
Moje początki z Tomkiem
Tomek przyjął się w moim domu
Warto wiedzieć: Prawdziwe historie: on jest od ciebie dużo młodszy
Pierwsze kłopoty
Musiałam iść do pracy
Tomek wyjechał, zostałam sama
Rozstałam się z Tomkiem
Zobacz także: Prawdziwe historie: Test na ojcostwo wyjaśni wszystko
Wyrzucił mnie, choć byłam w ciąży
Nawet nie miałam pojęcia, że mój anioł jest żonaty. Z płaczem wróciłam do matki. Wszyscy w miasteczku wytykali mnie palcami. Myślałam nawet, żeby odebrać sobie życie, ale szkoda mi było maleństwa, które nosiłam pod sercem. Nie wyobrażałam sobie, że można zabić dziecko, choćby i nie narodzone. No i miałam syna.
Do Tomka musiały dojść plotki o tym, co się stało, bo pewnego dnia przyszedł do matki z Sebastianem. Mały oszalał z radości na mój widok, a i ja zaniemówiłam ze szczęścia. O dziwo, mój mąż wcale nie chciał się kłócić.
– Pięknie wyglądasz – zaczął. – Słyszałem, że jesteś w ciąży...
– Tak. – szepnęłam. – Może jeszcze nie wszystko stracone, może potrafisz mi wybaczyć? Ja cię nadal kocham, Tomek. Tak jak dziesięć lat temu.
Wrócę do ciebie, ale musisz oddać dziecko
Polecamy: Prawdziwe historie: wychowuję syna mojego brata

Kiedy miałam dziesięć lat, przeszłam ciężką operację. Niby banalna sprawa – wyrostek robaczkowy. Ale miałam podwójnego pecha – wystąpiły groźne powikłania, a na dodatek podano mi złą krew podczas transfuzji. Od tamtej pory ciągle słyszałam, że nigdy nie zostanę mamą. Lekarze uświadamiali mi to przy każdej okazji: – Przykro mi, ale ciąża w pani przypadku jest niemożliwa. Na początku mi to nie przeszkadzało. Byłam nastolatką, więc nie myślałam o tym, co będzie kiedyś. Miałam zresztą nadzieję, że się mylą. Kiedy jednak wyszłam za mąż i nie mogłam zajść w ciążę, zaczęłam się coraz bardziej niepokoić, że faktycznie, być może nigdy nie zostanę mamą. Kiedy moja młodsza siostra urodziła wspaniałego synka , cieszyłam się, ale jednocześnie było mi niezwykle przykro. Wtedy coraz bardziej intensywnie starałam się zajść w ciążę, a myśl o tym stała się wręcz moją obsesją. Codziennie modliłam się i powtarzałam: "Panie Boże, błagam cię, spraw, żebym zaszła w ciążę i urodziła zdrowe, śliczne, kochane maleństwo!". Modliłam się i płakałam, i nic. Nie mogłam skupić się na pracy. Cierpiałam za każdym razem, gdy widziałam kobiety w ciąży lub pary z wózkiem na spacerze. W końcu zdecydowałam się pójść do lekarza. Na szczęście trafiłam do wspaniałej pani doktor. Ona jedyna nie straszyła mnie, że nie będę miała dzieci. – Nie jest dobrze, ale jest mała szansa – stwierdziła po badaniu. Zapaliło się dla mnie światełko nadziei. – Widzę tu duży guz – ciągnęła lekarka, przeglądając dokumentację diagnostyczną. – Trzeba go szybciutko usunąć, bo to już najwyższa pora, żeby wziąć się za rodzenie dzieci. Te słowa dodały mi otuchy i chociaż strasznie się bałam, zdecydowałam się na operację. Odchodziłam od zmysłów, kiedy po wszystkim czekałam na wynik markerów...

