
Dziś mały ma pół roku, a mój entuzjazm do ojcostwa znacznie osłabł. I to nie dlatego, że maluch płacze i marudzi. To, choć z wielkim trudem, jestem jeszcze w stanie wytrzymać. Zresztą zaopatrzyłem się w całkiem niezłe słuchawki, które skutecznie tłumią te wrzaski. Chodzi o to, że synek przesłonił żonie cały świat.
Cały świat mojej żony kręci się wokół naszego synka
Okazywało się, że źle go trzymam przy kąpieli, przewijam, zabawiam
Szymon, 31 lat
Czytaj także:
- „Chciałam adoptować Maję i stworzyć jej dom. Kiedy dostała spadek po babci, odnalazł się jej biologiczny tatuś”
- „Miałam 34-lata, kiedy rak zniszczył mi życie. Odebrał mi płodność, a ja czułam się jak wybrakowany towar"
- „Chciałam, by córka wyrosła na ludzi, a ona ciągle się buntowała. Zrobiłam co mogłam, ale nie mam już siły..."

Sławek to poważny facet. Jest dobrym mężem – troskliwym, opiekuńczym i zaradnym. Czuję się przy nim bezpiecznie, bo on bardzo serio traktuje życiowe obowiązki. Nie wahałam się, by za niego wyjść, tak jak nie miałam wątpliwości, że mogę szybko urodzić dziecko, bo on zajmie się finansami rodziny. Pół roku po ślubie byłam w ciąży, dziewięć miesięcy potem urodziłam zdrowego i spokojnego syna. Przez kolejny rok zajmowałam się Michasiem na urlopie macierzyńskim, a potem poszłam na wychowawczy. Sławek zarabia wystarczająco, żebyśmy mogli sobie na taki luksus pozwolić. Cieszyłam się, że zostanę z małym, bo nie chciałam oddawać go do żłobka. Nie należę do kobiet, które szczególnie cenią sobie życie zawodowe, więc łatwo było mi podjąć tę decyzję. Oboje z mężem uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. No i było. Mąż wychodził rano do pracy, a ja zajmowałam się Michasiem i domem. Jako że Sławek musiał zarobić na naszą dwójkę, wracał do nas dopiero pod wieczór. Zawsze jednak starał się być na kąpiel. To był jego czas z synem. Najpierw małym oseskiem, którego trzeba było trzymać na dłoni, a potem – gdy Michaś przekroczył rok – z urwisem rozchlapującym naokoło wodę. – Michał, przestańże. Synku! – pokrzykiwał Sławek, gdy mały znów roztrzepywał rączkami wodę na wszystkie strony. – Daj mu spokój, bawi się. Pościeram podłogę – uspokajałam go. – No tak, ale jestem cały mokry. Jak ja wyglądam? – denerwował się mąż. – Wyschniesz, spokojnie. To był nasz jedyny problem. Sławek był zbyt poważny, by wyluzować się w zabawie z synem. To, co było jego największą zaletą w życiu zawodowym, małżeńskim, przy dziecku stawało się poważną wadą. Po prostu nie potrafił odpuścić. Ani na chwilę nie...

Szłam do pierwszej klasy, kiedy mama wyjechała do pracy. Pamiętam, jak płakałam, nie chciałam, żeby wyjeżdżała, ale tłumaczyła mi, że to tylko na trochę, na krótko, a jak zarobi pieniążki, kupi mi wymarzoną lalkę. Lalkę dostałam, ale mama była za granicą bardzo długo. Kiedy zaczęłam już przyzwyczajać się, że jesteśmy we dwoje z tatą, i przestałam tak rozpaczliwie tęsknić, mama wróciła. Nic już jednak nie było jak dawniej, ona była inna, nie miała dla mnie czasu, kłóciła się z tatą i bardzo często wychodziła. W końcu pewnego wieczora powiedziała, że bardzo mnie kocha, ale nie może już dłużej mieszkać z tatą i musi się wyprowadzić . Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami i nic nie rozumiałam – To gdzie teraz będziesz mieszkała? – zapytałam. – Na razie u dziadka. – A potem? Mama zawahała się przez moment. – A potem zobaczymy. – Zabierz mnie ze sobą – poprosiłam. – Nie chcę mieszkać bez ciebie. – Wiesz, kochanie – mama patrzyła gdzieś na ścianę – ustaliliśmy z tatą, że zostaniesz z nim. Tu jest twój dom, twoje zabawki, twój pokój. – Zabawki zabiorę ze sobą, chcę mieszkać z tobą – upierałam się. – Nie mogę cię zabrać, kochanie, ale będę cię odwiedzać. Obiecuję, że będziemy się bardzo często spotykać. W ten sposób po raz drugi zostałam sama z tatą, ale tym razem już chyba na zawsze Mama mnie odwiedzała, ale wcale nie tak często. Jeszcze na początku, kiedy mieszkała u dziadka, to owszem, nawet zabierała mnie na niedzielę. Szybko jednak się od dziadka wyprowadziła i zamieszkała ze swoim nowym partnerem, jak o nim mówiła. Tata w ogóle o nim nie mówił ani o mamie. Kiedy go o coś pytałam, złościł się...

Głowę miałem pełną zmartwień, gdy córka szła do zerówki. Niepokoiłem się, jak szybko nawiąże nowe znajomości, jak będzie radzić sobie z nauką. No i na jaką nauczycielkę trafi. Wszyscy wiemy, jakie to ważne. Gdy po szkolnym apelu na rozpoczęcie roku poszliśmy do sali, by poznać wychowawczynię Mai, byłem bardziej stremowany od córki. Zobaczyłem jednak tę nauczycielkę i napięcie opadło. Na pierwszy rzut oka było widać, że to ciepła i sympatyczna kobieta. Niemłoda, bo na oko ponad pięćdziesięcioletnia, ale uśmiechnięta i uważna. Miała na imię Ewa. – Dzień dobry, królewno – zwróciła się do Mai, gdy podeszliśmy do niej oboje. – A kogóż to przyprowadziłaś dzisiaj do szkoły? Córcia była jeszcze trochę wystraszona, więc przytuliła się do mnie i zaniemówiła. Jak zwykle postanowiłem ją ratować z opresji. – Maja dzisiaj przyszła z tatą – uśmiechnąłem się, a nauczycielka spojrzała na mnie z sympatią. – Aha, z tatą… – odpowiedziała, a potem znów skierowała swoje słowa do Mai. – Tylko nie przyprowadzaj taty codziennie, bo nie zmieści się nam w żadnej ławce. Szkolna codzienność szybko potwierdziła moje przypuszczenia Na drugi dzień zostawiłem małą z ciężkim sercem, ale odbierałem już w wyśmienitym humorze. Maja była szczęśliwa, rozszczebiotana i podekscytowana tym, czego zdążyła się nauczyć o szkolnym życiu. Cały czas trajkotała też o pani. Jaka jest dla nich dobra, jaka wspaniała. – My się do pani Ewy nawet przytulamy – mówiła. – Wszyscy naraz? – Nie, po kolei. Jak ktoś wstanie z ławki i podejdzie. Ona nam pozwala, bo jesteśmy maluchy. Tak o nas mówi. Pani Ewa każdego dnia udowadniała, że jest serdeczną wychowawczynią i bardzo dba...