Reklama

Mojej Jagódce.

Każdy las wydaje się podobny do pozostałych. Na świecie jest ich mnóstwo: liściaste, iglaste, mieszane i wiele innych. Pełno w nich zieleni i krętych ścieżek, wśród których bardzo łatwo się pogubić. Pełno zakamarków i kryjówek, w których łatwo się skryć. Pewien las był jednak nadzwyczajny. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym specjalnym, te same drzewa, krzewy, paprocie, owoce i zwierzęta. Kiedy z kolei zajrzeć w jego głąb, okazywało się, że dzieją się tam rzeczy niesamowite. Wystarczyło wytężyć wzrok i słuch, by poznać tajemnice leśnego królestwa. Nie każdemu było to dane. To dzieciom najczęściej udawało się zobaczyć i usłyszeć różne dziwy pod koronami drzew. Udało się to właśnie jednemu z nich: dziewczynce zupełnie niewielkich rozmiarów, która miała ogromne serce, pełne dobroci i szczerych intencji, i która nie sądziła, że pewnego zwyczajnego dnia w środku lata dane jej będzie przeżyć tak niesamowitą przygodę. Na imię jej było Jagódka i od zawsze ciągnęło ją w stronę lasu.
– Hej! Hej, hej dziecino obudź się! Zaczyna padać – do uszu Jagódki powoli zaczęły docierać dziwne, dość piskliwe głosy, dobiegające nie wiadomo skąd. – Zostaw ją w spokoju. Popatrz tylko, jak słodko śpi. Tak uroczo wygląda… ­– westchnął cichutko pojedynczy głos.
– Ale przecież musimy ją obudzić! Zaraz przemoknie do reszty, biedne maleństwo – odparł stanowczo drugi, wyraźnie zatroskany.
– Biedne to jesteście wy. Przecież ta mała przywędrowała tu tylko po to, żeby nas zerwać, a zaraz potem ze smakiem zjeść! – stwierdził zagniewanym tonem kolejny, nieco wyższy i ochrypły.
– Ale babuniu jestem pewna, że gdyby tylko nas poznała, zostałaby naszą najwierniejszą przyjaciółką i powierniczką leśnych tajemnic – odezwał się po raz kolejny pierwszy piskliwy głosik. – Zobacz, rusza się, rusza! Właśnie zamrugała! Myślisz, że nas słyszy? – dodał po chwili, widząc jak przebudzona, toczącą się tuż przy jej uchu zagorzałą dyskusją, dziewczynka zaczynała leniwie podnosić zaspane powieki.
Spod firanki jej długich i gęstych rzęs wyjrzały niewinne błękitne oczy. Deszcz rozpadał się na dobre i posłanie z miękkiego leśnego mchu, na którym zasnęła Jagódka, zaczęło nabierać coraz więcej wody. Kiedy poczuła na swoim kruchym ciałku zimno, postanowiła w końcu unieść powoli głowę, aby sprawdzić, kto jest właścicielem tajemniczych głosów. Czy może kogoś jeszcze utulił do snu szum kołyszących się dostojnie dookoła prastarych drzew? Czy może pędzący nieustannie przed siebie wiatr upuścił tu właśnie skradzione wcześniej odgłosy? A może to nadal tylko sen? Dziewczynka z zaciekawieniem zaczęła rozglądać się po najbliższych krzewach oraz gałęziach, ale ku swojemu zdziwieniu nie dostrzegła nic prócz kapiących kropel, uderzających o małe listki krzewinek oraz wysokich pni odwiecznych mieszkańców lasu.
– To musiał być chyba sen… – powiedziała niepewnie Jagódka, siadając powoli na mokrym mchu. Zaspana przetarła dłonią oczy i zaczęła beztrosko ziewać. Po chwili niespodziewanie znów zaczęła słyszeć dziwne głosy.
– Uciekajcie, uciekajcie kochane! To stworzenie chce nas wszystkie zjeść! – krzyknął na widok ziewającej dziewczynki przerażony ochrypły głos.
– Spójrzcie, jaka ona duża! Stratuje nas swoimi olbrzymimi stopami. Aaaaa! Trzeba się czym prędzej schować – zaczęły krzyczeć pozostałe.
Dziewczynka znów zaczęła rozglądać się dookoła, chcąc poznać wreszcie nieznanych jej rozmówców. By móc więcej widzieć, postanowiła wstać z leśnego runa. Kiedy już otrzepała ubranie z igliwia oraz liści, nadal nie mogła nikogo dostrzec.
– Zostaw ją w końcu w spokoju. Przecież biedaczysko nic ci złego nie zrobiło. To dobre dziecko. Prawda? – Jagódka zaczęła się domyślać, że burzliwa dyskusja dotyczy właśnie jej osoby, a zadane przed momentem pytanie, skierowane jest do nikogo innego, jak tylko do niej samej. Zaczęła się też nieco obawiać, czy aby gdzieś za drzewem nie skryła się jakaś straszna postać, która będzie chciała ją skrzywdzić i bardzo zatęskniła za rodzicami. Była sama i nie miała blisko siebie nikogo, kto mógłby ją obronić.
– Kto tu jest? Kim jesteście i dlaczego was nie widzę? Gdzie się skrywacie i czego ode mnie właściwie chcecie? – dziewczynka zadrżała lekko z zimna, ale i ze strachu, wciąż rozglądając się niepewnie i tupiąc w miejscu przemoczonymi do reszty nogami.
– Uważaj, uważaj na nas! Jesteśmy tuż obok, pod twoimi stopami. Spójrz tylko! – usłyszała w odpowiedzi ciepły głos. Zaciekawiona zerknęła szybko na mech pod swoimi butami, ale niczego tam nie dostrzegła. – Nikogo tu nie widzę! Gdzie jesteście?
– O tu!! – krzyknęły chórem wszystkie usłyszane wcześniej głosy. Jagódka przykucnęła, by opuścić delikatnie głowę tuż nad krzakiem leśnych owoców. I wtedy to, zupełnie zaskoczona, dostrzegła okrąglutkie, czarne jagody, machające do niej rączkami z drobnych liści. Z niedowierzaniem przyklęknęła i pochyliła się jeszcze bardziej, aby móc dostrzec ich błyszczące oczy i pulchne brzuszki. Czarne kuleczki uśmiechały się do niej szeroko, piszcząc przy tym radośnie.
– To wy mówicie? – zapytała dziewczynka, otwierając szeroko buzię ze zdumienia.
– Pewnie, że mówimy. Ba, nawet tańczymy i śpiewamy. Spójrz! Tra la la – odparła jedna z
kuleczek, kręcąc się zgrabnie dookoła.
– A ty dziecinko, co tu robisz całkiem sama? Pewnie przemokłaś i przemarzłaś do reszty. Biedactwo... – westchnęła najgrubsza z kuleczek niesamowicie ciepłym i troskliwym głosem.
– Właściwie to sama nie wiem, jak się tu znalazłam. Chyba troszkę się zgubiłam... Mama z tatą na pewno bardzo się o mnie martwią. Co ja najlepszego narobiłam… – zmartwiona dziewczynka chwyciła się za głowę i cicho zachlipała.
– Nie płacz maleństwo. Pewnie już cię szukają. A póki co posiedź tu z nami. Sama nic nie wskórasz, a w głębi lasu zagubisz się jeszcze bardziej. Lepiej powiedz nam, jak masz na imię?
