Reklama

To wiedzcie, że np. u mojej córki właśnie katar najczęściej powoduje zapalenie ucha. To wynika z budowy dziecięcego uszka – jak dowiedziałam się od lekarki – wydzielina ścieka, gdy dziecko leży na boczku i… powoduje stan zapalny. Wiecie, jak to boli? Tego bólu nie życzę nawet rodzicom, którzy puszczają chore dzieci do przedszkola.

Reklama

Nie, dziecko nie nabiera odporności w przedszkolu

W wakacje córka nie chodziła do przedszkola. Pomagali nam dziadkowie, zresztą braliśmy zaległe urlopy. Efekt – dwa miesiące bez chorób. Mimo pluskania w basenie i jeziorach (po którym miała sine usta z zimna), wiatru we włosach na łódce, przemoknięciu do suchej nitki w lesie…

Oczywiście w wakacje córka widywała się z dziećmi. Mamy wielu bliskich znajomych z dziećmi w wieku Helenki. Na szczęście to rozsądni ludzie, którzy gdy ich dzieci są chore, odwołują spotkanie.

Dlatego chcę Was oświecić – Wasze dzieci nie nabiorą żadnej odporności w przedszkolu. Nie przestaną chorować, kiedy minie im stres związany z adaptacją. Ani gdy zetkną się z florą bakteryjną innych dzieci. Nasze dzieci będą chorować, bo rodzice puszczają chore dzieci do przedszkola.

Przetestowaliśmy wszystkie specyfiki na odporność

I chcę Wam powiedzieć, że patrząc na ból mojej córki, robiliśmy wszystko, by ją przed nim uchronić. Wypróbowaliśmy chyba wszystkie możliwe specyfiki na odporność. Naturalne i te z apteki. Na receptę i bez recepty. Drogie i tanie. Nic nie działa. Córka chodzi do przedszkola już 3 lata i od 3 lat nie ma miesiąca bez choroby. Na szczęście nauczyliśmy się jak najszybciej rozpoznawać pierwsze objawy kataru – wtedy zostaje w domu, dostaje sprej do noska i czasem udaje się ustrzec ją przed antybiotykiem. I nie, nie jestem zwolenniczką antybiotyków – ale gdy stan zapalny w uchu (lub w obu uszach) jest poważny, nie mamy innego wyjścia.

W wakacje nie musimy podawać żadnych specyfików ani leków. Nie musimy chodzić do lekarza. Minął pierwszy tydzień przedszkola i zaczyna się… Wnioski: wyciągnijcie same.

I nie zasłaniajcie się pracą!

Jak już wiecie, doskonale wiem, co znaczy chore dziecko w domu. Pracuję na etacie, mąż też. Na wieść o chorobie córki jesteśmy wściekli, że znowu musimy brać wolne. Tak, wściekli, na matki egoistki, które puszczają chore dzieci do przedszkola. Ale nigdy nie przyszłoby nam do głowy przedkładać pracę nad zdrowie dziecka. Dawać syrop przeciwgorączkowy rano w szatni, byle dziecko przesiedziało w przedszkolu choć 3 godziny, zanim znów dostanie gorączki i wychowawczyni zadzwoni, że trzeba je odbierać… A są mamy, które tak robią. Przecież to dziecko jest osłabione, bardzo źle się czuje, ludzie! Żadna praca nie może być ważniejsza od chorego dziecka.

Miny rodziców kaszlących dzieci w szatni – żenada

Przez ten tydzień niemal co rano słyszeliśmy w szatni jeden wielki kaszel. Matki i ojcowie tych kaszlących dzieci – jakby ogłuchli. Część z nich dostawała rumieńców. Uciekali wzrokiem przed wzrokiem innych rodziców. I te durne słowa do dziecka: „Oj, a co ty nagle tak kaszlesz, przecież w domu nie kasłałeś”. Żenada. Że-na-da.

Błagam, nie posyłajcie chorych dzieci do przedszkola. Pomyślcie o innych. Ale przecież skoro nie myślicie o własnych dzieciach, to jak macie myśleć o innych…

Sylwia

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama