
Na pierwszy rzut oka wyglądali na porządnych, chyba nieźle sytuowanych, może nawet wykształconych ludzi. Nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Zostawili pod moją opieką swoje dziecko i...
Pracuję w tak zwanym „Małpim Gaju”, czyli sali zabaw dla dzieci
Wiecie, takiej przechowalni z piłeczkami, gdzie rodzice zostawiają swoje pociechy, kiedy idą robić zakupy. Posiadamy też zewnętrzny plac zabaw, co sprawia, że praca jest nieco bardziej skomplikowana. Trzeba pilnować, żeby dzieci na pewno nie wybiegły za płot.
Nie była to praca moich marzeń, ale kiedy nie dostałam się na studia, musiałam coś robić. Miałam ukończony kurs animatora i to wystarczyło, żebym dostała tę robotę. Po pierwszym tygodniu już miałam dość. Lubię dzieci, ale bez przesady!
Tu ich było za dużo i zachowywały się jak psiaki spuszczone ze smyczy. Obserwując te szalejące kilkulatki, dochodziłam do wniosku, że rodzice chyba nie wychodzą z nimi na dwór, dlatego maluchy tu wyładowują całą swoją energię. Były rozwydrzone, nieposłuszne i hałaśliwe. A ja nad tym żywiołem musiałam zapanować i dopilnować, żeby zabawa nie skończyła się jakimś dramatem.
Po całym dniu pracy byłam wykończona
Pomyślałam, że muszę poszukać innej roboty. Ale to nie było łatwe, więc na razie tu tkwiłam. pewnego dnia, rodzice przyprowadzili do nas pięcioletniego Piotrusia. Dopilnowałam całej procedury: wzięłam od rodziców zgodę na pozostawienie dziecka pod moją opieką, poprosiłam o numer telefonu, założyłam na rączkę chłopca bransoletkę z jego imieniem i namiarami na rodziców i razem z nim pomachałam im, gdy odchodzili.
Piotruś był nieśmiały, więc poświęciłam mu kilka minut, żeby się rozkręcił, poznał inne dzieciaki. Kiedy zaczął w końcu szaleć w zabawkach, odetchnęłam z ulgą. Mniej więcej po pół godzinie zrobiłam tradycyjny obchód. Wyłapywałam wszystkie „moje” dzieci, pytałam, czy chcą siusiu. Zdarza się, niestety, że rozbawione maluchy zapomną powiedzieć o swoich potrzebach i nie zdążą do toalety. Piotruś oznajmił, że chce mu się pić.
Rodzice nie zostawili nam pieniędzy, więc zadzwoniłam do nich, żeby zapytać o to, co mogę mu podać. Dzieci są uczulone na tak różne rzeczy, no a poza tym rodzice też mają swoje wymagania. Jedni pozwalają pić colę, inni nie zgadzają się nawet na soki. Jednak rodzice Piotrusia nie odbierali telefonu. Mogli nie słyszeć – muzyka w supermarketach gra tak głośno, że ciche dzwonki z nimi przegrywają!
Nagrałam im się więc z prośbą o informację, ale niestety – nie reagowali.
Spróbowałam ustalić z chłopcem, co zazwyczaj pije
Zgodził się na wodę – kupiłam mu ją zatem z własnej kieszeni, zachowując paragon. Mniej więcej po trzech godzinach Piotruś zaczął się nudzić i tęsknić za rodzicami. Popłakiwał, nie chciał się bawić. Usiadłam z nim w salce na uboczu i zaczęliśmy rysować.
Przez cały czas próbowałam połączyć się z jego rodzicami, bez skutku. Zawołałam koleżankę ze zmiany i wyszłam, aby z nią porozmawiać.
– Słuchaj, minęły prawie cztery godziny, a jego rodzice nie wracają i nie odbierają telefonów – powiedziałam zmartwiona.
– Cholera, znowu – Mariola westchnęła.