– Jagódka. Mam na imię Jagódka – odparła przez łzy, na co wszystkie czarne kuleczki zapiszczały jeszcze głośniej.
– To dokładnie tak jak my. Tak jak my! Nas też tak nazywają. Nosisz piękne leśne imię. Na pewno się zaprzyjaźnimy. Mówiłam babuniu, że to dobre dziecko, musi być dobre, skoro ma tak na imię – zwróciła się jedna z małych jagódek do nieco większej i zdecydowanie okrąglejszej kuleczki. – Nie martw się, rodzice niedługo cię znajdą, a my tymczasem przedstawimy cię mieszkańcom naszego królestwa. Masz ochotę? – zapytała, na co Jagódka przytaknęła z nieśmiałym uśmiechem, nie przestając pociągać nosem.
Po chwili ruszyła za najmniejszym z leśnych owoców, drepcząc wśród nieznanych jej dotąd ścieżek, ciekawa, co jeszcze może zobaczyć w zielonym królestwie.
Po przejściu zaledwie paru kroków obie usłyszały niezwykle interesującą i głośną rozmowę. Postanowiły więc przystanąć pod jedną z brzóz, uważnie się przysłuchując.
– Dzień jest tak nudny i pochmurny, a do tego ten deszcz. I znów nic się tu nie dzieje, zupełnie nic. Ciągle tylko kap kap, kap kap. I tak w kółko. Same nudy. A ja tak chciałbym wyruszyć gdzieś dalej, w nieznane. Zobaczyć coś więcej niż tylko leśne runo – zawodził czyjś głos.
– A dokąd ty byś chciał wyruszyć? Jak wylądujesz w koszyku, to poznasz uroki życia poza granicami lasu. I zobaczysz, zatęsknisz. Źle ci tutaj? Znów deszcz ci przeszkadza? Wciąż tylko narzekasz, a on jest nam przecież potrzebny, bez niego nie wynurzyłbyś nosa z ziemi marudo! – skomentował zaraz ktoś inny.
– Jak mnie nazwałeś? Marudą? Ja niby jestem marudą? A ty kim jesteś? Już na dobre wrosłeś w to miejsce i zapewne tu już zostaniesz przez twój śmieszny kapelusz, pogięty jakiś i tyle mój drogi rydzu.
– Może i pogięty, ale na pewno nie śmieszny, lecz najpożyteczniejszy pod słońcem. Kiedy pada deszcz, woda spływa po nim jak w rynnie. A od twojego krople jedynie się odbijają nieporadny maślaczku.
– Ach kłócicie się zupełnie niepotrzebnie, bo to właśnie mnie wszystkie grzyby zazdroszczą pięknych falbanek na głowie – pisnęła spod mokrych liści mała kurka.
– Za to ja jestem mistrzem kamuflażu i nikt nie znajdzie mnie wśród liści oraz igliwia, jeśli tego nie zechcę – włączył się do dyskusji młody podgrzybek brunatny, dumnie prezentując przy tym swój dorodny kapelusz.
– A ja jestem jedyny w swoim rodzaju, nikt w całym lesie nie ma tak pięknego, białoszarego ogonka jak mój – zaczął się przechwalać koźlak.
– I po co wam te pożyteczne kapelusze, piękne falbanki i ogonki, skoro prędzej czy później i tak wylądujecie we wspólnym koszyku. A potem w pierogach albo zupie – zaczął głośno śmiać się okazały muchomor czerwony.
– A ty uważaj, bo jeszcze zbledniejesz, kiedy wylądujesz na czyimś talerzu. A wtedy więcej szkody niż pożytku mój trujaczku. A wy? Nie wstyd wam tak się przechwalać? – odezwał się donośnym głosem król grzybów borowik szlachetny. – Co pomyślą sobie nasi goście? Chyba nic dobrego – dodał z przekąsem, a zaraz potem wszystkie grzyby zwróciły swoje różnorodne głowy w kierunku stojącej pod brzózką Jagódki oraz małej kuleczki leśnego owocu.
– Wpadałoby się przywitać moi drodzy, ukłońcie się pięknie paniom – zwrócił się raz jeszcze do mieszkańców leśnego runa, na co grzyby posłusznie pochyliły swoje wspaniałe kapelusze, a mała kurka zgrabnie dygnęła.
– Dzień dobry kochani. Rzeczywiście lepiej byłoby się nie kłócić, w końcu jesteście sąsiadami. My wszystkie żyjemy ze sobą w zgodzie, mimo różnicy charakterów i poglądów – stwierdziła kuleczka, na co zawstydzony maślak natychmiast oblał się rumieńcem. – Przedstawiam wam Jagódkę, naszą nową przyjaciółkę. Biedactwo nieco się u nas zagubiło. Jej rodzice na pewno wkrótce się tu pojawią, a póki co oprowadzam gościa po zakątkach naszego pięknego lasu. Mam nadzieję, że jeszcze będziecie mieli okazję pokazać się od waszej lepszej strony. Na razie żegnamy się już i ruszamy dalej – dodała, po czym wskazała zieloną ręką kierunek dalszej wędrówki.
Drepcząc naprzód po przemoczonym mchu, Jagódka wciąż nie mogła uwierzyć w istnienie poznanych przed chwilą mówiących leśnych owoców oraz grzybów. Z niedowierzaniem na zmianę przecierała oczy i szczypała się w nogę tak długo, aż po którymś z uszczypnięć syknęła lekko z bólu. Maszerująca przed nią kuleczka, z obawą spojrzała w kierunku swojej towarzyszki.
– W porządku kuleczko, nic mi nie jest. Możemy iść dalej – uspokoiła ją szybko dziewczynka. Po przejściu kilku kroków Jagódkę jednak nagle bardzo zabolała głowa.
– Aućććććć – zawołała pocierając obolałe miejsce wśród gęstych włosów. – Chyba ktoś mnie czymś rzucił, ałłłł………. Co to? – zapytała, dostrzegając coś toczącego się po runie wśród opadłych liści oraz igieł.
– O! Jaki ogromny orzech, jeszcze nigdy takiego nie widziałam. Myślisz, że ktoś go zgubił? – zastanawiała się kuleczka, stojąc nad orzechem laskowym, wyraźnie zaciekawiona znaleziskiem.
– Rzeczywiście dla ciebie może być ogromny – uśmiechnęła się Jagódka. – Myślę, że ktoś mógł rzucić go tu specjalnie. I chyba zrobił to z tamtego drzewa – stwierdziła zdecydowanie, wskazując na pobliski dąb.
– Ale kto mógłby być tak złośliwy? I dlaczego? – zapytała kuleczka, odwracając ciemną głowę w kierunku okazałego drzewa.
– To Pan Wiewiór, od bladego świtu liczy zebrane dotąd orzechy i okropnie przy tym rozpacza. Podobno zapodział gdzieś tajemną recepturę na krem miodowo-orzechowy, a może ktoś mu ją nawet wykradł, ale to jeszcze nic pewnego – odpowiedział nagle mały pająk, nazywany przez zwierzęta Felicjanem, przerywając na chwilę dzierganie swojej misternej pajęczyny, rozwieszonej pomiędzy dwoma leszczynami.
– Wykradł? Mamy w lesie złodzieja? To straszne… – poważnie przeraził się mały owoc.
