
Przyłapałam ich na gorącym uczynku!
No i co my mamy w tej sytuacji zrobić?
A może trzeba było przemilczeć sprawę!
Małgorzata, 37 lat
Czytaj także:
- „Z dobrej woli pomogłam synowi przy wychowaniu wnuka. Z czasem stałam się ich służbą, a oni zaczęli mnie wyśmiewać”
- „Córka po stracie babci ma okropną traumę. Widziała śmierć na własne oczy, zamknęła się w sobie i przestała mówić”
- „Zabrałem syna na wyprawę, żeby zrobić z niego prawdziwego faceta. Tymczasem to ja okazałem się słabeuszem bez wyobraźni”

Daj komuś palec, to sięgnie po całą rękę. Chciałam pomóc dzieciom, bo wiedziałam, że im ciężko. Ale nie chcę być służącą! Sama zaproponowałam dzieciom, że przeprowadzę się do nich do Warszawy, by zaopiekować się wnukiem. Byli wtedy w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Wiktor, praktycznie z dnia na dzień stracił świetną pracę. Znalazł co prawda nową, ale zarabiał w niej grosze w porównaniu z tym, co dostawał poprzednio. Ania nie miała wyjścia, musiała zrezygnować z urlopu wychowawczego. Pomogło, ale nie do końca. Gdy wszystko podliczyli okazało się, że z powodu kredytów i tak ledwie zwiążą koniec z końcem i nie stać ich będzie na opiekunkę. – Mamy do wyboru dwie opcje: spłacać długi i spać spokojnie lub wynająć do Michałka nianię i czekać, aż zlicytuje nas komornik – biadolił syn, gdy przyjechali do mnie w odwiedziny. Zrobiło mi się ich żal. Tak się cieszyli z nowego mieszkania, tak starannie je urządzali, a teraz mieli je stracić? Nie mogłam na to pozwolić! – Finansowo was nie wesprę, bo nie mam z czego. Moja renta ledwie na czynsz i leki wystarcza. Ale Karolkiem chętnie się zaopiekuję, na tyle ile wystarczy mi sił – powiedziałam. Zauważyłam, że syn odetchnął z ulgą. – Jesteś kochana! I nie martw się, to tylko na kilka miesięcy, dopóki nie staniemy na nogi – zaczął mnie zapewniać. – W porządku, zostanę tyle, ile będzie trzeba – przerwałam mu. Nie chciałam, żeby mi dziękował. W naszej rodzinie zawsze pomagało się młodym ludziom. Sama czasem podrzucałam dzieci swojej mamie, gdy miałam coś ważnego do załatwienia. Uważałam, że to naturalne i powinnam się odwdzięczyć tym samym. Poza tym w głębi duszy nawet cieszyłam się na tę przeprowadzkę. Od dnia śmierci męża...

To stało się sześć miesięcy temu. Wtedy to moja córeczka przestała mówić. Od tego czasu ma też problemy ze snem, niewiele je i bardzo rzadko się uśmiecha. Bywają chwile, że w ciągu dnia zapomni się – rozweseli na moment, zajmie jakąś radośniejszą zabawą. Ale kiedy zbliża się wieczór i szykujemy się do snu, wracają straszne wspomnienia. Bezradnie patrzymy, jak strach znów odbiera nam nasze dziecko. Moja mała córeczka cierpi, a ja nie potrafię jej pomóc. Niedawno obudziłam się w nocy, a ona stała przy łóżku i patrzyła jak śpię. – Majeczko, co się stało? – spytałam, ale ona jak zwykle nie odpowiedziała. Wtedy zdałam sobie sprawę, że już nie pamiętam, jak brzmi jej głos. Odtwarzamy go sobie z filmów, które nagraliśmy, zanim doszło do tej tragedii, ale to przecież nie to samo. – Maja… – dotknęłam jej ramionka ręką, a z jej oczu popłynęły łzy. Płakała też po cichu. Przytuliłam ją, wzięłam na ręce i zaniosłam do łóżka. Położyłam się koło niej, głaskałam po główce i czułam, jak cała drży. Tak bardzo boi się, że znów przydarzy się jej coś podobnego. Rozpacz stała się naszym codziennym towarzyszem od tego dnia, kiedy Maja ostatni raz została na noc u babci. Przeczuwałam, że stanie się coś niedobrego… To była zwyczajna niedziela. Moja mama zaprosiła nas do siebie na obiad. Taty nie ma z nami już od wielu lat, więc odwiedzaliśmy ją często, żeby nie czuła się samotna. Ona szykowała pyzy, za którymi przepadaliśmy, a ja przynosiłam ciasto. Taka była tradycja tych spotkań. Zwyczajem stało się też, że nasza Majeczka tuż przed powrotem do domu zaczynała marudzić, że chce zostać u babci. Prawie zawsze jej na to pozwalaliśmy. Mama jeszcze ciągle pracowała, ale że mieszkaliśmy po sąsiedzku, to do przedszkola...

Z dzieciństwa pamiętam, że większość czasu do piętnastego roku życia spędziłem na bieganiu po podwórzu, grze w piłkę i na zabawie w wojnę. Tymczasem mój syn za nic w świecie nie chciał wychodzić na powietrze. Ćwiczenia na lekcjach wuefu, wyjście na basen, kręgielnia – owszem, ale nic ponad to. Teraz próżno wypatrywać dzieci na podwórkach, za to wszyscy siedzą z tabletami w swoich pokojach i grają albo czatują przez internet. Cherlaki! Postanowiłem to zmienić. Przynajmniej w swojej rodzinie. Oczywiście, wiedziałem, że samo ględzenie ojca z fotela przed telewizorem nie wystarczy. Tu trzeba dać przykład, a nie jedynie opowiadać tonem pełnym wyższości, co należy zrobić. Innymi słowy zamierzałem pojechać z synem w teren i podzielić się moim doświadczeniem trapera i włóczykija. Przedstawiłem pomysł małżonce. Trochę się bałem, że będzie oponować. Niepotrzebnie... – Jedźcie, pewnie! – zakrzyknęła entuzjastycznie. – Ostatnio strasznie zdziadziałeś, przyda ci się trochę wysiłku. „Co? Ja zdziadziałem?! No owszem, byłem facetem po czterdziestce, z nadwagą, zakolami i zmarszczkami wokół oczu. Ale do starego dziada jeszcze mi daleko”. I tego miałem zamiar dowieść. O dziwo, Ernestowi też spodobał się mój pomysł. Stwierdził, że w weekendy zazwyczaj się nudzi, więc możemy jechać. Określiłem nasz wypad jako bieg survivalowy, by podnieść atrakcyjność naszej wycieczki modnym nazewnictwem. Potem zaczęliśmy ustalać szczegóły. Jak survival, to survival, żadnej łatwizny. Każdy bierze swój plecak, żelazną rację żywności i podstawowe ubrania. Do tego mały namiot i wędkę. – Pojedziemy pociągiem do Zalewek, tam jest kilka jezior i lasy. Spędzimy dwa dni z przyrodą i będziemy pokonywać własne słabości – ostrzegałem. – Pociągiem? Super! – Ernest był...