
Nie mogłem pozwolić, żeby syn trafił do domu dziecka
Nie byłem na to przygotowany, chociaż powinienem
Dopiero Franek załatwił za nas tę sprawę
O Gośce zupełnie zapomniałem. Do czasu, kiedy tydzień temu zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Okazało się, że jest w Polsce, przyleciała na trochę. A teraz dowiedziałem się, że chce spotykać się z Frankiem i chciałaby go odzyskać, ponieważ bardzo za nim tęskni i nie może bez niego żyć.
Maciek, 29 lat
Czytaj także:
- „Grzegorz zmuszał mnie do 3. ciąży, a ja miałam dość macierzyństwa. Nie dam ponownie wpakować się w pieluchy”
- „Matka porzuciła mnie w szpitalu i rozdzieliła z siostrą bliźniaczką. Odnalazłam ją, chciała wyciągnąć ode mnie alimenty”
- „Moje małżeństwa to dno. Pierwszy mąż zostawił mnie z dzieckiem, drugi miał podwójne życie, a trzeci porównywał do byłej”

Po ślubie – pobraliśmy się z wielkiej miłości – nie od razu myśleliśmy o dzieciach. Daliśmy sobie trochę czasu na bycie tylko we dwoje. Wiedzieliśmy, że kiedy w naszym życiu pojawi się mały człowiek, wszystko będzie inaczej. Kilka lat później zrozumieliśmy, że to był błąd… Gdybyśmy zaczęli starać się o adopcję zaraz po ślubie, udałoby się nam zostać rodzicami… – Na co wy właściwie czekacie? – pytała moja siostra, która, chociaż młodsza ode mnie o dziewięć lat, właśnie nosiła pod sercem swoje trzecie dziecko. – Na właściwy moment. Chcemy być w stu procentach pewni, że jesteśmy gotowi zostać rodzicami – odpowiadaliśmy zgodnie, trzymając się swojej wersji. Marta wzruszała tylko ramionami, bo jej zdaniem nigdy nie było „właściwego” momentu na dziecko. Twierdziła, że gdyby zaczęła się zastanawiać, kiedy warto zajść w ciążę, nigdy nie zostałaby matką. Pięć lat po ślubie zaczęliśmy kompletować dokumentację potrzebną do adopcji. Mieliśmy spore szanse: byliśmy zdrowi, w dobrej sytuacji materialnej i nie upieraliśmy się na niemowlę. Tuż przed tym, kiedy planowaliśmy złożyć papiery, Andrzej uległ wypadkowi. Ale los bywa okrutny i przewrotny… Lekarze na początku mówili, że uda się uratować jego nogę. Robili, co w ludzkiej mocy, żeby jakoś go poskładać. Ale okazało się, że po kilku skomplikowanych operacjach kości się nie zrastają, a tkanki ogarnia martwica. – Amputacja jest koniecznością – usłyszeliśmy. Andrzej po amputacji zamknął się w sobie, wpadł w depresję, nie chciał ze mną rozmawiać. Zapewniałam go, że to nic między nami nie zmieni, że ślubowałam mu miłość „dopóki nas śmierć nie rozłączy” i na pewno go nie zostawię z powodu tego, że stracił pełną sprawność. – Ale...

Wszystkiego dorobiliśmy się z mężem sami ciężką pracą. Nie mieliśmy nawet miesiąca miodowego, bo od razu po ślubie wyjechaliśmy za chlebem do Holandii. Po roku wróciliśmy, żeby rozpocząć budowę wymarzonego domu. Ja znalazłam pracę w korporacji. Maciek otworzył warsztat wulkanizacyjny. Pieniądze zarobione za granicą szybko znikały. Już przy wylewaniu fundamentów z obawą myśleliśmy, co dalej. Ale nie poddaliśmy się. Aż pewnego dnia nasz świat zatrząsł się w posadach. – To już ósmy tydzień – lekarka patrzyła na mnie zaskoczona, nie dowierzając, że o niczym nie miałam pojęcia. Praca i budowa domu pochłonęły mnie do tego stopnia, że przestałam obserwować własny organizm. Wzięliśmy ślub kościelny, ponieważ oboje byliśmy ludźmi wierzącymi i chcieliśmy mieć dzieci. Nie spodziewałam się jednak, że to nastąpi tak szybko i w tak niesprzyjających okolicznościach. – Jak mogłam tego nie zauważyć? – wypłakiwałam się mężowi na ramieniu. – No i co by to zmieniło, gdybyś zauważyła? – odpowiedział spokojnie. Fakt. W grę nie wchodziła żadna inna opcja oprócz tej, że urodzę dziecko. – Zaciśniemy pasa i damy radę – uspokajał mnie Maciek. – Najwyżej dom stanie nieco później, niż planowaliśmy. Moje łzy wsiąkały w jego koszulę, gdy przytulał mnie i tłumaczył, że ciąża to nie koniec świata, tylko błogosławieństwo. Znowu miał rację. Gdy pierwsza panika minęła, szybko oswoiłam się z nową sytuacją i cieszyłam się, że zostanę mamą. Paulina urodziła się duża, rumiana i zdrowa. Szczęście nas rozpierało. Ale gdy euforia opadła, uświadomiłam sobie, że mieszkamy z maleńkim dzieckiem kątem u mojej mamy. Postanowiłam działać. Kiedy Paulinka miała niespełna trzy miesiące, wróciłam do pracy, córeczkę zostawiając pod...

– Karol, co ty tak ciągle przed tym komputerem siedzisz? – zdenerwowała się moja żona. – Przecież mówiłem ci, Marysiu, odpowiadam na służbowe maile. – O dwudziestej drugiej? – To bardzo ważne. Mówiłem prawdę. To było ważne, choć nie dotyczyło pracy Czekałem na maila od kogoś, kogo nigdy nie widziałem, z kim nigdy bezpośrednio nie rozmawiałem, ale wiedziałem o tej osobie bardzo dużo... Kiedyś myślałem, że takie historie zdarzają się tylko w komediach romantycznych. On i ona wchodzą na jakiś internetowy czat, zaczynają ze sobą rozmawiać. Potem przenoszą korespondencję na prywatne adresy, flirtując niewinnie. A później zaczynają czuć do siebie coś więcej i chcą się spotkać w „realu”, aby zweryfikować swoje marzenia z rzeczywistością. Ale to wszystko wydarzyło się w moim życiu naprawdę. Tylko happy endu, jak w komedii romantycznej, brakowało. Bo ona, kasiek81, po prostu przestała odpisywać na moje maile. Właśnie wtedy, kiedy dogrywaliśmy ostatnie szczegóły naszej randki w parku koło fontanny. Chociaż oficjalnie oboje tego tak nie nazywaliśmy. Ja byłem przecież żonaty, ona miała męża Ale czegoś nam w tych małżeństwach brakowało… Mąż kasiek81 robił karierę w międzynarodowej firmie. Bardzo dużo pracował, jeździł po całym świecie, właściwie nie było go w domu. A ona chciała mieć prawdziwą rodzinę, z co najmniej dwójką dzieci, wspólnie spędzanymi weekendami i wieczorami, w które będzie czytała dzieciom bajki na dobranoc. Marzyłem o tym samym. Za to moja żona odkładała myśli o dziecku na wieczne nigdy. Jak mówiła, chciała użyć najpierw trochę życia, zobaczyć kawałek świata. Dlatego tak dobrze nam się rozmawiało z kasiek81. Do czasu, aż korespondencja się urwała. Napisałem do niej kilkanaście maili, które pozostały bez odpowiedzi. Próbowałem szukać jej na...