Czyli nie ma tematów, których nie można poruszyć z dzieckiem? Nawet o atomach...
Nie ma. I nie powinniśmy bać się tego, że podczas wyjaśniania padnie słowo, którego dziecko nie zrozumie. Właśnie podczas takiego tłumaczenia porównałem atomy do klocków Lego. Że tak jak z nich buduje się np. zamki, tak z atomów zbudowane są drzewa, domy... Z tym że atomów nie widać, są tak malutkie. Dziecko nie potrzebuje wykładu akademickiego, będzie zadowolone z tego, że dowiedziało się, iż świat zbudowany jest z klocków!
Według mnie, rodzice, którzy odsyłają dziecko bez odpowiedzi, bo nic z tego nie zrozumie, robią błąd. W ten sposób zabijają jego ciekawość. Wystarczy, że szkoła to robi. Rodzic musi dać dziecku odpowiedź, także z innego powodu. Może tak być, że maluch pozostawiony teraz bez odpowiedz, za kilka–kilkanaście lat stwierdzi, że właściwie ci rodzice nie są mu potrzebni. Bo jacy z nich przewodnicy po świecie? A to oni powinni go do niego wprowadzać, dać mu solidne fundamenty.
Zawsze zna Pan odpowiedź?
Nie. Jeśli czegoś nie wiem, mówię, że poszukamy odpowiedzi razem. I tak jest lepiej, niż odesłanie dziecka z niczym. Po pierwsze, mówiąc dziecku "Wiesz co, zadałeś mi bardzo trudne pytanie", dajemy mu sygnał, że jego pytania nie są głupie. Po drugie, twórczo spędzamy czas i pokazujemy malcowi, jak to zrobić. Podpowiadamy też, gdzie szukać informacji, tłumaczymy, po co są książki. Jeśli powiemy kilkulatkowi raz, drugi, trzeci: "A co mi głowę zawracasz jakimiś pytaniami", to sprawiamy, że nie będzie już nas pytał, pomyśli też, że jego pytania są głupie, a on sam niemądry.
Czy Pana bliźniaki, wiedzą kim jest ich tato? Czym zajmuje się fizyk, dziennikarz naukowy?
Wiedzą, że fizyk to ktoś, kto próbuje zrozumieć świat i wyjaśnić, co się dzieje dookoła. Że woda jest raz gazem i jej nie widać, innym razem, że jest ciekła i ją widać... Bliźniaki wiedzą już, że świat jest duży, że są ptaki, że były dinozaury. Od nas, tzn. od rodziców, ale same już o tym czytają. Wiedzą też, co robię jako dziennikarz, że piszę artykuły, książki. Zresztą same bawią się w pisanie. Jaś sam nawet napisał książkę. Zuzia i Jaś wiedzą też, że moja praca polega na podróżowaniu. Ale akurat tego nie lubią. Bo zawsze gdy wyjeżdżam, chorują.
Jest Pan autorem książki "Nauka, to lubię". Ale nie do końca jest ona dla dzieci.
To prawda. To książka i dla najmłodszych, i dla dorosłych, którzy są w opałach, tzn. którzy chcą wytłumaczyć dzieciom, jak działa świat, ale nie mają takiej wiedzy. Przedstawiłam w niej 15 problemów, o które zwykle dzieci pytają, i doświadczeń, dzięki którym można sprawdzić, czy to, co napisałem, jest prawdą. Dzięki nim nauka będzie zabawą, sprawi przyjemność.
Czy te doświadczenie robił Pan z dziećmi?
Jak mamy czas, to eksperymentujemy, np. wyhodujemy w kuchni pleśń. Zależało mi, by te eksperymenty można przeprowadzić bez żadnych nakładów i żeby efekt był natychmiastowy. Przy pisaniu tej książki, ale też innych artykułów popularnonaukowych, zdałem sobie sprawę, że wiele rzeczy zaczyna się rozumieć dopiero wtedy, gdy trzeba o nich opowiedzieć tym, którzy wiedzą mniej. Ogarnąć temat, wytłumaczyć, dobrać słownictwo, znaleźć analogie... Tłumacząc dzieciom, mam wrażenie, że przy okazji wietrzę mózg i sam zadaję sobie pytanie, dlaczego to tak jest? Cenne doświadczenie.