– Spokojnie kuleczko. To przecież nic pewnego, tak powiedział pająk. Nie słyszałaś? Musimy porozmawiać z Panem Wiewiórem i dowiedzieć się czegoś więcej. Jeśli został okradziony, pomożemy mu znaleźć sprawcę i odzyskać jego tajemną recepturę – próbowała uspokoić swoją towarzyszkę dziewczynka. – Hop hop! Hop hop Panie Wiewiórze! Co się stało tam na górze? Chciałybyśmy pomóc! – zawołała Jagódka tak głośno, że przestraszony pająk natychmiast przykrył się białą nicią, a kuleczka aż podskoczyła.
– Dziewczynko nie krzycz tak głośno! Las nie lubi hałasu, a już na pewno nie sędziwa sowa. Jeśli obudziłaś ją swoim krzykiem, będziesz miała kłopoty – pisnął wciąż przerażony Felicjan, wychylając się na moment spod kłębka nici.
Ledwie tylko skończył mówić, dookoła zaszeleściły drzewa i krzaki, a gdzieś w głębi lasu coś zahuczało... Dziewczynka zapomniała na chwilę o Panu Wiewiórze, jej uwagę bowiem zwróciło tajemnicze stworzenie, niesamowicie szybko trzepoczące skrzydłami, które właśnie zbliżało się do niej, kreśląc przy tym w powietrzu duże koła.
– To to ona, to to sędziwa sowa, strażniczka le leśnej ciszy! Ooo obudziłaś ją – zaczął jąkać się ze strachu pająk, na co przejęta Jagódka szybko zwinęła się w kłębek i schowała głowę w dłonie, a mała kuleczka na chwilę znieruchomiała.
– Hu hu, hu hu! Kto ośmielił się mnie obudzić? Las potrzebuje ciszy i spokoju, nie czyjegoś niepotrzebnego zupełnie krzyku. Kto był na tyle zuchwały, żeby to zrobić? – zapytała sędziwa sowa, lądując bezszelestnie na grubej dębowej gałęzi. Była zachwycająca, a jej gęste upierzenie srebrzystego koloru wprost zachwyciło Jagódkę. Piękno ptaka szybko wzięło górę nad strachem. Dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała z tak bliska żadnej sowy, dotąd oglądała je jedynie na kartach kolorowego atlasu z ptakami, który podarował jej tata. Często opowiadał jej rozmaite ciekawostki o każdym z nich, również o sowach i o tym, że większość z nich przesypia dzień, po to by w nocy móc polować i zdobyć pożywienie. Pamiętała też o doskonałym słuchu tych niesamowitych ptaków oraz ich umiejętności widzenia po zmroku. Zapatrzona wciąż w strażniczkę leśnej ciszy zupełnie nie usłyszała zadanego przez ptaka pytania.
– Jagódko ocknij się! Powiedz coś, inaczej sowa zdolna nas jeszcze podzióbać – prosiła dziewczynkę przestraszona kuleczka.
– Hu hu! – usłyszały raz jeszcze srogie huczenie, które zaraz porwał lekki wiatr, i które szybko oddało leśne echo.
– Przepraszam Pani Sowo, to ja narobiłam tego hałasu. Zupełnie zapomniałam, że jestem w lesie. To się już więcej nie powtórzy, obiecuję i jeszcze raz przepraszam – Jagódka ukłoniła się grzecznie, mając nadzieję, że ptak wybaczy jej zachowanie.
– Hu hu hu! – zatrzepotała srebrzystymi skrzydłami sowa, wlepiając swoje duże i przenikliwe oczy w dziewczynkę. – Zburzyłaś leśny spokój i przerwałaś mój sen. To poważny występek. Wyglądasz jednak na dobre dziecko, więc nic złego cię z mojej strony nie spotka. Musisz jednak zadośćuczynić temu miejscu, jego mieszkańcom i ich spokojowi. Dlatego też od teraz pomożesz każdemu zwierzęciu, które będzie miało jakiekolwiek kłopoty i zmartwienia, nawet nie jeśli samo nie poprosi o tę pomoc. Hu hu hu! – zahuczała sowa.
– Oczywiście Pani Sowo, obiecuję, pomogę każdemu!
– A ja tego dopilnuję! – zapiszczała kuleczka.
– Trzymam cię za słowo dziewczynko! Hu hu hu! – ptak zatrzepotał raz jeszcze skrzydłami, po czym znów bezszelestnie zerwał się z gałęzi, szybując wysoko ku górze.
– Upiekło ci się, słowo daję – pająk w końcu wyszedł z ukrycia, rozglądając się dość niepewnie po drzewach. Jagódka natomiast odetchnęła z wyraźną ulgą.
– 47, 48, 49, 50, wciąż 50 i nic…. Nie ma jej, nie ma! Oj ja biedny, biedny… – usłyszeli nagle głośny lament wysoko nad swoimi głowami.
Wyglądało na to, że Pan Wiewiór rzeczywiście miał jakieś zmartwienie. Dziewczynka zgodnie z obietnicą, daną przed momentem sędziwej sowie, postanowiła pomóc zwierzęciu w rozwiązaniu jego problemu. Musiała jednak dowiedzieć się czegoś więcej.
– Hop hop Panie Wiewiórze! Proszę tu do nas zejść, pomożemy panu! – zawołała dziewczynka nieco ciszej niż poprzednio, aby nie podpaść już więcej strażniczce leśnej ciszy.
– Jestem zgubiony, co ja pocznę, co ja pocznę… – lamentowało dalej zwierzę.
– Panie Wiewiórze, czy coś się stało z tajemną recepturą? – zapytała po chwili kuleczka i nim obie z Jagódką zdążyły mrugnąć okiem, Pan Wiewiór był już na dole i bacznie wpatrywał się w czarne oczy leśnego owocu.
– Skąd wiesz o tajemnej recepturze? A może masz coś wspólnego z jej zniknięciem? Mów tu zaraz, co o tym wiesz? – pochylone zwierzątko wytrzeszczyło świdrujące oczy i stanowczo uderzyło swoim napuszonym, rudym ogonem o leśne runo. Kuleczka nieco wystraszyła się niespodziewanym zetknięciem z Panem Wiewiórem, mimo tego odważnie odpowiedziała:
– Nie mam nic wspólnego z tajemnym zniknięciem pana receptury i nie mam pojęcia, kto mógłby to zrobić. Chciałybyśmy jednak pomóc w jej odnalezieniu. Mamy naprawdę szczere intencje. Zarówno Jagódka, jak i Felicjan również obiecują pomóc, prawda?
– Oczywiście! – zawołali chórem towarzysze leśnego owocu, na co Pan Wiewiór wyprostował się, uniósł swój piękny ogon i smutnym głosem opowiedział o swoim kłopocie.
– Moja tajemna receptura na krem miodowo-orzechowy zniknęła. Zupełnie nie wiem, jak to się stało. Zawsze chowałem ją w jednym miejscu, nic nikomu o tym nie wspominając. Tym razem ukryłem recepturę pod 50 orzechem leszczynowym, pod stertą zebranych właśnie tego roku. Od samego ranka liczę i liczę, a receptury jak nie ma, tak nie ma. Jestem zgubiony, to był przepis przekazywany z wiewiórki na wiewiórkę. Za godzinę będą tu pszczoły ze swoim słodkim nektarem, o który prosiłem. Co im powiem? Że pracowały nadaremno? I co poczną pozostałe wiewiórki? Bez kremu nie przetrwamy zimy.
– Spokojnie przyjacielu, zaraz rozpoczniemy śledztwo i obiecuję, że odnajdziemy twój przepis – odezwał się stanowczym głosem pająk, nie przestając pleść misternych wzorów na swojej pajęczej koronce. Pan Wiewiór uśmiechnął się lekko, a w jego wiewiórczych oczach zabłyszczała nadzieja. – Dziewczęta trzeba zbadać wszystkie okoliczności i znaleźć jakiekolwiek ślady, które mogłyby doprowadzić nas do złodzieja – Felicjan wyraźnie wczuł się w rolę przywódcy i pewnie gdyby nie to, że był tylko małym pająkiem, na pewno zostałby prawdziwym detektywem.
– Tak jest pająku! – odpowiedziały zgodnie Jagódka oraz kuleczka, a zaraz potem obie zaczęły się bacznie rozglądać dookoła, próbując natrafić na jakikolwiek trop.
Jagódka, wykorzystując swój wzrost, przyglądała się dokładnie pniowi starego dębu, aby sprawdzić, czy na korze nie znalazły się jakieś cenne wskazówki, przydatne prowadzonemu śledztwu. Pamiętała dobrze o obietnicy danej sowie i o tym, że rodzice uczyli ją pomocy wszystkim stworzeniom. Widząc swoją córeczkę w tej chwili, na pewno byliby z niej niesamowicie dumni. Dziewczynka bardzo za nimi tęskniła i miała nadzieję, że już wkrótce ją znajdą, a wtedy będzie mogła im wszystko opowiedzieć. Kuleczka w tym samym czasie zaglądała pod każdy listek wszechobecnych krzewów i krzewinek. Pan Wiewiór z kolei nerwowo wypatrywał pszczół, które miały się wkrótce pojawić. Pająk natomiast zaczął pleść kolejną pajęczą sieć-pułapkę, aby schwytać w nią, w razie potrzeby, uciekającego złodzieja receptury.
– Panie Wiewiórze musi nam pan najpierw powiedzieć, kiedy ostatnio widział swój przepis i czy ktoś obserwował układanie stosu orzechów. To bardzo ważne – poprosiła Jagódka, nie przerywając poszukiwań.
– Hmmm… Ostatni raz widziałem recepturę chyba wczoraj wieczorem, a może i popołudniu? Nie, nie. Na pewno wieczorem, tuż przed pójściem spać. Sprawdzałem jeszcze, czy aby na pewno jest bezpieczna. Orzechy pomagały zebrać wszystkie wiewiórki, a stos układałem przed cały wczorajszy ranek i południe razem z moimi braćmi i siostrami. Nie zwróciłem uwagi, czy ktoś nas obserwuje. Bardzo to możliwe, wielu mieszkańców lasu tędy przechodziło. Las tętnił życiem, było ciepło i słonecznie. Kiedy skończyliśmy pracę, wszyscy usiedliśmy wygodnie na jednym z konarów, żeby wypić słodki sok, który podarowały nam jagódki. Był tak przepyszny, że po powrocie do domu odwróciłem butelkę, aby wypić ostatnie kropelki tego ożywczego nektaru. Kilka z nich spadło jednak na podłogę mojej dziupli i aż wstyd się przyznać, ale nie wytarłem jagodowych plam, tylko ze zmęczenia ułożyłem się do snu, wtulając się w swój puszysty ogon. Zupełnie zapomniałem o śladach na deskach. I tak minął cały dzień. Właśnie tak było.
– Rzeczywiście Panie Wiewiórze, dostał pan od nas jeden z naszych słodkich soków. Cieszę się, że smakował – uradowała się czarna kuleczka, zdając się zapomnieć na chwilę o prowadzonym śledztwie.
– Proszę Pana, czy pańska podłoga nadal jest brudna? – zapytała nagle zaciekawiona Jagódka.
– Tak, nie miałem czasu posprzątać, od rana liczę orzechy i szukam receptury. Tak mi wstyd – zwierzątko zarumieniło się lekko pod swoim futerkiem.
– Znakomicie! Teraz trzeba sprawdzić, czy złodziej nie wdepnął w tę plamę i nie zostawił swoich śladów! – krzyknęła uradowana z odkrycia dziewczynka i zaraz potem ściszyła głos, przypominając sobie upomnienie sowy. – Proszę to sprawdzić, złodziej musiał się pobrudzić – Jagódka nie musiała długo czekać, bowiem Pan Wiewiór niemal natychmiast wskoczył na drzewo i w oka mgnieniu wdrapał się na wysokość swojego domku w opuszczonej dziupli. Na zewnątrz było już widać tylko machający rudy ogon. Zwierzę zaczęło odgarniać porozrzucane orzechy, aby sprawdzić wczorajsze plamy soku.
– Są! Są ślady! Wyglądają na odciski łap jakiegoś zwierzęcia – zawołał zadowolony z góry.
– W takim razie musimy znaleźć mieszkańca lasu z brudnymi łapkami. Nasz sok pozostawia bardzo silne plamy, trudno je doczyścić, a najbardziej te na łapach i futrach – powiedziała kuleczka.
– Chyba wiem, kto jeszcze może nam pomóc. Chodźmy do Szopa Pracza. Jako jedyny z całego lasu zna niemal wszystkie sposoby czyszczenia futerek. Mieszka niedaleko, zaraz przy strumyku. Może złodziej odwiedził go z prośbą o wybawienie plam z łapek – wpadł na kolejny pomysł pająk, a pozostali zgodnie mu przytaknęli. Wszyscy czworo zaraz skierowali swoje kroki we wskazanym im kierunku. Byli niezwykle ciekawi, czy Szop Pracz im pomoże i czy po drodze wpadną jeszcze na jakiś trop.
Powoli zaczęło się wypogadzać. Deszcz przestał padać i chmury leniwie zaczęły wędrować dalej, odsłaniając stęsknione słońce. Także i las znów zaczął wracać do życia. Jego mieszkańcy powoli wynurzali się ze swoich nor, dziupli i gniazd, aby na nowo cieszyć się zabawą i pracą. Gdzieś w oddali słychać było stukanie dzięcioła i świergot skowronka, nieco bliżej wołanie małych piskląt i chichot szaroburych zajęcy. Po chwili do uszu leśnych detektywów dobiegł również dźwięk szumu wody, pędzącej przed siebie bez zastanowienia i zdającej się zachęcać do wzięcia ożywczego łyka. Jagódka przyspieszyła kroku, wsadzając do kieszeni bluzki czarną kuleczkę, która z trudem nadążała za dziewczynką i skocznym Panem Wiewiórem. Felicjan z kolei usiadł na puszystym ogonie wiewiórki i trzymając się go kurczowo chudymi odnóżami, podskakiwał co chwila razem z jego właścicielem. Po przejściu kilku metrów, ominięciu skupiska paproci i rzędu krzaków jeżyn, ich oczom ukazała się postać Szopa Pracza oraz jego pręgowany ogon. Zwierzę zanurzało łapky w dzikim strumyku i wydawało się być zupełnie pochłonięte tym zajęciem. Wymachiwało bowiem pracowicie kawałkami materiału, zaraz potem wykręcało z nich wodę i wkładało ponownie do wiklinowego koszyka z dwoma uchwytami.
– Fiku miku przy strumyku, brudne piorę, czyste biorę – nucił wesoło szop, wymachując dalej łapkami.
