Ośmiolatka mówiła wuefiście o bólu, ale on tego nie pamięta. Inaczej przecież nie kazałby kontynuować ćwiczeń… Dziewczynka zaciskała więc zęby i robiła pompki, przysiady, przewroty.... To była ostatnia lekcja tego dnia. Po Amelkę przyjechał tata. Panu Wojciechowi nikt nie powiedział, co się stało. O sprawie poinformował serwis beskidzka24.pl.

Reklama

Pożegnanie z Amelką

O wszystkim dowiedział się od córki. W domu dziewczynka cały czas skarżyła się na ból głowy. W poszukiwaniu choć chwilowej ulgi wyciągała z lodówki wszystko, co mogła przyłożyć do tętniącej bólem skroni. W pewnym momencie Amelka powiedziała, że chce jechać do lekarza.

Zaniepokojony ojciec postanowił jechać z córką do szpitala. Po drodze dziecko zaczęło wymiotować.

Na miejscu lekarz zlecił prześwietlenie głowy. Wynik badania tomografem był jednoznaczny: w głowie dziewczynki był wielki krwiak. Zaczęła liczyć się każda minuta.

Kiedy lekarze organizowali transport do Centrum Zdrowia Dziecka w Ligocie, pan Wojciech zadzwonił do żony. Było ok. godziny 19. Pani Marta właśnie wychodziła pracy, kiedy dowiedziała się, że ma około 10 minut, by pożegnać się Amelką. Bo zaraz karetka zabierze dziecko do szpitala na operację.

Zobacz także

Operacja trwała 3 godziny

„Na salę operacyjną moje dziecko zostało zawiezione około godziny 23. Patrzyłam na zegarek i liczyłam sekundy. Bo liczyła się każda. Krwiak uciskał na mózg i w każdym momencie mógł wyrządzić nieodwracalne szkody. Moje dziecko nie wiedziało, co się dzieje, bo było już wtedy nieprzytomne”, wspomina mama Amelki.

Operacja trwała 3 godziny. Lekarze musieli otworzyć czaszkę i usunąć dwa krwiaki. Po wszystkim rodzice Amelki usłyszeli, że najgorsze niebezpieczeństwo minęło.

Nikt nie spodziewał się, że na drugi dzień okaże się, że życie dziecka wciąż jest zagrożone.

Kolejne krwiaki, kolejna operacja

Do południa Amelka czuła się dobrze, ale potem znów zaczęła skarżyć się na ból głowy. Płakała z bólu. Wymiotowała. Traciła przytomność. Lekarze musieli operować po raz drugi. Usunięcie kolejnych krwiaków trwało 4 godziny. Konieczne okazało się przetaczanie krwi.

Trudno wyobrazić sobie, co czuli rodzice Amelki. Nawet po udanej operacji wciąż towarzyszył im strach o dziecko. Na szczęście okazało się, że tym razem wszystko skończyło się dobrze.

Szkoła kpi z tego co się stało?

Wszystko to wydarzyło się w styczniu tego roku. Teraz Amelka czuje się dobrze. Pomału zapomina o bólu i strachu, jaki przeżyła. Rodzice przenieśli ją do innej szkoły. Dyrekcja szkoły, w której doszło do wypadku mogącego zabić dziewczynkę, nie ma sobie nic do zarzucenia.

Członkowie specjalnie powołanego zespołu powypadkowego uznali, że wypadek na WF-ie nie mógł być przyczyną tak poważnego urazu. Nie stwierdzili też, że wuefista mógłby być w jakikolwiek sposób winny tego, co się stało.

„Czyli co? Amelia może w domu kolejny raz się uderzyła? To kpina jest. Szkoła usiłuje się wymigać. A przecież nikt dzisiaj nie wie, jakie to wszystko może mieć konsekwencje dla naszej córki na przyszłość. Po takich urazach nawet po kilku latach może dojść chociażby do padaczki pourazowej” – mówi pani Marta.

Mama Amelki nie ma pretensji do nauczyciela o to, że na jego lekcji doszło do wypadku. Uważa, że takie rzeczy mogą się zdarzyć. Ale nie rozumie, dlaczego nauczyciel nie opowiedział jej mężowi, co się stało. Nie może też pojąć, że według szkoły… nic się nie stało.

„Ewidentnie nie chcą wziąć odpowiedzialności za to, co się stało, a moje dziecko przez brak szybkiej reakcji szkoły mogło umrzeć. Nie trzeba być lekarzem, aby wiedzieć, że po uderzeniu w głowę należy zgłosić się do lekarza, bo skutki mogą nastąpić nawet po paru godzinach” – pani Marcie, kiedy to mówi, trudno zachować spokój.

Dyrektorka szkoły: „Jest nam przykro, ale…”

Dyrekcja szkoły powołuje się na ustalenia zespołu powypadkowego. Według którego nie doszło do żadnego wypadku.

„Jest nam przykro z powodu tego, co stało się Amelii. Ale, tak jak ustaliliśmy, nie miało to związku ze zdarzeniem na WF-ie. Z naszego protokołu powypadkowego jasno to wynika” – mówi dyrektorka w rozmowie z dziennikarzem portalu beskidzka24.pl.

W protokole napisano, że Amelka i druga dziewczynka „w momencie rozpoczęcia ruchu z niewielką siłą stuknęły się głowami”.

Dyrekcja szkoły zaprzecza też, że los byłej uczennicy kiedykolwiek był jej obojętny.

„Osobiście dzwoniłam do Amelii i wypytywałam o jej stan, o to, czy możemy jakoś w tej sytuacji pomóc” – zapewnia dyrektorka.

Źródło: beskidzka24.pl

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama