Bakterie mogą być groźne
Ten artykuł nie jest po to, by straszyć. Jednak po czerwcowej aferze z E. coli postanowiliśmy porozmawiać ze specjalistą o bakteriach. Wiemy, że mogą być groźne. I wiemy już, jak się przed nimi ustrzec.
- Katarzyna Pinkosz/"Mamo, to ja"
Zakażenia bakteryjne przewodu pokarmowego zwykle kończą się bólami brzucha i biegunką. Niestety, jeśli malca zaatakuje naprawdę groźny szczep, skutkiem mogą być powikłania, których nigdy byśmy się nie spodziewali po przechorowaniu biegunki, np. zapalenie stawów, wyrostka robaczkowego, a nawet paraliż! Okazuje się też, że objawy zakażenia bakteryjnego mogą być łudząco podobne do objawów innych chorób. Jeśli dojdzie do pomyłki i dziecko nie zostanie dobrze zdiagnozowane, będzie źle leczone. Skutki... opłakane! Opowiada o tym wszystkim ekspert, który na co dzień przygląda się bakteriom i zna je od podszewki: dr n. wet. Grzegorz Madajczak z Zakładu Bakteriologii Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Polskiego Zakładu Higieny.
Dlaczego czerwcowa epidemia E. coli była bardziej groźna dla dorosłych niż dzieci?
Ognisko zakażenia w Niemczech, które rozszerzyło się na wiele krajów europejskich, w tym Polskę, było wywołane przez pałeczkę E. coli O:104 H4. To, że dzieci były akurat mniej wrażliwe na zakażenie, zostało spowodowane przede wszystkim cechami tego szczepu. To wyjątkowy przypadek, bo zwykle bakterie tego typu są najbardziej niebezpieczne właśnie dla maluchów do piątego roku życia.
Czerwcowe zakażenia nie objęły dzieci również dlatego, że rodzice wiedzą, iż żywność dla maluszków musi być dobrej jakości. Nie daje się dwulatkom np. gotowych surówek kupowanych w supermarkecie.
Czyli w ogórku, pomidorze, sałacie, które kupimy na bazarze, nie będzie groźnych bakterii?
Mogą się one znaleźć na każdym warzywie, które było hodowane z użyciem nawozów naturalnych. Jeśli jednak w domu zachowamy higienę, to w znacznym stopniu jesteśmy chronieni. Podstawa to właściwa higiena!
A więc mycie rąk?
Przede wszystkim. Ale nie wystarczy włożyć ręce na moment pod kran i wyjąć. Już małe dzieci trzeba uczyć, że ręce należy namydlić, dokładnie umyć pomiędzy paluszkami, z wierzchu i od spodu, a potem spłukać i starannie wytrzeć. Trzeba je myć często, a już koniecznie wtedy, gdy chcemy, by dziecko coś zjadło.
To nie przesada? Przecież poza tą „kiełkową” epidemią zakażenia bakteryjne nie są dla dzieci wcale takie groźne...
Nie zgadzam się. Ma pani na myśli tylko to wyjątkowe zakażenie E. coli O:104 H4, tak nagłośnione w mediach. A jest to jedna z wielu bakterii, które wywołują zakażenia przewodu pokarmowego. Istnieje przecież dużo innych groźnych bakterii, którymi zakażenia zdarzają znacznie częściej. Na przykład u dzieci do lat pięciu biegunka wywołana przez bakterie jest często efektem zakażenia pałeczkami Campylobacter.
[CMS_PAGE_BREAK]
Myślałam, że salmonellami. A co to takiego ten Campylobacter?