Jagódka wspólnie z przyjaciółmi zbliżyła się do brzegu z zamiarem przywitania się. Po drodze jednak Pan Wiewiór niechcący zahaczył swoim puszystym ogonem o kosz z upraną bielizną i wszystkie rzeczy wpadły wprost do wody. Również i pająk stracił równowagę, spadając z ogona do zimnego strumyka. Na szczęście Jagódka zdążyła wyciągnąć ku niemu rękę, tak że bezpiecznie wylądował na jej dłoni. Wystraszony otarł pot z czoła i głośno odetchnął z ulgą. Szop usłyszawszy niespodziewany hałas za plecami, przerwał pranie, a kiedy zobaczył swoje ubrania płynące wraz z prądem, bez wahania wskoczył do wody i z pośpiechem zaczął je ratować. Tuż za nim wskoczył i Pan Wiewiór z zamiarem pomocy, biedak jednak potknął się nieszczęśliwie o śliskie kamienie na dnie i jedynie umoczył swój rudy pyszczek we wodzie. Jagódka ukucnęła na brzegu i bez problemu sięgnęła ręką po oddalające się rzeczy. Szop Pracz, zdziwiony zachowaniem nieznajomego dziecka, nieufnie fuknął pod nosem. Kierując się do brzegu, nie zauważył leżącego wciąż we wodzie Pana Wiewióra, który dość nieporadnie próbował postawić łapy na śliskich kamieniach i po chwili już oboje mieli zamoczone całe futerka. Kuleczka siedząca w kieszeni dziewczynki, widząc zabawną sytuację cichutko się zaśmiała, uważając, by tylko nie urazić żadnego ze zwierząt. Jagódka szybko odłożyła mokre ubrania do koszyka i wyciągnęła taplających się mieszkańców lasu. Kiedy w końcu postawili przemoczone łapy na ziemi, wyraźnie drżeli z zimna.
– Ki ki kim je je jesteście i co co tu robicie? – wyjąkał szop, zerkając z niechęcią w kierunku wiewiórki.
– Dzień dobry Panie Szopie, nazywam się Jagódka, a to moi przyjaciele: kuleczka, Pan Wiewiór oraz pająk Felicjan. Przepraszamy za zamieszanie. Zaraz pomożemy na nowo uprać pana ubrania. Przyszliśmy tu, żeby się poradzić. Podobno jest pan bardzo mądry – powiedziała dziewczynka, na co szop natychmiast dumnie się naprężył.
– Może i jestem mądry, ale nie wiem, czy będę umiał wam pomóc. Poza tym muszę najpierw uprzątnąć ten cały bałagan – wskazał łapką kosz pełen stery ubrań.
– Panie Wiewiórze, Jagódko, kuleczko, do dzieła! Musimy pomóc szopowi, w końcu ten bałagan to nasza sprawka – zarządził Felicjan, po czym wszyscy wspólnie zajęli się ponownym upraniem ubrań, ich wykręcaniem, a następnie porozwieszali je na gałązkach krzewu przed chatką szopa. Zwierzątko wyglądało na zadowolone z efektów ich pracy i z radością zaklaskało w łapy.
– Dziękuję moi drodzy. Pięknie się spisaliście. A teraz powiedzcie, jak mogę wam pomóc?
Pająk Felicjan od razu opisał dokładnie sytuację Pana Wiewióra i opowiedział również o podejrzeniach, związanych ze zniknięciem tajemnej receptury. Pozostali towarzysze cały czas zgodnie mu przytakiwali.
– Hmmmmmm….. Niech tylko pomyślę. Trzy dni temu przykicała tu mama zajączków, abym pomógł uprać czubek jej długich uszu, przedwczoraj przybiegł odświeżyć swój ogon lisek chytrusek, wczoraj przyszła rodzina dzików z prośbą o wyczyszczenie skórek – zaczął wyliczać szop. – A dziś rano? Kto odwiedził mnie dziś rano? – zaczął się zastanawiać.
– Pomyśl dobrze przyjacielu, to bardzo ważne, przypomnij sobie czym prędzej! – zaczął ponaglać go Pan Wiewiór.
– Ciszej Wiewiórze, daj mu pomyśleć w spokoju – upomniał go srogim głosem Felicjan.
– Już wiem! – zawołał uradowany szop. – Dziś rano była tu sarenka Ilonka, by umoczyć swoje raciczki, a potem kuna Marta z okropnie pobrudzonymi jagodowym sokiem łapami. Poprosiła, abym pomógł jej czym prędzej pozbyć się tych plam. Wydawała się mocno roztargniona i zaspana, spieszyła się bardzo, nie powiedziała jednak dokąd.
Kiedy skończył mówić, wszyscy przyjaciele spojrzeli na siebie znaczącym wzrokiem. Wiedzieli już, kto stoi za zniknięciem tajemnej receptury Pana Wiewióra. Teraz pozostawało tylko odnaleźć kunę i odzyskać skradzioną rzecz. Szop Pracz nie znał niestety dokładnej drogi do jej kryjówki, ale za to podpowiedział, że plamy na łapach Marty nie zeszły jeszcze do końca i jeśli będą się uważnie przyglądać, być może trafią do niej po śladach na runie. Przyjaciele ruszyli zatem dalej, dziękując za pomoc i cenną wskazówkę.
Stawiając małe kroki, leśni detektywi bacznie obserwowali ziemię przed sobą, by czym prędzej wytropić zwierzątko. Pan Wiewiór wdrapywał się nawet na kolejne drzewa, aby sprawdzić, czy na którymś z nich nie skryła się złodziejka lub czy nie zostawiła na nim odcisków swoich łap. Towarzyszący mu Felicjan odważnie wychylał głowę z puszystego ogona, również bacznie się rozglądając. Jagódka z kuleczką w kieszeni bluzeczki kucała co chwila, rozgarniając mokre jeszcze igły i liście. Żadne z nich nie mogło jednak znaleźć jakiegokolwiek śladu. Wszyscy powoli stawali się coraz bardziej zniecierpliwieni i nieco już zniechęceni prowadzonym śledztwem, nikt jednak nie odważył się powiedzieć o tym pozostałym. Po godzinie wędrówki po lesie wreszcie wpadli na pierwszy trop.
– Jest! Jest odcisk łapy! Chodźcie tu zobaczyć! – zawołała towarzyszy Jagódka, klęcząc nad plamą jagodowego soku w kształcie łapki jakiegoś zwierzątka. Pozostali szybko zbiegli się, otaczając dookoła znalezisko.
– To rzeczywiście łapa kuny – potwierdził pająk. – Szukajmy dalej, gdzieś w pobliżu może ich być więcej – zachęcił przyjaciół do dalszych poszukiwań.
I tak cała gromadka ponownie wróciła do swojego zajęcia, chcąc jak najszybciej znaleźć kolejne ślady, które miały doprowadzić ich do złodziejki. Nie minęła minuta, a mali detektywi już wpadli na kolejny odcisk, a po chwili na jeszcze jeden i cały szereg małych łap zwierzątka, które prowadziły wprost na skraj polany. Jagódka i jej przyjaciele czuli w sercach coraz większą nadzieję na powodzenie swoich poszukiwań, a pozostający nieco w tyle Pan Wiewiór nerwowo zaczął obgryzać swoje wiewiórcze pazurki, nie mogąc się już doczekać, kiedy znów będzie mógł skorzystać z rodzinnej receptury na pyszny krem miodowo-orzechowy i zamoczy w nim swój rudy pyszczek. Im byli bliżej polany, tym wyraźniej dało się słyszeć czyjeś cichutkie pochlipywanie i pociąganie nosem. Kiedy tylko minęli drobne poziomki, ślady kuny się urwały, pochlipywanie za to stało się coraz głośniejsze. Jagódka jako pierwsza zauważyła na liściu śnieżnobiałej stokrotki maleńką biedronkę. Biedactwo nie dostrzegło zbliżającej się dziewczynki i nie przestając płakać, zbierało się już do lotu.