– Jak to, znowu? – zdziwiłam się.
– To nie pierwsi rodzice, którzy podrzucają nam dziecko na pół dnia – pokiwała głową. – Maluchy płaczą, są głodne, a my nie możemy się skontaktować z rodzicami.
– Żartujesz?! – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. – I co wtedy robicie?
– A co mamy robić? – spojrzała na mnie z politowaniem. – Zajmujemy się, dajemy jeść, a potem wystawiamy rachunek rodzicom i zwracamy im uwagę, że nie było z nimi kontaktu. Oni przepraszają i tyle.
– A powinno się wezwać policję! – zawołałam.
– Niby tak, ale to stres dla tych malców – wskazała ręką na salę. – Daj mi ten telefon do jego rodziców, spróbuję podzwonić, a ty go zajmij, ile się da.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. To mają być rodzice! Chyba wyrodni! Zaczęłam teraz patrzeć inaczej na te dzieci. Do tej pory wydawały mi się rozwydrzone, ale zrozumiałam, że one chcą tylko zwrócić na siebie uwagę. To ich sposób na pokazanie, że są i chcą być kochane.
Iwona, lat 24
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę<<. Myślałam, że przegrał życie, a on wygrał coś cenniejszego. Miłość własnej córki”
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”

Czy ze mną jest coś nie tak? Czy może po prostu nie mam szczęścia do mężczyzn? Jak nie pijak i tchórz, to znowu jakiś popapraniec, nie panujący nad emocjami. Może ktoś mi na to odpowie: dlaczego przyciągam samych drani? – Nie wpuścisz mnie? – zapytał Bartek przez drzwi. Zawahałam się tylko przez chwilę. – Nie – odpowiedziałam. Ta krótka chwila potrzebna mi była, żeby przypomnieć sobie całe zło, jakie mi wyrządził. Żeby utwierdzić się w przekonaniu, że po naszym uczuciu pozostał tylko ból i żal, że to były stracone lata, że nie chcę go już oglądać, bo nie ma szans na zmianę człowieka, jeśli on sam tego nie chce i nie potrafi zrobić. Owszem, kiedyś łudziłam się, że go zmienię Jak każda kobieta, która kocha, miałam w sobie tę dziwną pewność, że wystarczy moje uczucie, żeby uratować jego, siebie, nas... W końcu jednak zrozumiałam, że moje dobre chęci nie wystarczą. I co z tego, że to wiedziałam? Tkwiłam w tym toksycznym związku, dawałam się przekonywać i wciąż się łudziłam, że coś się zmieni. A powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie już po pół roku . Mimo, że wciąż go kochałam. Zresztą, to nie był pierwszy raz. Już wcześniej popełniłam ten sam błąd. Ale, jak widać, gorzka życiowa lekcja niczego mnie nie nauczyła. Dzisiaj myślę, że Bartek to była moja ostatnia porażka Więcej mężczyzn w moim życiu nie będzie! Ale to dzisiaj. Może, gdy przejdzie mi złość, to pomyślę inaczej, bo tak w głębi duszy marzę, by spotkać jakiegoś dobrego człowieka, kogoś, z kim będzie inaczej, lepiej. Bo przecież samemu przez ten świat idzie się ciężko. Jakby człowiek szedł o kulach. Niby posuwa się do przodu, ale z wielkim trudem. Pierwszy raz wyszłam za mąż za Andrzeja . Wiedziałam, że pije, ale który chłop w takiej dziurze, jak nasza...

