Zaprosiliśmy teściów i moich rodziców, a także nasze rodzeństwo z dziećmi. Postaraliśmy się, by niczego nie zabrakło ani do jedzenia, ani do picia. Humory dopisywały nam od rana, więc wszystko wskazywało na to, że będzie naprawdę fajnie. Dzieci też się cieszyły…

Reklama

Rodzinne spotkanie i rodzinna drama

Zaczęło się miło: powitania, zachwyty nad nakrytym stołem…

Dzieci zaczęły się ładnie bawić. Co jakiś czas przybiegały do stołu, przy którym siedzieli dorośli. Kubuś i Janek bardzo lubią moich rodziców (mieszkamy w jednym domu, rodzice na dole – my na górze). Różnica w podejściu moich synów do dziadków faktycznie była widoczna… Do rodziców męża mieli dystans. Ale jak mogło być inaczej, skoro widują się kilka razy w roku, podczas gdy z moimi rodzicami widzą się codziennie?

W pewnym momencie teściowa zaczęła pochlipywać.

Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że stało się coś złego. Że zaraz powie nam o jakiejś chorobie swojej lub teścia. Jedzenie stanęło mi w gardle, bo niedawno matka koleżanki robiła badania i okazało się, że ma raka szyjki macicy z przerzutami do płuc.

Zobacz także

– Mamo, co się stało? – mąż pierwszy odzyskał głos (bo jego też z początku zatkało).

– Jest mi… tak... bardzo… – teściowa nie mogła złapać powietrza. – Tak bardzo przykro, że… własne wnuczki… nas… nie lubią… nie znają…

Na te słowa oniemiałam. Podobnie mąż, jego brat z żoną i moja siostra z mężem.

Awantura na pół ulicy

Po chwili ciszy, przerywanej cichym (jeszcze) szlochem teściowej, ktoś zapytał: „Ale jak to?”.

I wtedy zaczęło się na całego.

Jej smutek zmienił się we wściekłość. Zaczęła krzyczeć, że jest izolowana od własnych wnuków. Że ich nie widuje, nie może patrzeć, jak rosną. Że chłopcy (moi synowie) traktują ich (teściów) jak obcych ludzi. Że co ona takiego zrobiła, że zasłużyła na takie traktowanie. Że od samego początku robiłam wszystko, by ją odsunąć od swoich dzieci… A Paweł (mój mąż) też nie lepszy.

Teść siedział ze wzrokiem wbitym w kaszankę i nie odzywał się ani słowem. A teściowa wstała i zarządziła, że wyjeżdżają. Paweł próbował jakoś ją uspokoić, przekonać, żeby została, ale na nic.

Zaczęła krzyczeć, że my tu mamy własne grono, że oni są tu zbędni.

Kątem oka widziałam, że sąsiedzi starają się udawać, że nic nie słyszą… Po południu wszyscy krzątali się lub odpoczywali przed domami. I przy okazji trafił im się pokaz histerii mojej teściowej…

To nie moja wina

Kiedy pojechali, rozmawialiśmy o całej tej sytuacji i zgodnie doszliśmy do wniosku, że teściowa mocno przesadziła.

Fakt, że z teściami widujemy się rzadko. Ale czy to wyłącznie nasza wina? Mamy dwoje dzieci i pracujemy, w wolnych chwilach lubimy i mamy prawo spotkać się ze znajomymi.

Teściowie są na emeryturze. Mieszkają godzinę drogi od nas. Mogą przyjechać i spędzać czas z wnukami do woli. Choćby wtedy, gdy my pracujemy (zdalnie, z domu). Nikt im nigdy nie ograniczał kontaktu z wnukami. Wręcz przeciwnie – to ja często miałam wrażenie, że teściowa nie jest zainteresowana angażowaniem jej w sprawy mojej rodziny.

Widywaliśmy się 2-3 razy w roku, ale sądziłam, że właśnie taka opcja teściom odpowiada.

Kiedy chłopcy się rodzili, teściowa jeszcze pracowała. Nie miała wtedy czasu. Ciekawe, jak sama przy dwójce małych dzieci i pracy dbała o relacje z własną teściową i teściem…

Tak czy inaczej, nawet jak przeszła na emeryturę, nie zaczęła częściej bywać czy nawet dzwonić. A wystarczyło powiedzieć: „Aniu, teraz wreszcie mogę i chcę pobyć z wnukami”. Ale nic takiego nie powiedziała ani nie dała do zrozumienia…

Zawsze to my wychodziliśmy z inicjatywą spotkań.

To oni nie dzwonią i nie interesują się wnukami. A potem pretensje, że za rzadko je widują! To ja mam do nich wiecznie wydzwaniać i jeździć?

Chciała zmian na lepsze?

Mimo że nie czuję się winna, dużo myślę na temat tej sytuacji. Moi synowie pewnie kiedyś będą mieli żony (lub partnerki) i dzieci… Teściowa dała mi dobrą lekcję tego, jak nie zachowywać się wobec przyszłych rodzin moich synów. Nie wiem, czy sama będę dobrą teściową, ale jednego jestem pewna: zawsze zastanowię się dziesięć razy, zanim coś powiem lub zrobię. I nigdy nie będę występować w roli ofiary.

Mam też nadzieję, że mój mąż okaże się lepszym dziadkiem i teściem niż jego ojciec. Który wszystko ma gdzieś i najchętniej cały czas siedziałby na rybach. Albo pod pantoflem swojej żony.

Swoim zachowaniem podczas ostatniej wizyty teściowa wystraszyła dzieci. Moi synowie nie mieli pojęcia, co się dzieje, że babcia płacze i krzyczy. Jeśli chciała coś zmienić na lepsze w swoich relacjach z wnukami – to chyba swoją histerią wywołała odwrotny skutek.

Marta

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama