Reklama

Neurolog stwierdził u kobiety stwardnienie rozsiane. Przez kilka kolejnych lat próbowała pogodzić się z tą nieuleczalną chorobą, ale w 2021 roku obciążenie psychiczne okazało się zbyt duże. Kobieta zaczęła mieć lęki, stwierdzono też u niej depresję.

Reklama

Jessica O’Hare, bo tak nazywa się bohaterka tej historii, duże wsparcie znalazła w uczestnictwie w sesjach MS Society, które prowadzi zajęcia dla osób ze stwardnieniem rozsianym. Spotkania odbywają się pod hasłem „Dobre życie ze stwardnieniem rozsianym”. Ludzie spotykają się online, mogą tam uzyskiwać odpowiedzi na swoje pytania i dzielić się własnymi doświadczeniami. Jessica dołączyła do grupy po tym, jak zaczęła mieć wątpliwości, czy ćwiczeniami fizycznymi nie zaostrzy swojego stanu – po diagnozie zaczęła biegać i uprawiać jogę.

Ze stwardnieniem rozsianym da się żyć

Choroba, która dotknęła Jessikę i wiele innych osób na całym świecie, uszkadza rdzeń kręgowy, nerwy i mózg. Wywołuje uczucie zmęczenia, mrowienie i pieczenie w kończynach, zespół niespokojnych nóg.

Tracey Harrison, która organizuje spotkania „Dobre życie ze stwardnieniem rozsianym”, mówi, że choroba jest nieustępliwa, bolesna, upośledzająca normalne funkcjonowanie i w każdym przypadku może nieco inaczej wpływać na pacjenta.

Szacuje się, że na całym świecie na stwardnienie rozsiane choruje 2 300 000 osób, z czego 600 000 w Europie, w tym 60 000 w Polsce. Choroba częściej atakuje kobiety, zwłaszcza te w wieku 15-55 lat. Dzięki leczeniu obecnie długość życia pacjentów ze stwardnieniem rozsianym zbliżyła się do długości życia osób zdrowych, jednak po ok. 15-20 latach od diagnozy pacjenci zwykle wymagają już zaopatrzenia ortopedycznego do poruszania się.

Źródło: Twitter

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama