
Gdy wsiadał do autokaru, był taki szczęśliwy i podekscytowany
Nawet się nie obejrzał
– No i co, kochanie? Zrobiliśmy sobie piękną wycieczkę. Zadowolona jesteś? – zapytałem z przekąsem.
Czytaj także:
- „Syn od zawsze był naiwny, ale nie sądziłem, że da się wrobić w nieswoje dziecko. Ta dziewczyna szukała sobie sponsora”
- „Moja 11-letnia córka zmieniła się w klasowego osła i wagarowicza. Musiałam brać urlop, żeby zmuszać ją do nauki”
- „Mąż naciskał, żebym urodziła mu dziecko. Gdy tak się stało, odtrącił swoją przyrodnią córkę jak znudzoną zabawkę”

Olga jest ekonomistką. Dlatego przy podejmowaniu tej decyzji kierowała się nie emocjami, a zimną kalkulacją. Liczyła, liczyła i wyszło jej, że w naszym przypadku opłaca się, żebym to ja został z Kubusiem w domu. – Że coo? – wyjąkałem. – No cóż, kochanie. Albo to, albo sprzedajemy twój samochód, bo z twojej urzędniczej pensji na pewno na utrzymanie tego smoka nie starczy. Żona trafiła w czuły punkt. Uwielbiam mojego land rovera. I wyprawy nim na ryby z kolegami… Każda z opcji godziła w moją męską dumę. Bo zawsze wierzyłem, że jestem samcem alfa. Głową rodziny. Żywicielem i obrońcą. Olga pozwalała mi w to wierzyć. Dopóki robiłem wszystko, co chciała. – Misiu. Te śmieci tyle ważą. Wyniesiesz? – pytała na przykład. – Misiu. Bolą mnie plecy, odkurzysz? W nagrodę pozwalała mi na te męskie wypady na ryby… Gdyby nasze żony słyszały nasze wieczorne opowieści. – No i mówię jej, podaj piwko i idź do kuchni, bo meczyk sam się nie obejrzy – przechwala się na przykład Michał. Rechoczemy zgodnie, choć doskonale wiemy, że gdyby kiedykolwiek powiedział tak do swojej Kasi, to trzy minuty później zbierałby graty z chodnika. Prawda jest taka, że wszyscy mamy fajne, inteligentne i absolutnie samowystarczalne żony, którym nie jesteśmy niezbędni. I że musimy się starać, żeby nie pokazały nam drzwi. Oczywiście wybrałem samochód – Ale masz dwa miesiące macierzyńskiego, przecież nie musimy podejmować tej decyzji dziś. Kto wie, czy będziesz umiała tak zostawić Kubusia. Olga spojrzała na mnie jak nauczycielka na niesfornego ucznia. – Wracam do pracy za tydzień. Zaczynamy ważny projekt i jestem potrzebna. Tu masz dokumenty, zanieś je do kadr u siebie. Jak nie wiesz, gdzie są, to poproś panią Bożenkę....

Zaniepokoiła mnie dziwna w naszym domu cisza. Jeszcze przed chwilą słyszałam, jak moje dziewczynki przekomarzają się, rozstawiając lalczyny serwis do herbaty, a teraz zamilkły. Przestraszyłam się. Czy coś się stało? Wciąż jeszcze nie mogłam pozbyć się niepokoju o Natalkę, chociaż lekarze zapewniali, że jej serduszko pracuje normalnie. Rzuciłam obieranie jarzyn i wstrzymując oddech, zajrzałam do pokoju dzieci. Leżały na podłodze głowami do siebie, zawzięcie coś rysując, każda na swojej kartce. Nie zauważyły mnie. Spod ręki starszej, Julki, wychodziły całkiem udane figurki ludzików, młodsza naśladowała ją, wysuwając pracowicie język. Od kiedy nauczyła się chodzić, robiła wszystko to, co siostra. Przedtem… Niechętnie wróciłam myślą do tamtego najtrudniejszego roku w naszym życiu. Podczas gdy Jarek i ja wciąż zastanawialiśmy się, jak przygotować naszą jedynaczkę Julię na przybycie nowego członka rodziny, babcia załatwiła to jednym zdaniem: – Będziesz miała siostrzyczkę, cieszysz się? Dobrze jest mieć rodzeństwo, prawda? – dopytywała malutką. – Nie! – Julka spojrzała spode łba i na dodatek tupnęła nogą. – Dlaczego? – zdumiała się babcia. – Ja nie ciem! – w oczach Julki natychmiast ukazały się łezki. Była jeszcze bardzo malutka, ale szybko uczyła się, jak owinąć sobie rodzinę dookoła palca. Teraz też chciała postawić na swoim… – Będą kłopoty – mruknął pod nosem Jarek. – Dużo czytałem o zazdrości między rodzeństwem, mam wrażenie, że nasza Julia nie odda łatwo palmy pierwszeństwa. – Musimy jej pomóc zaakceptować siostrzyczkę, oswoić z sytuacją – zniżyłam głos, żeby Julia nie usłyszała. Po porodzie nie mogłam jej nawet przytulić! Mieliśmy najlepsze chęci, ale...

Pierwszą miłość pamięta się przez całe życie. Przydarza nam się ona zazwyczaj w okresie dojrzewania i zapada w pamięć na zawsze. Mało kto jednak przypomina sobie pierwsze, dziecięce zadurzenie. A i ono potrafi być na tyle silnym uczuciem, by połączyć dwójkę zapatrzonych w siebie dzieci na dłuższy czas, nawet na wiele lat… Kiedy mój syn szedł do przedszkola, bardzo się bałam. Nie byłam pewna, czy sobie poradzi, czy odnajdzie się wśród innych dzieci. Szybko się okazało, że martwiłam się na wyrost. Znalazł sobie tam kolegów. I koleżanki… Wśród dziewczynek, z którymi najchętniej się bawił, była Basia. Najwyższa w grupie blondynka z długimi, kręconymi włosami. Na początku nic nie wiedzieliśmy o szczególnej nici sympatii, która ich połączyła. Ale wraz z kolejnymi opowieściami przedszkolnymi, które Bartek przynosił do domu, dowiadywaliśmy się o niej coraz więcej. Zdaliśmy sobie sprawę, że to ważna osoba w jego życiu. Niestety, nie będą chodzić do tej samej szkoły „A Basia dzisiaj pomogła mi malować tygrysa”, „A dzisiaj na podwórku huśtałem się z Basią”, „Basia ma w domu stajnie z klocków”, „Basia nie lubi mleka i ja za nią wypijam”, „Dzisiaj się wywróciłem i Basia mnie przytuliła”. Takich relacji z codziennego życia Bartka było coraz więcej, więc przy każdej kolejnej zaczęliśmy się z mężem skrycie uśmiechać. Wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia, przekonani, że Bartek nie rozumie, co nas tak bawi. Nie doceniliśmy naszego dziecka. – Śmiejcie się, śmiejcie, a Basia to moja dziewczyna. Ja się z nią ożenię! – powiedział któregoś razu. – Ale nie wyprowadzisz się z domu, syneczku? – żartowałam. – Oczywiście, że się wyprowadzę. Już niedługo, zobaczysz. – Synku,...