Zbliżają się ferie zimowe, drugie w szkolnej karierze mojej jedynej wnusi. Już nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę. Moja córka na szczęście zmądrzała i zrozumiała, że dziecku potrzebny jest luz i wypoczynek, i na całe dwa tygodnie przywozi Hanię do nas… A jeszcze latem zeszłego roku trudno mi ją było na to namówić. Z racji odległości nie widuję wnuczki tak często, jak rodzice Darka, mojego zięcia, którzy mieszkają na miejscu, dlatego każda chwila spędzona z Hanią jest dla mnie bezcennym skarbem. – Kiedy przywieziesz mi Hanię? – spytałam córkę, gdy zadzwoniła. – Mogłaby spędzić u nas całe wakacje albo chociaż większą ich część. – Całe wakacje? Mamo! To niemożliwe! Zaraz po zakończeniu roku ma obóz tenisowy, a potem chciałabym zapisać ją na pływanie i do szkółki językowej. W szkole mają tylko angielski, a ja chciałabym, żeby znała co najmniej dwa języki obce, jeśli nie trzy. – Natalka! Co ty mówisz! Przecież Hania ma wakacje! Powinna odpocząć, nabrać sił na nowy rok szkolny! – Nabierze ich na basenie i tenisie! – orzekła córka. – Nie może marnować czasu! Musi się nauczyć od dziecka, że najważniejsze jest inwestowanie w siebie! Ja nie inwestowałam i wylądowałam w supermarkecie! – Ale jesteś kierowniczką, nieźle zarabiasz i sama mówiłaś, że lubisz swoją pracę… A Hania ma wakacje! – Lubię, bo innej nie mam… – warknęła córka. – A Hania, jak dorośnie, tylko mi podziękuje! – To przecież jeszcze dziecko! A ty przez całe wakacje wypoczywałaś, bawiłaś się, do głowy by mi nie przyszło, żeby cię do nauki gonić! – Mamo! Teraz mamy inne czasy! Ja cię nie winię za to, że się obijałam w wakacje, bo nie było innych możliwości...

Córka przyglądała mi się badawczo, gdy kończyłam makijaż. Przestępowała z nogi na nogę, zupełnie jakby coś zmalowała albo chciała wyłudzić pieniądze na kolejny błyszczyk. No tak, w końcu to już dorastająca panna, normalne, że chce się podobać. Nagle, ni z tego, ni z owego, wypaliła: – Wiesz, mamo, jesteś śliczna. Zastygłam w połowie ruchu ze szczoteczką od tuszu tuż przy oku Nie powiem, miło zrobiło mi się po tym komentarzu, jednak matczyna intuicja nakazywała ostrożność. – Myślę, że powinnaś wreszcie znaleźć sobie faceta. No tak, mogłam się tego spodziewać. Marta od dłuższego czasu namawiała mnie na poznanie kogoś, kto na dobre zagościłby w moim, czy też raczej w naszym życiu. Argumentowała całkiem rozsądnie, że przecież ona niebawem kończy gimnazjum, trzy lata liceum szybko zlecą, i wyfrunie na studia, a ja zostanę sama. Że nie wszyscy mężczyźni są tacy sami. Że… – Rozmawiałyśmy już na ten temat setki razy... – odparłam beznamiętnie. – I nadal nie doszłaś do słusznych wniosków. – To są twoje słuszne wnioski, nie moje. Poza tym, tłumaczyłam ci już, że… – Że przede wszystkim jesteś moją mamą i po tym, jak zostałaś sama w ciąży, bo mój ojciec zniknął na amen i kaplica, nie bardzo chcesz nawiązywać bliższy kontakt z kimkolwiek – westchnęła. Ech, szykuje się kolejna rozmowa na ten sam temat. Ona jest jeszcze taka łatwowierna... – Mamo! Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Ja rozumiem, że bycie singlem jest teraz trendy, ale pokutnicą już niekoniecznie! Taka mama Marcina, wiesz, tego mojego kolegi z klasy... – oczy jej się na moment rozmarzyły na wspomnienie chłopca, w którym się skrycie podkochiwała. – Nie wiem, czy interesuje mnie historia mamy Marcina... – Ale mamo, posłuchaj. Ona też została sama, bo jego ojciec...