Pierwszą córkę urodziłam w wieku 30 lat Agnieszka, mama Mai (4 lata), Marysi (2 lata), Patryka (10 miesięcy) Gdy wyszłam za mąż, miałam 22 lata. Wszyscy myśleli, że jestem w ciąży, stąd decyzja o ślubie. Trudno się dziwić – wszyscy moi znajomi studiowali i nikt nie myślał o zakładaniu rodziny. My też. Chcieliśmy skończyć studia, znaleźć dobrą pracę, by żyć na własny rachunek, mieszkanie… Zresztą w wieku 22 lat nie byłam gotowa na macierzyństwo. Dzieci mnie denerwowały. Myślałam nawet, że jestem pozbawiona instynktu macierzyńskiego. Jednak z biegiem lat coraz częściej zaglądałam do dziecięcych wózków, życzliwiej patrzyłam na biegające maluchy, aż wreszcie poczułam, że jestem gotowa. Po siedmiu latach zdecydowaliśmy się z Łukaszem na dziecko. Czuliśmy, że nie zagrozi ono naszej wolności, bo już z niej skorzystaliśmy. Podróże, znajomi, czas tylko dla siebie… Staliśmy się też sobie bardzo bliscy. Zdałam sobie sprawę, że mogę wziąć odpowiedzialność za drugiego człowieka, że jestem wyciszona, spełniona... Jestem osobą, która robi plany. Skoro zdecydowałam się na dziecko, chciałam się do tego przygotować jak najlepiej. Wizyta u ginekologa, badania, kwas foliowy, dieta… Zawsze marzyłam o trójce dzieci. Planowałam, że będę je miała do 35. roku życia, by różnica między nimi była jak najmniejsza. Ba! Zaplanowałam nawet, kiedy chciałabym urodzić pierwsze dziecko – na przełomie marca i kwietnia, by urlop macierzyński wypadł na letnie miesiące. Oczywiście myślałam o tym, czy w ogóle mogę mieć dzieci. Czy to, że czekałam na nie tak długo, nie okaże się dla mnie zgubne. Dużo czytałam o ciąży, macierzyństwie. Wiedziałam, że mam rok, półtora roku na próby. Że dopiero po tym czasie powinnam zacząć się denerwować. Nie zdążyłam, bo po czterech miesiącach okazało się, że będę miała dziecko. Druga...

Na głowę upadłaś? A z czego dzieci utrzymasz, jak się rozwiedziesz z Pawłem? – zaatakowała mnie siostra, gdy się zwierzyłam, że już dłużej nie wytrzymam życia z mężem. – Alimenty mi będzie płacił – odparłam. – Poza tym znajdę jakąś pracę. – Pracę? Ty? Bez wykształcenia? Z dwójką małych dzieci? – prychnęła. – Znajdę – powtórzyłam twardo. – Głupstwo chcesz zrobić, tyle ci powiem. Młoda jesteś, nic o życiu nie wiesz. Jak się ma chłopa, to się go trzeba trzymać. Kto cię weźmie z dwójką dzieci? A ty oprócz nich przecież nic nie masz. – Mam za to zdradzającego mnie męża. – Myślisz, że ty jedna? Mój Zbychu też ma niejedno za uszami, a nie rozwodzę się z nim. Taki nasz los, zamężnych i dzieciatych kobiet. Chłop jednej spódnicy przez lata się nie będzie trzymał. Normalne, że go ciągnie do innych bab. Ja ci jedno powiem: dopóki przynosi pieniądze do domu, nie przepija ich i nie wydaje za dużo na dziwki, da się wytrzymać. – Ale ja nie chcę tak żyć! – zawołałam. – Nie chcę patrzeć, jak mnie zaraz zaczną wytykać palcami, że to ta, co męża przy sobie utrzymać nie zdołała. Już i tak sąsiadka szepnęła mimochodem, żebym lepiej Pawła pilnowała. – No i co z tego? – siostra machnęła lekceważąco ręką. – Odpowiedz jej, żeby nie wściubiała nosa w nieswoje sprawy, a Pawłowi, żeby przestał afiszować się z kochankami. – Czy ty nic nie rozumiesz? – popatrzyłam na nią z rozpaczą. – Przecież też jesteś kobietą! – Już ci mówiłam. Ja to się nawet cieszę, że Zbyszek nie męczy mnie co noc o te amory. Mam co robić, gospodarstwo niemałe, ledwo z pola wrócę, a już obiad trzeba szykować. On ma kogoś na boku, za to ja mam spokój. – Aneta, ale przecież kochałaś go, no sama powiedz, czy...