieta nie pozbawiona serca, ale bardzo życiowo niezaradna i egoistyczna. Walkę, którą postanowiłam podjąć, aby odzyskać Michałka, wszyscy uznali za fanaberię, a nade wszystko za...

Dotarłam do szkoły mojej córki parę minut przed szesnastą, tuż przed zamknięciem świetlicy. Byłam zmęczona po całym dniu spędzonym w urzędach, ale zadowolona, bo załatwiłam mnóstwo spraw na mieście. Zdyszana wbiegłam do świetlicy, trzymając w jednym ręku torbę z zakupami, a na drugiej mojego dziewięciomiesięcznego synka. Moja siedmioletnia córka siedziała przy stoliku i rysowała coś kredkami. Obok niej siedział chłopiec w jej wieku Zwróciłam na niego uwagę, gdyż sprawiał wrażenie zaniedbanego. – Kim był ten chłopczyk obok ciebie? – zapytałam córkę w szatni. – Patryk – odpowiedziała. – Chodzi z tobą do klasy? – dopytywałam, bo nie kojarzyłam jego twarzy. Nie wiem dlaczego, ale poruszył mnie widok tego chłopca. Wyglądał niby zwyczajnie, ale było w nim coś, co mnie zastanawiało. Miałam cały czas przed oczami jego zaciśnięte usta, gdy zaciekle zamalowywał coś na rysunku przed sobą. I oczy pełne złości, a przy tym smutku, gdy na chwilę podniósł na mnie wzrok. – Nie, on jest z innej klasy, ale czasem bawi się ze mną na świetlicy, jak mamy przerwy – udzieliła mi informacji moja córka. – Ale go nie lubię – dodała. – Dlaczego? – Nie lubię chłopców – oznajmiła stanowczo moja mała pociecha, a ja uśmiechnęłam się do siebie. No tak, ciekawe, co będzie mówić za kilka lub kilkanaście lat? Następnego dnia, odbierając Kasię ze świetlicy, od razu poszukałam wzrokiem Patryka. Był w tej samej bluzie co dzień wcześniej i zdawało mi się, że miał jeszcze bardziej zacięty wyraz twarzy. – Pani Krysiu – zagadnęłam opiekunkę na świetlicy. – Mogłabym dowiedzieć się, kim jest ten chłopczyk? Nie wiem czemu, ale jakoś zwrócił moją uwagę… – A… Patryk… – opiekunka odwróciła się w jego stronę. – Czy coś się...

Mnie się wydaje, że niektórych rzeczy nie należy zmieniać. Na przykład poród powinien być wyłącznie doświadczeniem kobiety. Tak było przez wieki i tak powinno być teraz. Problem polega na tym, że moja żona jest innego zdania. Gdy dowiedziałem się, że Magda jest w ciąży, omal nie oszalałem z radości. Już od dawna marzyłem o dziecku, ale ona zwlekała. Najpierw chciała nacieszyć się życiem, coś osiągnąć w pracy… Non stop słyszałem więc, że jeszcze nie teraz, że muszę być cierpliwy, że jeszcze ma czas. Wreszcie jednak, po dziesięciu latach oczekiwania usłyszałem, że jest gotowa na macierzyństwo. I że jej tabletki antykoncepcyjne właśnie wylądowały w toalecie. Od razu zabrałem się do roboty, no i kilka miesięcy później usłyszałem, że zostaniemy rodzicami. Na początku nic nie było w stanie zmącić mojego szczęścia. Ze stoickim spokojem znosiłem zmienne nastroje żony, bez słowa sprzeciwu wychodziłem na balkon na papierosa i ganiałem w nocy na stację benzynową po ogórki konserwowe i lody czekoladowe. Te wizyty były tak częste, że prawie zaprzyjaźniłem się z chłopakami z nocnej zmiany. Wystarczyło, że pojawiałem się w drzwiach, a oni już kładli na ladzie „Zieloną Budkę” i korniszony. Wydawało mi się, że jestem gotowy na każde poświęcenie i wyrzeczenie, byle tylko moja żona czuła się komfortowo. Okazało się jednak, że nie do końca. Podobno rodzenie z mężem mniej boli Wszystko zaczęło się tydzień temu. Wróciłem z pracy zmordowany i marzyłem tylko o tym, by zasnąć, ale Magda zarządziła łóżkowe oglądanie komedii romantycznej. Ciężarnej kobiecie się nie odmawia, więc posłusznie wrzuciłem płytę z filmem. Byliśmy w połowie, gdy nagle Magda chwyciła pilota i wyłączyła telewizor. – O co chodzi, kochanie, masz dość, źle się czujesz? – zaniepokoiłem się. ...