Ostatnio książę Harry udzielił wywiadu na łamach "Vogue'a" na temat jego podejścia do ekologii. Wyznał, że razem z żoną planują mieć maksymalnie jeszcze jedno dziecko. Powodem jest... chęć dbania o planetę. Książęca para nie jest odosobniona w swoich przekonaniach. Ruch BirthStrike zyskuje coraz więcej zwolenników. Jego członkowie przekonują, że nie mają zamiaru sprowadzać dzieci na świat, który za chwilę może pogrążyć się w wojnach, powodziach, suszach, pożarach i innych konsekwencjach katastrofy klimatycznej.

Reklama

Z obawy o los dzieci

W 2018 podczas Międzynarodowego Szczytu Klimatycznego ONZ eksperci ostrzegali, że ludzkości pozostało 11 lat na zapobiegnięcie tragedii. Ostatnio opublikowany przez australijskich naukowców raport daje nam natomiast czas do 2050. Trzeba przydać, że nie wygląda to optymistycznie. Zmiany klimatyczne, globalne ocieplenie, susze, wymieranie gatunków, przeludnienie, przepełnione wysypiska, wyczerpujące się złoża paliw kopalnych, betonowanie miast, o tym mówi się od lat. Dla niektórych wszytko to stało się pretekstem dla rozważań na temat tego, czy etyczne jest sprowadzanie dziecka na taki świat?

Do grupy takich osób, które mają wątpliwości, ostatnio dołączyła piosenkarka Miley Cyrus. "Natura jest kobietą. Kiedy jest wściekła, lepiej z nią nie zadzierać. Myślę, że właśnie tak teraz czują się kobiety. Ziemia jest wściekła. Robimy jej to samo, co robimy kobietom. Wciąż jej coś zabieramy i oczekujemy, że będzie dalej owocować. A ona jest wycieńczona. Nie jest w stanie dawać owoców. Nasza planeta staje się gówniana i nie zamierzam dawać czegoś takiego mojemu dziecku. Dopóki nie będę mieć pewności, że moje dziecko będzie żyło na Ziemi, gdzie w wodzie pływają ryby, nie powołam na ten świat nowej istoty, która będzie musiała się z tym mierzyć." - wyjaśnia Miley w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu “Elle”.

Czym jest BirthStrike?

Osoby zrzeszone pod tym hasłem deklarują, że z powodu kryzysu ekologicznego i braku zdecydowanej reakcji polityków, nie będą powiększać swoich rodzin. Grupę założyła trzydziestoletnia Blythe Pepino. "BirthStrike powstał, ponieważ zdałam sobie sprawę z tego, że nie mamy szans na przetrwanie. Nie miałam nadziei, że ludzie zdołają to odkręcić. W związku z tym dałam sobie 5 lat na to, by dać z siebie wszystko i być częścią tego ruchu."- tłumaczyła w rozmowie z mediami.

Zarówno Blythe, jak i kilkaset członków BirthStrike, przekonują, że brak dziecka to nie kaprys, a realne wyrzeczenie. Decyzja taka nie wynika z niechęci do powiększenia rodziny, wręcz przeciwnie. Bardzo by tego pragnęły, jednak nie mają zamiaru sprowadzać dziecka na taki świat. Osoby te obawiają się, że jeśli nic się nie zmieni potomstwo, które teraz przyszłoby na świat, nie miałoby dobrego życia. Jedni z góry zakładają brak potomstwa, inni chcą poczekać, jak rozwinie się sytuacja.

Zobacz także

Zbyt dużo i zbyt ciasno

Członkami BirthStrike kierują także inne pobudki. Niektórzy nie chcą mieć dzieci, bo obawiają się, że w ten sposób zaszkodzą Ziemi jeszcze bardziej. Brytyjska organizacja Population Matters zwraca uwagę na to, że mamy poważny problem z przeludnieniem naszej planety, a każda dodatkowa osoba powoduje wzrost emisji dwutlenku węgla. Obecnie na świecie żyje 7,7 miliarda ludzi, a z wyliczeń ONZ wynika, że w 2100 liczba ta może osiągnąć nawet 11 miliardów. Dlatego niektórzy członkowie BirthStrike uważają, że lepiej adoptować dzieci, niż sprowadzać na świat kolejne.

Co sądzicie o takim podejściu do planowania rodziny? Napiszcie w komentarzach.

Reklama

Źródło: national-geographic.pl, wp.pl

Reklama
Reklama
Reklama