Reklama

Matka jednego z dzieci leczonych w szpitalu dziecięcym w Gdańsku, wezwała policję na oddział. Podejrzewała, że personel szpitala zaniedbuje kilkunastomiesięczne dziecko, leżące w sali obok. Według niej maleństwo płakało godzinami i ani pielęgniarki, ani lekarze nie reagowali na jego płacz w odpowiedni sposób. Chciała, aby policja sprawdziła, czy dziecku w sali obok nie dzieje się krzywda.

Reklama

Jak mówi "Gazecie Wyborczej" podkom. Aleksandra Siewert z Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku, policja ma obowiązek podjąć każde tego typu zgłoszenie i musi sprawdzić, czy rzeczywiście w szpitalu nie doszło do nieprawidłowości.

Przewrażliwienie? Czy raczej czujność?

Nieprawidłowości policja nie stwierdziła, a w każdym razie nie w działaniach personela szpitalnego. Bardziej zaniepokoiła ją nieobecność rodziców przy płaczącym dziecku. Jak się okazało, chłopczyk był odwiedzany w ciągu dnia tylko przez prababcię, bo rodzice , z którymi policja nawiązała kontakt, tłumaczyli, że ze względu na pracę, nie mogą przyjechać do szpitala. Także zdaniem prezesa szpitala, Tomasza Sławatyńca, kilkunastomiesięczny chłopczyk płakał w nocy dlatego, że był sam i po prostu tęsknił za rodzicami. Prezes zapewnia jednocześnie, że dziecko miało wystarczającą opiekę lekarzy i pielęgniarek i mocno dziwi się reakcji kobiety – ale czy słusznie?

Oczywiście tęsknota za rodzicami jest trudna do ukojenia, szczególnie u tak małego dziecka.
Oczywiście trudno nawet w szpitalu dziecięcym oddelegować pielęgniarkę do ciągłej opieki nad tylko jednym dzieckiem, szczególnie podczas dyżuru nocnego.
Oczywiście przy dziecku powinni przebywać jego rodzice i to właśnie ich brak powinien przede wszystkim zastanawiać.

Ale z drugiej strony, czy naprawdę kilkunastomiesięczne, chore dziecko może płakać w nocy godzinami – i nikogo to nie powinno zaniepokoić?

Według mnie nie. Dlatego nie widzę w reakcji kobiety niczego dziwnego i uważam, że wezwanie przez nią policji to najlepsze, co mogła zrobić w takiej sytuacji!

Co roku każdy z nas czyta w internecie albo słyszy w telewizji o dzieciach pobitych albo skrajnie zaniedbanych. Przy każdej takiej sytuacji wszyscy pytają: "Gdzie byli sąsiedzi?" albo "Czy naprawdę nikt nie słyszał płaczu?". Prawda jest taka, że w większości przypadków jesteśmy tuż obok i często słyszymy ten płacz, nieraz wielogodzinny, ale boimy się wychylać.

Kobieta, która w Gdańsku wezwała policję, nie bała się wyjść przed szereg. Nie bała się popsuć sobie relacji z lekarzami i nie bała się, że zostanie nazwana czepialską histeryczką. Słyszała przedłużający się płacz dziecka, a jako, że sama nie była w stanie sprawdzić, czy z nim jest wszystko w porządku, wezwała pomoc.

Prezes szpitala uważa, że jej reakcja i potem przyjazd policji zaburzyły pracę na oddziale w szpitalu. Że lekarze zamiast dyżurować na oddziale, musieli składać długie wyjaśnienia patrolowi. To pewnie fakt.

Ale czy to znaczy, że gdyby sam był na miejscu tej kobiety, to pozwoliłby, żeby dziecko godzinami płakało za ścianą? Naprawdę uspokoiłyby go wtedy wyjaśnienia pielęgniarek, że płaczącemu bez przerwy maluchowi nic złego się nie dzieje?

(źródło: Trójmiasto.wyborcza.pl)

Reklama

A co Wy sądzicie o tej sytuacji? Jak byście się zachowały na miejscu kobiety? Piszcie w komentarzach.

Reklama
Reklama
Reklama