Reklama

Pierwszy słoneczny dzień tego roku przynosi zaskoczenie (jak co sezon) – moje dzieci nie mają w czym chodzić!

Reklama

Wyzwanie nr 1 – dotarcie z dziećmi do przystanku

- Jak to za małe? Przecież kupowałyśmy je na koniec jesieni?! Te buty nie mogą być za małe! - wołam, jak oszalała. Przymierzamy, sprawdzam - jednak są za małe.
- Ubierzcie się, bo zaraz idziemy na zakupy po wiosenne buty dla was! - wołam do moich 3 córek – Tylko nie zakładajcie kozaków, bo za oknem upał! - dodaję. Szybko przekonuję się, że nie powinnam tego dopowiadać.

Po 10 minutach spaceru na przestanek autobusowy Alicja zaczyna iść z prędkością żółwia bądź ślimaka.
- Pośpiesz się! Jak się spóźnimy, będziemy czekać pół godziny na kolejny autobus! - wołam, oglądając się na ociągającą się Alicję.
- Mamo, mam za małe buty, nie mogę iść.
- To po co je założyłaś ??? - pytam, jakbym zapomniała, że dodałam "nie zakładaj kozaków".
- Szybciej, szybciej! - powtarzam do Julii, która postanawia również przeistoczyć się w żółwia i przejść do drużyny Alicji opóźniającej wyścig do autobusu.
- Mamo, ja już nie mam siły iść dalej. Nie chcę iść! - woła zmęczona Julia.
- Mamo, bolą mnie nogi! - jęczy Alicja.
Tylko Nel kroczy w moim tempie, a może to dlatego, że trzymam ją za rękę i ciągnę za sobą?

Spocona, zdyszana, zdenerwowana docieram wraz z córkami na przystanek autobusowy. Tłum ludzi na przystanku świadczy o tym, że zdążyłyśmy! Czekamy minutę, drugą trzecią...
- Mamo, gorąco mi! - woła jedna przez drugą... Faktycznie zrobiło się potwornie gorąco, więc rozbieram dzieci z kurtek i dźwigam je sama.
Czwarta, piąta minuta... autobusu wciąż nie ma. Spóźnia się lub wcale nie przyjedzie :-/
- Mamo, kazałaś nam się tak spieszyć, a teraz musimy czekać!
O ja niedobra matka nie przewidziałam, że tym razem autobus, który zwykle przyjeżdża za wcześnie, postanowił się spóźnić!
30 jęków później i 20 marudzeń podjeżdża autobus.

Wyzwanie nr 2 – kupienie butów

Sklep wypełniony jest matkami z dziećmi. Wszystkie, jak ja liczą (zupełnie niesłusznie) na szybkie zakupy z dzieckiem.

  • Pierwsza porażka – czekanie na obsługę.
  • Druga porażka – buty, które podobają się moim córkom, nie występują w ich rozmiarach, buty które są w ich rozmiarach, nie podobają się im.
  • Trzecia porażka – przenosimy się do sklepu obok, w którym... wykupiono wszystkie dziecięce wiosenne buty (jest dopiero 11.00)!
  • Czwarta porażka – następny sklep: jedna z moich córek przymierza wszystkie istniejące buty – wszystkie są złe. Córka w za małych butach nie przymierza niczego, bo ona chce tylko jeden, jedyny niedostępny i drogi model, którego nie można nigdzie dostać. Ku mej uciesze, córka nr 3 bierze pierwsze lepsze trampki i chce je mieć. Uff! Może ten dzień nie będzie taki zły - zdążyłam pomyśleć i zaraz tego pożałowałam.
  • Piąta porażka – największa – wychodzimy ze sklepu i... córka w za małych butach idzie bez butów. Córka "wszystko złe" chce jeść. Córka w nowych trampkach chce siusiu. Wszystko na JUŻ!

Kupowanie butów z dzieckiem okupione jest moim potem i zdartym gardłem. Tak, krzyczę. Nie, nie na dzieci, lecz w powietrze, wyrzucam w świat moją frustrację, którą rozumie każda z matek spotkanych w sklepie.
Przed kolejnymi zakupami z dziećmi wypiję litr melisy, przez pół roku będę uczęszczała na jogę i może kupię sobie stopery, tak na wszelki wypadek.

Czy to tylko moje zakupy tak wyglądają? Piszcie w komentarzach.

PS. Po kilku głębszych oddechach opanowałam sytuację, skapitulowałam dzieci obiadem w IKEA i w ostatnim napotkanym sklepie kupiłam im buty, o których marzyły. Przeżyłam kolejne zakupy z dziećmi bez uszczerbku na zdrowiu. Brawo Ja! Brawo wszystkie matki!

Reklama

Zobacz też: Wyścig mam po promocje, czyli coroczna walka w dyskoncie

Reklama
Reklama
Reklama