– Poczekaj biedroneczko! Dlaczego płaczesz? Opowiedz nam, co cię tak zasmuciło? – zawołała Jagódka, wyciągając dłoń w kierunku kwiatka. Biedroneczka najpierw dość nieufnie schowała skrzydełka, a potem odwróciła się w stronę dziewczynki. Wyglądająca z kieszeni kuleczka szeroko się uśmiechnęła, na co biedroneczka, widząc znajomą przyjaciółkę, uspokoiła się nieco.
– To naprawdę ty kuleczko? Co robisz tak daleko od domu? – zapytała zaciekawiona.
– Dzień dobry Marcysiu! To naprawdę ja. Razem z moimi przyjaciółmi jesteśmy na tropie złodziejki – kuny Marty, która połasiła się na tajemną recepturę Pana Wiewióra. Bez niej nie powstanie krem miodowo-orzechowy, który wiewiórki zajadają zimą. Ślady doprowadziły nas aż tutaj. Powiedz lepiej, dlaczego płaczesz i czy możemy ci jakoś pomóc? – zapytała zatroskana o swoją znajomą kuleczka.
– Jestem niesamowicie zmartwiona. Zgubiłam dzisiaj wszystkie moje kropki… Potrącił mnie jakiś złośliwy bąk podczas lotu. Bez nich nie jestem ładna i już nigdy nie znajdę ukochanego. Nikt przecież nie zechce biedronki bez kropek – zachlipała ponownie, na co Jagódka usiadła na trawie tuż przy stokrotce i pokiwała przecząco głową.
– Ależ mylisz się biedroneczko. Bez kropek wcale nie jesteś mniej piękna. Powiem więcej, bez nich jesteś wyjątkowa i myślę, że każdy chciałby mieć tak wyjątkową żonę.
– Naprawdę tak myślisz? Ale ja tak lubiłam moje kropki. Były takie ładne, zgrabne i w ogóle… Źle się bez nich czuję – Marcysia uniosła wysoko głowę, by lepiej widzieć dziewczynkę.
– Naprawdę tak uważam. Zresztą chyba nie tylko ja, prawda przyjaciele? – Jagódka zwróciła się do swoich towarzyszy, na co zarówno kuleczka, Pan Wiewiór, jak i pająk Felicjan energicznie przytaknęli. Biedronka przestała pociągać nosem i nawet delikatnie się uśmiechnęła. Nigdy wcześniej nie myślała, że stanie się kim wyjątkowym, a to przywróciło jej nadzieję na odnalezienie swojego szczęścia i prawdziwej miłości.
– Jeśli ma cię to uspokoić, to chętnie namaluję ci parę kropek moim jagodowym sokiem. Tak się składa, że mam akurat przy sobie parę kropli. Wierz mi, potrafię naprawdę pięknie malować – zapewniał biedronkę leśny owoc.
– Nie, dziękuję kuleczko za dobre chęci, ale twoja przyjaciółka ma rację. Bez kropek też jestem ładna i mogę być równie szczęśliwa. Ach, zupełnie niepotrzebne wypłakałam tyle łez. Dziękuję wam wszystkim za miłe słowa. Macie naprawdę dobre serca. Chciałabym sprawić wam w zamian jakąś przyjemność. Mam nawet pewien pomysł. Chodźcie za mną – rozpostarła skrzydła Marcysia, a jej oczy wyraźnie zabłyszczały z ogromnej radości.
Jagódka oraz zwierzątka kroczyły teraz po kwiecistej polanie, prowadzone przez jedyną w swoim rodzaju biedronkę bez kropek. Po drodze mijali różnobarwne rośliny: trawy oraz kwiaty, zdające się kiwać lekko i powabnie, wprawiane w taniec przez letni podmuch wiatru. Modre chabry bławatki przytulały się do siebie, z chichotem plącząc swoje łodyżki, słoneczne jaskry z zaciekawieniem wychylały korony, śnieżnobiałe uradowane stokrotki machały drobnymi listkami, a wysokie maki dla zabawy na zmianę otwierały się i zamykały. Gdzieniegdzie dało się również zauważyć czerwone koniczynki, podobno przynoszące szczęście oraz pachnący domową herbatą rumianek. Dookoła unosiła się chmara przepięknych motyli, trzepoczących dostojnie pokaźnymi skrzydłami, udekorowanymi w rozmaite wzory i kolory: kropki, paski, zygzaki. Wśród nich na przedzie frunął żółto-czarny paź królowej, zaraz za nim w motylim orszaku rusałka pawik, puszczając pawie oczko z końca swojego skrzydła, rusałka osetnik, przeskakujący zgrabnie z kwiatka na kwiatek i wiele wiele innych, równie pięknych i barwnych. Jagódka nie kryła zachwytu przepięknym widokiem polany oraz jej mieszkańcami. Zapominając na moment o swojej tęsknocie i prowadzonym przez cały czas śledztwie, przyklęknęła przed jednym z kwiatków, by ostrożnie chwycić w ręce delikatny kielich i poczuć jego słodki zapach.
– Aaaaaaaapsik! – kichnęła dziewczynka, na co pozostałe kwiatki zapiszczały radośnie, a kolorowy orszak motyli natychmiast otoczył ją zewsząd.
– Hi hi, na zdrowie Jagódko – zachichotała Marcysia. – Już niedaleko, jesteśmy prawie na miejscu.
Po chwili oczom przyjaciół ukazała się olbrzymia tęcza, złożona niemal ze wszystkich znanych im kolorów: żółtego, czerwonego, pomarańczowego, zielonego oraz niebieskiego. Zupełnie jakby wszystkie motyle połączyły się w jedno. Zaczynała się na jednym z brzegów polany, a kończyła na drugim i prowadziła wysoko ku niebu. Jagódce przypominała nieco kolorowy most, który jej tato zbudował specjalnie dla niej w ogrodzie tego lata. Soczyste barwy tęczy błyszczały w słońcu, które chmury uwolniły po burzy i obfitej ulewie. Dziewczynka nigdy nie śniła, że kiedyś dane jej będzie zobaczyć z bliska tak cudowne zjawisko. Kiedy Marcysia doprowadziła ich w końcu na brzeg polany, by mogli wdrapać się na tęczowy most, była przeszczęśliwa. Stawiając niepewnie swoje kroki, miała wrażenie, że stąpa po miękkiej cukrowej piance, którą tak uwielbiała. Pan Wiewiór z kolei od razu z ochotą wskoczył na tęczę i pędził przed pozostałymi, aby jako pierwszy znaleźć się na jej najwyższym punkcie. Trzymający się kurczowo jego rudego ogona Felicjan drżał z obawy, że kolejny raz spadnie i tym razem połamie swoje cieniutkie odnóża. Mała kuleczka natomiast, siedząc bezpiecznie w kieszeni Jagódki, z zachwytem spoglądała w dół.
