Bajka laureatki konkursu Mamy piszą: „Fioletowa sówka”
Przeczytaj opowiadanie naszej czytelniczki, która wzięła udział w konkursie „Mamy piszą” i wygrała publikację w Mamotoja.pl
- Barbara Korpal
Przeczytaj opowiadanie Barbary Korpal, która wysłała nam opowiadanie w marcowej edycji konkursu "Mamy piszą" i została 1 z 3 laureatek w konkursie.
"Fioletowa sówka"
Mojemu Michasiowi - pierwszoplanowemu bohaterowi bajek i naszego życia.
Na ostatnim piętrze wysokiej kamienicy, w szaro – żółtym pokoju mieszkał mały Michaś.
Pewnego razu ciocia Joasia przyprowadziła gościa.
- Kim jesteś ? – zapytał Michaś stojącego w drzwiach fioletowego przybysza w różowym szaliku.
W odpowiedzi usłyszał tylko jakieś niewyraźne chrypienie i dąsy.
- To mała sówka – wyjaśniła ciocia
Michaś zaprosił więc gościa do szaro – żółtego pokoju i zaproponował herbatę z miodem. Sowa, nic nie odpowiadając nastroszyła piórka i zaraz zasnęła. Następnego ranka obudziło Michasia głośne kasłanie.
- Na tej okropnej półce panują przeciągi , a towarzystwo żyrafy jest wprost nie do zniesienia. Nie wiem czy wiesz, ale ona strasznie chrapie i jak oszalała wciąż macha ogonem. Kostki mi obiła i zrobiła siniaki.
Michaś chrapania nigdy nie słyszał, a żyrafę uważał za bardzo uprzejmą. Poza tym, nie wiedząc gdzie ptaki mają kostki, przytaknął życzliwie i zaproponował zmianę.
- A może na parapecie będzie ci wygodnie?
- Na parapecie?! – zdziwiła się sowa – Przecież tam w dzień strasznie razi słońce, a nocą potwornie ziębi od szyby.
- A co byś powiedziała na miejsce obok mnie? Na tym wysokim krześle przy łóżku. Wieczorem mama czyta piękne bajki, a w ciągu dnia wszystko stamtąd widać jak na dłoni.
- Na krześle?! Wykluczone. Wciąż bym się martwiła, że jak tylko się zdrzemnę ktoś się zagapi i na mnie usiądzie. Mam zbyt słabe nerwy, by tak ryzykować.
- Hmm? -chłopiec zamyślił się, bo nie chciał ponownie urazić sowy jakimś złym pomysłem
- Nie kłopocz się chłopcze - przemówiła z wysoka. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, więc obleciałam cały pokój i sama sobie znalazłam miejsce. Obawiam się, że nie ma tu wielkich komfortów. Ciasno, zimno, sąsiedzi szemrani. Jedynym miejscem ,gdzie poczuję się dobrze, będzie ta stara komoda. Rzecz jasna w rachubę wchodzi tylko pierwsza szuflada. W pozostałych czuć kurzem , a to mi zaszkodzi.
- Dobrze więc sówko – uśmiechnął się Michaś – mieszkają tam moje kolorowe skarpetki. Są bardzo życzliwe, więc się dogadacie. Będzie wam razem raźniej i wygodnie.
Oburzona sowa pokręciła dziobem.
- Skarpety!? Wygniotą mi piórka!
Chłopiec poczerwieniał trochę zawstydzony, lecz nie chcąc ryzykować kolejnej afery ustalił, że skarpetki , póki nie znajdzie im nowego lokum, zamieszkają w stojącym pod łóżkiem pudełku a cała szuflada przypadnie sowie.
Nie był to jednak koniec zmartwień. Prędko okazało się, że sowa ma bardzo nietypowe upodobania. Za dnia ciągle śpi, a wieczorami lata po pokoju i hałasuje. Dodatkowo, skarpetki pozostawione wieczorem na podłodze skarżyły się, że ptak nocą na nie poluje i muszą uciekać w najciemniejsze zakątki pokoju. Niektóre skarpetki pochowały się tak dobrze, że ani Michaś, ani mamusia nigdzie nie mogli ich odnaleźć. Chłopiec nie chcąc chodzić w jednej skarpecie, musiał tworzyć nowe bardzo dziwne pary. Kiedy ktoś go pytał dlaczego na jednej nóżce ma żółtą skarpetkę, a na drugiej w niebieską kratkę, odpowiadał, że to sprawka jego fioletowej sowy. Niektóre dzieci w przedszkolu z wyrozumiałością kiwały głowami, ale dorośli zupełnie nie rozumieli, co to ma oznaczać. Chłopiec długo zastanawiał się, jak pomóc skarpetkom by jednocześnie nie urazić sowy. Mamusia poradziła mu odkładać czyste skarpetki do pudełka, a brudne oddawać jej do prania. Po wprowadzeniu tej porady w życie, nocne łowy zakończyły się na dobre, a brakujące skarpetki wyszły ze swoich kryjówek. Natomiast sowa zaczęła narzekać na brak miejsca do latania i nudę. Namawiała chłopca, by późnym wieczorem skakał z nią po łóżeczku, rozkopywał pierzynkę i głośno śpiewał piosenki. Michaś nie chcąc, by sowa czuła się w jego pokoju samotna i znudzona, spełniał jej wszystkie dziwaczne prośby. Po tygodniu tych nocnych wygłupów był tak zmęczony w ciągu dnia, że zasypiał na siedząco, doskwierał mu zły humor i brak apetytu. Mamusia poradziła sowie, by nocą latała w salonie wysoko pod sufitem. Dzięki temu narzekania na nudę i brak miejsca do lotów zakończyły się na jakiś czas, a Michaś przesypiał spokojnie nocki i odzyskał humor. Zaoferował też sowie, że wymyśli dla niej jakieś wyjątkowe imię. Ona jednak nie chciała o tym słuchać, każde zaproponowane imię uważała za brzydkie i zupełnie do niej niepasujące.