Już od dawna to nie Salmonella, tylko Campylobacter jest bakterią najczęściej powodującą biegunki u małych dzieci. Dowodzą tego badania – zarówno przeprowadzone na świecie, jak również w Polsce. Okazuje się, że jeżeli maluch ma ostrą biegunkę, z krwią lub dużą ilością śluzu, to zazwyczaj powodem jest właśnie Campylobacter. Najgorsze jest to, że w Polsce tylko w niewielu laboratoriach prowadzone są badania w kierunku tej bakterii! Dlatego gdy dziecko ma poważną biegunkę, ze śluzem czy krwią, to najlepiej badania zrobić w renomowanym laboratorium (np. w NIZP-PZH). Zakażenie Campylobacter może spowodować bardzo groźne w skutkach powikłania, nawet neurologiczne. Najpoważniejszym z nich jest zespół Guillaina-Barrégo, objawiający się między innymi paraliżem.
Proszę mnie nie straszyć. Paraliż z powodu biegunki spowodowanej zjedzeniem niedogotowanego kurczaka czy nieumyciem rąk?!
Niestety tak. Na szczęście zespół Guillaina-Barrégo występuje rzadko, ale co znaczy statystyka, jeśli miałoby to dotyczyć naszego dziecka? Częstym źródłem zakażenia Campylobacter są piaskownice, dlatego że bakterie te bytują w przewodzie pokarmowym ptaków. Jeśli piaskownica jest niezakrywana na noc – a proszę mi pokazać publiczną piaskownicę, która jest zakrywana! – zaś ptak załatwi się do piaskownicy, to piasek zmieszany z niewidocznymi odchodami będzie źródłem zakażenia. Dzieci bawią się; można powiedzieć, że jedna trzecia z nich bezpośrednio je piasek, bo próbuje zrobionych przez siebie babek, kolejna jedna trzecia wkłada nieumyte palce do buzi i jedna trzecia nie myje rąk po przyjściu do domu lub je posiłek w trakcie zabawy w piaskownicy! Czyli prawie 100 proc. dzieci jest notorycznie narażonych na kontakt z Campylobacter!
Ale przecież nie każde dziecko, które po zabawie w piaskownicy weźmie na chwilę ręce do buzi, zachoruje...
Oczywiście, przecież po to, by doszło do zakażenia, musi nałożyć się wiele czynników, np. osłabienie po chorobie. Ważne jest to, jak dużo piasku z bakteriami, a więc samych drobnoustrojów, dostanie się do buzi i trafi do przewodu pokarmowego. Istotny jest też rodzaj bakterii, są przecież „dobre” i „złe”, a wśród tych „złych” też są „mniej” i „bardziej złe”. Ale gdy idziemy do piaskownicy, to nie wiemy, co w niej jest! Zarażenie może być na tyle niewielkie, że organizm da sobie z nim radę – najwyżej przez kilka dni malec ma gorszy apetyt, boli go brzuszek. Czasem mówimy: „Bo mu się skórka od pomidora przykleiła”. A to nie „skórka”, tylko różnego typu zakażenia bakteryjne, tyle że o lekkim przebiegu.
To znaczy, że nie wolno chodzić z dzieckiem do piaskownicy?
Wolno, to wręcz konieczne, zabawa w piaskownicy jest przecież bardzo ważna dla rozwoju dziecka. Można jednak wybrać piaskownicę na ogrodzonym placu zabaw, na który nie wchodzą psy i koty: już to zmniejszy ryzyko zarażenia. Trzeba wymagać od administratorów placów zabaw, by często wymieniali piasek: to też zapobiega zakażeniom. Najważniejsze jest jednak zachowanie higieny. Jeżeli chcemy, by malec coś zjadł, zróbmy przerwę w zabawie. Umyjmy mu ręce (są chusteczki dezynfekujące, specjalne żele do mycia bez użycia wody). Dobrze jest również nie dawać maluchowi do rączki bułeczki czy kanapki, tylko trzymać je samemu przez folię czy torebkę...
[CMS_PAGE_BREAK]
W domu też dziecko może się zarazić?
Tak. Np. jeśli zje niedogotowane czy niedopieczone mięso z kurczaka. Zwykle rodzice najbardziej dziwią się, gdy zakażeniu ulega np. trzymiesięczne dziecko, które jeszcze przecież nigdy nie jadło mięsa. Jak to się mogło stać? Otóż wystarczy, że mama wytarła ściereczką nóż, którym wcześniej pokroiła kurczaka, a potem tą samą ściereczką wytarła dziecka butelkę na mleko. Albo podawała mu pierś i nie umyła rąk. Albo tata rozbijał tłuczkiem mięso (wszystko wokół było rozbryzgane), wytarł blat ściereczką, którą potem tylko wypłukał i niedosuszoną zmył stół. A w ten sposób rozprowadził bakterie po całej kuchni! Najlepiej w takim przypadku stosować jednorazowe ściereczki z detergentem, a jeśli to niemożliwe, to dokładnie wyprać ściereczkę i wysuszyć. Nie używajmy wilgotnej. Weźmy nową. Jeśli jest uprana, wypłukana, wysuszona i raz w tygodniu wymieniana, to nie dopuszczamy do rozprzestrzeniania się bakterii po całym mieszkaniu.
Znajomy czterolatek niedawno trafił do szpitala z podejrzeniem zapalenia wyrostka. Okazało się, że to nie wyrostek, tylko zakażenie tzw. bakterią lodówkową...
Czyli jersinią (Yersinia enterocolitica). Popularnie jest ona nazywana bakterią lodówkową, ponieważ świetnie namnaża się w lodówce,
w temperaturze ok. 4˚C. Zazwyczaj przechowywanie żywności w lodówce chroni przed namnażaniem się bakterii. Nawet salmonella w takiej temperaturze po pewnym czasie ginie, jednak jersinia – nie. Niestety, dokładnie nie wiadomo, który produkt powoduje zakażenie pałeczkami Yersinia – prawdopodobnie mięso wieprzowe. Zakażenie bardzo często przebiega bezobjawowo, albo pojawia się tylko niewielka biegunka, podwyższenie temperatury, ból brzucha. Ostatnio jednak coraz częściej występuje dotychczas nieobserwowany w Polsce typ pałeczek Yersinia enterocolitica O:8, które zdecydowanie częściej wywołują objawy uogólnione, np. problemy ze stawami, zapalenie cewki moczowej, czy tzw. rzekome zapalenie wyrostka robaczkowego.
Bezpiecznie jest dawać dziecku surowe owoce i warzywa, czy lepiej je gotować albo chociaż sparzyć?
Dzieci muszą jeść surowe owoce i warzywa ze względu na zawarte w nich witaminy i inne składniki odżywcze. Niech to jednak będą warzywa i owoce kupowane zawsze w tym samym sklepie lub w tej samej budce na bazarze. Jeśli nigdy po ich zjedzeniu nie zaraziliśmy się bakteriami, to jest małe ryzyko, że teraz tak się stanie. Oczywiście pamiętajmy, że warzywa trzeba dobrze umyć pod bieżącą wodą i osuszyć, a jeśli jest to możliwe – obrać ze skórki A pomidora lepiej sparzyć, by usunąć skórkę. Mogą na niej być drobnoustroje, których nie usuniemy nawet przy dokładnym myciu.
Jabłko też obierać?
Niekoniecznie, bo nie miało bezpośredniego kontaktu z ziemią, jak ogórek czy pomidor. Ale trzeba je starannie umyć. Trzeba też zwrócić uwagę na deski do krojenia – to siedlisko bakterii! Nie krójmy na tej samej desce surowego mięsa, a potem sera czy pomidorów. Po użyciu deskę trzeba wyszorować szczoteczką (samo spłukanie wodą nie wystarczy), używając detergentu, a potem wysuszyć. Najlepsze są szklane deski – odporne na zarysowania, łatwe do utrzymania w czystości. Dobre są też drewniane, bo drewno szybko wysycha i nie tworzy się na nim tzw. biofilm (czyli cienka warstwa namnażających się bakterii). Trzeba je jednak wymieniać, gdy widać zarysowania, bo z tych miejsc trudno usunąć bakterie. A ciepło i wilgoć sprzyjają ich namnażaniu.
[CMS_PAGE_BREAK]
Pewnie powie pan też, że nie wolno jeść truskawek i jagód prosto z krzaka ani jabłka, które upadło na ziemię, ponieważ może być źródłem zakażenia. Ale przecież wszyscy tak robiliśmy w dzieciństwie...
Ja też! Na szczęście w większości przypadków organizm sam daje sobie radę z chorobotwórczymi bakteriami. Po co jednak ryzykować? Trzeba przestrzegać pewnych zasad, a jedną z nich jest mycie warzyw i owoców, nawet tych zerwanych prosto z krzaka. Ja na przykład nie polecam picia niepasteryzowanego mleka i podawania dziecku serów „prosto ze wsi”. Produkty takie mogą być przyczyną zakażenia chorobotwórczymi E. coli, a także inną bardzo groźną bakterią, jak Listeria monocytogenes, które niekiedy prowadzi do zapalenia mózgu i opon mózgowo-rdzeniowych.
Ale z drugiej strony coraz więcej alergologów mówi, że dzieci, które na wsi piją niepasteryzowane mleko, bawią się tam z psem, czyli mają na co dzień kontakt z bakteriami, rzadziej chorują na alergię. Czyli może mleko od krowy nie jest złe?
Ja nie twierdzę, że trzeba wychowywać dziecko pod kloszem. Niech biega, bawi się. Uodparnianie polega na tym, że organizm ma kontakt z różnymi bakteriami, także chorobotwórczymi, ale uwaga: w niewielkich ilościach. Wtedy daje sobie z nimi radę. Jeśli jednak będziemy podawali dziecku produkty niebezpieczne, a za takie uważam np. surowe mleko prosto od krowy, to dawka drobnoustrojów, które dziecko wraz z tym mlekiem „wypije”, może być na tyle duża, że wywoła groźną chorobę, zamiast uodpornić. Jeśli więc chcemy podać malcowi takie „prawdziwe” mleko, to koniecznie trzeba je przegotować. Lepiej nie podawać maluchowi również serów z mleka niepasteryzowanego, czyli takich z własnej produkcji. Ostrożnie traktowałbym też produkty pochodzące z gospodarstw ekologicznych. Przed ich zakupem trzeba sprawdzić, czy na pewno mają certyfikat jakości. Gwarantuje on, że te produkty są nie tylko ekologiczne, ale przede wszystkim: bezpieczne dla dziecka.
Nie czekaj, zbadaj dziecko
Jeśli biegunkę ma malec poniżej dwóch lat, a także gdy starsze dziecko ma biegunkę z dodatkiem krwi lub śluzu, albo trwa ona dłużej niż kilka dni, poproś lekarza o skierowanie na badanie kału. To ważne, bo biegunka spowodowana groźnym szczepem bakterii czasem powoduje poważne następstwa dla dziecka. Badania możesz też wykonać bez skierowania, np. w NIZP-PZH (www.pzh.gov.pl). Są płatne. Jeśli zdecydujesz się na ich zrobienie, najpierw porozmawiaj w laboratorium. Diagności podpowiedzą, które konkretnie badanie wykonać.
To ciekawe...
Kilkuletniego chłopca przez kilka lat leczono na chorobę Leśniewskego-Crohna, czyli wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Choroba objawia się m.in. silną biegunką z krwią. Chłopiec dostawał duże dawki sterydów, co powodowało wiele skutków ubocznych, a nie przynosiło poprawy. Przy kolejnym nasileniu choroby zrozpaczony ojciec zadzwonił do Laboratorium Zakładu Bakteriologii NIZP-PZH. Po wykonaniu badań okazało się, że chłopiec wcale nie miał choroby Leśniewskego-Crohna, tylko od kilku lat był zakażony Campylobacter! Po tygodniu stosowania specjalnie dobranego antybiotyku stan dziecka diametralnie się poprawił.