– Chodźcie, chodźcie przyjaciele! – zachęcała do dalszego spaceru biedronka.
Po przejściu dość sporego kawałka, doszli w końcu do najwyższego punktu, na którym to czekał już na nich wyraźnie zadowolony Pan Wiewiór z pająkiem.
– Pięknie tu, prawda? Usiądźcie proszę, mam dla was jeszcze jedną niespodziankę – powiedziała tajemniczo Marcysia, lądując na kolorowym moście. Pozostali zgodzili się chętnie i usiedli wygodnie, przekonani, że znaleźli się w najpiękniejszym miejscu na świecie i w ich życiu. – Otóż tęcza, na której tu siedzimy jest jadalna i do tego niesamowicie smaczna. Spróbujcie sami! – dodała po chwili, wprawiając kolejny raz w zdumienie swoich towarzyszy, którzy spoglądając jeden na drugiego, obawiali się skorzystać z tej propozycji.
Jako pierwszy odważył się Pan Wiewiór, nabierając w łapę nieco puszystej zieleni. Nim spróbował, powąchał dokładnie tęczowy przysmak, a po chwili zanurzył cały pyszczek w niezwykłej słodyczy.
– Hmmm… Pyszne, naprawdę pyszne! – zawołał z zadowoleniem, wracając natychmiast do pałaszowania.
Widząc, z jakim smakiem wiewiórka sięga po kolejne porcje, pozostali również zdecydowali się spróbować. Jagódka wybrała soczysty pomarańcz, kuleczka poprosiła o czerwień, Marcysia sięgnęła po kolor niebieski, Felicjan z kolei zdecydował się na żółtą słodycz. Zajadając się, wspólnie spoglądali na świat w dole, gdzie kwiaty nadal tańczyły, wiatr przyjemnie nucił, a motyli orszak kreślił w powietrzu zgrabne piruety. Z pełnymi brzuchami i słodkim smakiem w ustach, każde z nich czuło się niesamowicie szczęśliwe.
– Tęsknię za rodzicami. Niepotrzebnie się od nich oddalałam. Mama przestrzegała mnie przed samotnymi wędrówkami po lesie, a ja jej nie posłuchałam – posmutniała nagle Jagódka, przypominając sobie, jak szczęśliwa była przy mamie i tacie.
– Ja też tęsknię za moimi rodzicami – wyszeptał Felicjan, wtulając się we wiewiórczy ogon.
– I ja – dodała kuleczka, głośno wzdychając.
– A ja tęsknię za moimi braćmi i siostrami – zwierzył się po chwili Pan Wiewiór.
– Rodzice to bardzo ważne osoby, dzięki ich miłości poznajemy świat i ten świat właśnie wydaje się wtedy jeszcze piękniejszy – powiedziała biedronka.
– Tak bardzo chciałbym się już przytulić do mamy. O wiele bardziej niż spróbować raz jeszcze tęczowych słodkości. Ruszajmy przyjaciele. Nie ma na co czekać! Rodzina jest najważniejsza. Musimy odszukać kunę Martę i odzyskać tajemną recepturę, żeby móc w końcu wrócić do naszych domów i bliskich. Obiecaliśmy, że pomożemy i słowa dotrzymamy – zwróciła się do towarzyszy Jagódka i po chwili wszyscy wspólnie zaczęli zbiegać po moście w kierunku drugiego brzegu polany.
Marcysia ledwo nadążała za gromadą przyjaciół, którym wyraźnie tęskno już było do swoich rodzin. Sama nigdy nie odważyła się oddalić od domu tak daleko w obawie, że nie znajdzie już drogi powrotnej i nigdy nie zobaczy rodziców. Machając co tchu czerwonymi skrzydłami, myślała, w jaki jeszcze sposób może pomóc Jagódce i pozostałym. Kiedy już zbliżali się do zejścia z tęczowego mostu, dostrzegła coś niezwykle ważnego.
– Jagódko! Jagódko! Przyjaciele! Poczekajcie, muszę wam o czym powiedzieć – krzyczała zdyszana biedronka. – Coś zauważyłam!
Zaciekawieni towarzysze przystanęli na moment, pozwalając, by Marcysia ich dogoniła.
– Słuchajcie, dostrzegłam coś bardzo ważnego! W miejscu, gdzie polana graniczy z rzędem brzóz, tuż obok małych poziomek, między drzewami leży kępka chrustu. Myślę, że to może być kryjówka kuny, której szukacie – opowiedziała szybko o swoim odkryciu.
– Prędko, musimy to sprawdzić! – ponaglił pozostałych Pan Wiewiór i bez zastanowienia popędzili we wskazanym im przez biedronkę kierunku.
W głębi ducha czuli, że są blisko zakończenia swojego śledztwa. Marysia postanowiła zostać na polanie, życzyła jednak przyjaciołom powodzenia i na pożegnanie pomachała radośnie małymi skrzydłami.
Im bardziej zbliżali się do rzędu brzóz, tym bardziej kępka chrustu, o której mówiła biedronka, stawała się coraz widoczniejsza, a serce Jagódki i pozostałych zaczynały bić w coraz szybszym tempie.
– Ciiiiiiiii! – nakazał pozostałym Felicjan. – Nie możemy jej spłoszyć – dodał szeptem i wszyscy w zgodnym tempie, cichutko przesuwali się od brzozy do brzozy, zerkając co chwila zza pni na kryjówkę kuny.
Niespodziewanie usłyszeli czyjeś szybkie kroki. Do kępki chrustu zbliżała się kuna Marta we własnej osobie, niosąc w pyszczku gałązkę z jeżynami oraz koszyk pełen rozmaitych przedmiotów, a było w nim lusterko, okulary, zegarek, mały grzebień i kolorowy zeszyt, w którym Pan Wiewiór rozpoznał swój przepiśnik. Wślizgując się do kępki chrustu, bacznie obserwowała, czy gdzieś w pobliżu nie schował się jakiś nieproszony gość, który odkrył jej kryjówkę. Kiedy pomarańczowy ogon zniknął już wśród sterty gałęzi, niecierpliwy jak zwykle Pan Wiewiór postanowił na własną rękę schwytać złodziejkę. Wskoczył natychmiast na jedną z najniższych gałązek brzozy, po czym przeskakując błyskawicznie z jednej na drugą, szybko znalazł się wysoko ponad głowami swoich przyjaciół i przymierzał się do skoku na drzewo, rosnące tuż obok kępki chrustu. Jagódka przeczuwała, że skok Pana Wiewióra przyniesie im same kłopoty i z pewnością spłoszy złodziejkę. Nim się spostrzegła, skoczne zwierzę znalazło się już nad kryjówką kuny i bacznie ją obserwowało.
– Jagódko zrób coś, on spłoszy kunę i nici z odzyskania receptury. Wiesz przecież, jaki Pan Wiewiór potrafi być nieporadny – martwiła się kuleczka, coraz mocniej wychylając się z kieszeni.
– Nie martw się kuleczko, coś poradzimy – zapewniła dziewczynka, głowiąc się, co zrobić, aby zapobiec katastrofie.