- Wiesz – pewnego dnia Michaś zaczął rozmowę – uważam jednak, że każdy powinien mieć jakieś imię.
- Możesz na mnie mówić: sówko – odpowiedziała fioletowa sowa nie otwierając oczu
- No tak, tylko myślę sobie, że gdyby nagle pojawiło się w pokoju kilkanaście sów a ja wołałbym do ciebie „sówko” to wszystkie by przyleciały, a ty nie wiedziałabyś, że to właśnie ciebie wołam. – zmartwił się chłopiec.
Sowa jednak nic nie odpowiedziała. Pewnego dnia przysiadła na parapecie kuchni i długo wpatrywała się w przelatujące za szybą ptaki. Pomyślała, że ona też chciałaby tak wysoko latać.
- Chcę polatać na zewnątrz – oznajmiła.
- Dobrze więc – odpowiedział Michaś – zabierzemy cię ze sobą na spacer.
- Nie chcę iść na spacer, tylko chcę sama polatać, nocą! – dodała.
Michaś wytłumaczył jej, że nocne latanie jest bardzo niebezpieczne. Bał się, że sowa w ciemności nie znajdzie drogi powrotnej i się zgubi. Sowa jednak nie zamierzała nikogo słuchać i gdy tylko wszyscy w domu zasnęli wyfrunęła przez uchylone okno na zewnątrz. Latała długo i wysoko, zachwycała się świeżym powietrzem, wysokimi drzewami i gwiazdami na niebie. Kiedy nareszcie zmęczyła się, zapragnęła wrócić do Michasia. Niestety, wylatując z domu nie zapamiętała gdzie chłopiec mieszka i zupełnie nie mogła odnaleźć właściwego okna. Kiedy rano chłopiec odkrył, że nie ma jej w domu bardzo się zmartwił.
- Sówko! Sówko! – wołał ją przez otwarte okno. Na parapet przylatywały jednak, tylko brązowe sowy, chętne by zamieszkać w jego szaro – żółtym pokoju. Była z tego cała masa nieporozumień. Rozczarowane, obrażały się i denerwowały, że leciały taki kawał drogi na marne. Michaś tłumaczył im, że nie poszukuje jakiejkolwiek sowy, tylko jednej - jego własnej.
Było już późne popołudnie. Zmarznięta, przemoczona i brudna sówka siedział pod drzewem i bardzo tęskniła za chłopcem.
- Gdybym miała jakieś imię, Michaś mógłby mnie zawołać przez okno i wiedziałabym jak wrócić. – myślała rozgoryczona – Tak strasznie za nim tęsknię, za naszym pokojem i tymi wszystkimi ciepłymi, przytulnymi zakamarkami. Oddałabym nawet skarpetkom moją szufladę i zamieszkała na szafie, byle tylko wrócić do domu. – westchnęła. W tej samej chwili sięgnęła po nią czyjaś ręka. To tata Michasia właśnie wracał z pracy i dostrzegł ją pośród szarych liści.
- Ale z ciebie brudas. – roześmiał się - Miałaś dużo szczęścia, że cię tu znalazłem – powiedział i zaniósł do domu. Mama urządziła sowie kąpiel z pianą i dokładne suszenie piórek. Michaś uradowany, że zguba się odnalazła nie odstępował jej na krok.
- Wiesz – w końcu powiedziała zawstydzona – od dzisiaj zamieszkam na szafie byś już nie musiał schylać się co rano pod łóżeczko po swoje skarpetki. Oddaję im pierwszą szufladę. Bardzo tęskniłam. - dodała
Michaś ucieszył się i mocno przytulił sowę.
- Jest jeszcze jedna sprawa – dodała - Bardzo chciałabym byś nadał mi jakieś imię, bym już zawsze mogła do ciebie przylecieć gdy mnie zawołasz.
Imię, które wymyślił Michaś było bardzo wyjątkowe.
Kto zgadnie jakie?