
Latami żyłam w rozpaczy
Zniknął jej ukochany braciszek zamknięty za murami szpitala, zapomnieli o niej czuwający przy nim na zmianę rodzice. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co przeżywała moja córeczka. Niby rozmawialiśmy z nią o chorobie Stasia, niby wspieraliśmy ją, a jednak coraz bardziej się oddalaliśmy.
Po kilku pierwszych dramatycznych miesiącach czuwania w kolejnej klinice przy synku, podjęliśmy decyzję, że ja zostanę przy Stasiu czterysta kilometrów od domu, a mąż będzie pracował na dwóch etatach, żeby opłacić mój pobyt, jego dojazdy i drogie witaminy dla syna. Iwonka, dla której i tak nie miałby czasu, zamieszkała u dziadków.
Zostawiłam ją samą, zajęta własnym cierpieniem
Iwonka była tak silna, że nawet nie zapłakała, gdy zakopywano białą trumnę z ciałem jej brata. Już wtedy powinna mi się zapalić w głowie ostrzegawcza lampka, ale byłam zbyt otumaniona bólem, żeby myśleć o moim drugim dziecku.
Zapewniała nas, że pobyt w szpitalu skutecznie przywołał ją do porządku. Obiecywała, że będzie jeść i jadła. Skąd mogłam wiedzieć, że jeden demon zmienił się w drugiego i anoreksja przeszła w bulimię? Nie byłam obytą z problemami nastolatków mamą. W ogóle przez wiele lat nie byłam mamą, a jedynie cierpiącą kobietą.
Zrozpaczona próbowałam ją szantażować, że nie przeżyję kolejnej śmierci, lecz moja córeczka była już zbyt słaba, by podjąć walkę o siebie.
Mamo, ci chłopcy cię potrzebują!
Kinga, 41 lat
Czytaj także:

Michał i ja to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Nasze uczucie rozwijało się powoli, ale z dnia na dzień stawało się silniejsze i głębsze. W końcu zrozumieliśmy, że nie potrafimy bez siebie żyć. Gdy braliśmy ślub, byłam pewna, że przeżyjemy razem resztę swoich dni, że nie ma takiej siły, która byłaby nas w stanie rozdzielić. Dziś mieszkam u rodziców i zamierzam złożyć pozew o rozwód. Czułam, że jestem dla niego najważniejsza Wszystko zaczęło się pięć lat temu, gdy okazało się, że spodziewamy się dziecka. Oboje bardzo tego chcieliśmy, więc byliśmy bardzo szczęśliwi. Niestety, wkrótce wyszło na jaw, że jestem chora na cukrzycę. Lekarz ostrzegł, że jeśli nie będę stosować się do zaleceń, przyjmować leków, mogę nie tylko stracić dziecko, ale sama przypłacić ciążę zdrowiem, a nawet życiem. Byłam przerażona, ale postanowiłam podjąć ryzyko. Pragnienie zostania matką było silniejsze niż strach. Ustaliliśmy z ginekologiem, że urodzę przez cesarskie cięcie. Tak miało być bezpieczniej i dla mnie, i dla maluszka. Przez całą ciążę dbałam o siebie jak chyba nigdy dotąd. Pilnowałam diety, godzin posiłków, regularnie mierzyłam poziom cukru, chodziłam na wizyty kontrolne i modliłam się, żeby wszystko dobrze się skończyło. Trzeba przyznać, że Michał bardzo mnie wtedy wspierał . Pocieszał, dodawał otuchy, a nawet jadł to samo co ja, żeby mi nie było smutno, że nie mogę sobie pozwolić na smakołyki. W tamtych chwilach byłam przekonana, że mam najwspanialszego męża na świecie. Najpierw ja, potem dziecko! Niestety, moje starania nie przyniosły takich efektów, jakich się spodziewałam. Zaczęłam rodzić miesiąc przed terminem. Gdy Michał wiózł mnie do szpitala, ogarnął mnie potworny lęk. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: że w czasie porodu dojdzie do powikłań i umrę. Starałam się ją...

Po porodzie, wszyscy w firmie wróżyli mi szybki powrót. – Taki pracoholik jak ty nie wytrzyma długo w domu – śmiała się Magda, moja szefowa. To prawda, pracowałam dużo i lubiłam to, co robię, ale w duchu cieszyłam się, że wreszcie sobie odsapnę. Od dawna zarzucano mnie obowiązkami, przez co ciągle musiałam zostawać po godzinach. – Kochanie, raczej sobie nie odpoczniesz: przewijanie, karmienie i pobudki w nocy potrafią naprawdę wykończyć – mama próbowała mnie trochę przygotować na to, co miało nadejść. – Ale to zupełnie inne zmęczenie. Poza tym chciałam mieć dziecko. Dlaczego nikt mi nie powiedział, że to takie męczące Miesiąc później urodziła się Oliwka, a ja... Nie umiałam się odnaleźć jako mama. Karmienie kończyło się płaczem córeczki, w nocy budziła się co chwilę. Byłam coraz bardziej zmęczona. Arek późno wracał z pracy, cała robota spadała na mnie. – Dlaczego nikt mi nie powiedział, że opieka nad niemowlęciem to nie taka prosta sprawa? – skarżyłam się mamie przez telefon, a ona pocieszałam mnie, że wszystko się unormuje. I rzeczywiście. Kiedy odnalazłam się w codziennych obowiązkach, macierzyństwo zaczęło przynosić mi coraz więcej radości. Wreszcie doceniłam to, że nie muszę każdego dnia stać w korkach czy śpieszyć się gdzieś na konkretną godzinę. Zyskałam też wiele nowych koleżanek, bo na moim osiedlu było sporo matek. – Mogłabym tak żyć – powiedziałam któregoś dnia do mojego męża. – Nie wiem, czy damy radę finansowo. Chciałabyś jeszcze pójść na urlop wychowawczy? – Tak, ale przecież nie dostałabym wtedy ani grosza. – Mamy trochę oszczędności, poradzimy sobie. Tamtego wieczoru podjęliśmy decyzję, że zostaję z Oliwką w domu Moje koleżanki w pracy nie kryły zaskoczenia, kiedy im to oznajmiłam. Nie chciałam...

Gdy kilka lat po ślubie zaszłam w ciążę, szalenie się ucieszyłam. Jednak od początku zdawałam sobie sprawę, że po urlopie macierzyńskim będę musiała wrócić do pracy. Długa nieobecność w firmie mogła się skończyć wypowiedzeniem. Nie chciałam również zapomnieć wszystkiego, czego się do tej pory nauczyłam i wypaść z obiegu zawodowego. Martwiła mnie jednak perspektywa oddania kilkumiesięcznego maleństwa do żłobka, bądź pozostawienia go z opiekunką. Na szczęście tuż przed porodem moja mama oznajmiła, że zaopiekuje się dzieckiem. Propozycja mamy była dla mnie wybawieniem, choć miałam pewne skrupuły. – Nie przejmuj się, Gosiu – uspokajała mnie wtedy mama. – Mam zdrowie i mnóstwo czasu. Na coś się przydam, a wy zaoszczędzicie na opiekunce. W końcu to mój pierwszy wnuk! Wcześniej mama prowadziła sklep, ale gdy przestał przynosić dochody, musiała go zamknąć. Od roku była bezrobotna, a że skończyła 52 lata, nie łudziła się, że znajdzie jakąś pracę. Filipek chował się zdrowo, dostarczając nam wiele radości. Czas szybko mijał; niedługo miałam wrócić do pracy. Na tydzień przed tym terminem zatelefonowała mama . – Gosiu, muszę ci coś powiedzieć. Nie mogę zająć się Filipkiem, bo dostałam pracę. – Tak nagle? – zapytałam osłupiała. – Szukałam od dawna. Wczoraj odezwali się do mnie ludzie z pewnej firmy. Jeden z pracowników odszedł i trzeba go pilnie zastąpić. Zaczynam jutro. – Teraz mi o tym mówisz? – wrzasnęłam do słuchawki. Ręce mi się trzęsły, a na policzkach miałam wypieki. – Stawiasz nas pod ścianą. O załatwieniu teraz żłobka mowy nie ma. Opiekunki też nie znajdę w ciągu tygodnia. – Poradzisz sobie – odparła chłodno. – Mamo, zawsze uczyłaś...