Wtedy to zauważyła wędrującego niedaleko brzozy, za którą chowała się właśnie wspólnie z kuleczką, małego jeża. Przystawał co chwila, rozglądając się dookoła i wsadzając swój niezwykle ruchliwy nos głęboko w leśne runo w poszukiwaniu jakiejś przekąski. Jego grzbiet pokryty był mnóstwem cieniutkich igiełek, których zapewne ostre czubki błyszczały w przebijającym spośród drzew słońcu. Kiedy jeż był naprawdę blisko, Jagódka nagle wpadła na genialny pomysł. Postanowiła poprosić o pomoc kolczaste zwierzę.
– Hop hop jeżyku! Hop hop! Tutaj! – zawołała bardzo cichutko, mimo tego niesamowity słuch jeża sprawił, że ten zwrócił swoje bystre oczy w kierunku rosnącej nieopodal brzozy i tam właśnie skierował swoje kroki. – Jeżyku, kochany kolczatku, pomóż nam proszę – zwróciła się dziewczynka, kiedy zwierzątko stanęło przed jej stopami. – Cały dzień tropiliśmy kunę Martę, która okazała się złodziejką tajemnej receptury na krem miodowo-orzechowy, który jest własnością Pana Wiewióra i bez którego wszystkie wiewiórki będą głodować tej zimy. Szukając jakichkolwiek śladów dotarliśmy aż tu, do kępki chrustu, w której kuna ma swoją kryjówkę. Chciałabym cię bardzo prosić, abyś zwinął się w kłujący kłębek, kiedy tylko Marta spróbuje uciec. Twoje igiełki powinny powstrzymać ją od ucieczki.
– Zgadzam się. Chętnie wam pomogę. Tak się składa, że i ja padłem ofiarą tej chytruski. Dziś rano zaginął mój ulubiony grzebień do rozczesywania igiełek. Bardzo chciałbym go odzyskać – odparł jeż, na co Jagódka i kuleczka odpowiedziały szczerym uśmiechem, a także odetchnęły z ulgą, że jeszcze nie wszystko stracone.
Po chwili z obserwowanej kępki chrustu zaczęły dobiegać dziwne hałasy szamotaniny, przypominające przerzucanie garnków i różnych metalowych przedmiotów. Kiedy suche już gałęzie powoli się rozsypały, Pan Wiewiór postanowił nie czekać dłużej i przystąpił do akcji, wykonując zdumiewający wiewiórczy skok prosto na kryjówkę kuny. Rozluźniona już kępka natychmiast runęła pod jego ciężarem, odsłaniając chytre zwierzę i jej zdobyte dotychczas łupy. Kuna ze zdumienia wytrzeszczyła oczy, wypuściła z łapek małe lusterko i nie czekając dłużej, zabrała się do ucieczki. Jednym susem przeskoczyła porozrzucany dookoła chrust i co sił w łapach biegła na oślep przed siebie. Po chwili syknęła z bólu i zaczęła dziwnie podskakiwać. Złodziejka nie zauważyła bowiem jeża z nastroszonymi kolcami, który miał za zdanie zatrzymać uciekinierkę i nadepnęła na małego kolczatka.
– Auć! Auć! Auć……! – podskakiwała dalej.
– Mamy cię złodziejko! Jak mogłaś zabrać niewinnym zwierzętom tak cenne dla ich przedmioty? – zawołała kuleczka.
– I mój grzebień! – dodał, prostując się jeż.
– Marto, co ty najlepszego narobiłaś? Musisz teraz oddać wszystkie skradzione przedmioty ich właścicielom. Wypadałoby również przeprosić ich za to – zwróciła się do zwierzęcia Jagódka, na co kuna zwróciła ku niej swoje duże oczy, a po chwili stając już na wszystkich łapkach, pokornie opuściła głowę.
– Przeprosiny nie wystarczą. Przez tę chytruskę mogliśmy głodować całą zimę – zawołał z wyrzutem Pan Wiewiór, który po swoim wyczynowym skoku nie zdołał jeszcze wygrzebać się z pozostałości kępki chrustu. Pająk, nie przestając trzymać się kurczowo wiewiórczego ogona, dochodził do siebie, czując wciąż silne zawroty głowy.
– Otóż to! Zabrała moje lusterko! – odezwał się nagle jakiś nieznany głos.
– I mój zegarek! Moje okulary! – odezwał się ktoś jeszcze, a po chwili zza rozłożystych paproci wyłoniła się młoda łasiczka z połyskującą gładką sierścią, zwinny lisek z rudą kitą, podobną kolorem do ogona Pana Wiewióra oraz sędziwy kret, usilnie próbujący nadążyć za pozostałymi.
– Ale ja wcale nie chciałam ich zabrać. Po prostu tak bardzo mi się spodobały, że zapragnęłam mieć je tylko dla siebie – próbowała tłumaczyć się zawstydzona kuna, ale zdenerwowani mieszkańcy lasu wcale nie mieli ochoty jej słuchać. Nie zważając na Martę, zaczęli rozgarniać resztki jej kryjówki i w pośpiechu wygrzebywać spod gałęzi skradzione im przedmioty. Również i Pan Wiewiór energicznie przebierał łapami i już po chwili trzymał w objęciach swój ukochany przepiśnik z tajemną recepturą. Szczęśliwy podbiegł szybko do Jagódki oraz kuleczki, wymachując zeszytem nad swoją głową.
– Mam! Mam! Receptura odzyskana! Jeszcze nic straconego, do zimy na pewno zdążymy przygotować krem! – wołał podskakując radośnie. – Ale co z Martą? Nie możemy przecież tak zostawić tej sprawy. Musi odpowiedzieć za swoje złe uczynki – dodał zaraz poważnym i stanowczym tonem.
– Rozumiem pana złość Panie Wiewiórze, jednak każdemu należy się druga szansa. Czy pan sam nigdy niczego nie przeskrobał? – zapytała Jagódka, na co zwierzę jedynie westchnęło, po czym pokornie opuściło puszysty ogon. – Każdy z nas ma coś na sumieniu i każdy stara się to naprawić. Myślę, że i Marta na pewno chciałaby wynagrodzić wam utratę ulubionych przedmiotów. Proponuję zatem jej pomoc w przygotowaniu kremu miodowo-orzechowego. Może mieszać miód tak długo, jak tylko będzie to potrzebne. Zgadzasz się Marto? – zwróciła się w stronę kuny wyraźnie zadowolona ze swojego pomysłu.
– Oczywiście, że tak! Chętnie pomogę. Dam z siebie wszystko, słowo daję! Tylko proszę, wybaczcie mi i nie gniewajcie się więcej na mnie. Już nigdy nie zabiorę bez pytania żadnej rzeczy, która nie należy do mnie. Obiecuję! – zapewniała wciąż zawstydzona.
Mieszkańcy lasu, po długiej i gorącej dyskusji, w końcu przystanęli na propozycję Jagódki. Zwierzęta wprost przepadały za kremem miodowo-orzechowym. I choć to głównie wiewiórki przechowywały je w swoich spiżarniach, to i pozostałym nierzadko przypadał mały słoiczek w dowód przyjaźni. Dlatego też wszystkim tak zależało, aby i tym razem przygotowania doszły do skutku. Przyjaciołom pozostała zatem już tylko droga powrotna, którą zamierzali pokonać w jak najszybszym tempie. Również i młoda łasiczka, rudy lisek oraz sędziwy kret postanowili im towarzyszyć. Pan Wiewiór tuląc nieustannie do piersi swój drogocenny przepiśnik, poganiał co chwila pozostałych, przypominając, że pszczoły na pewno już czekają ze swoim słodkim nektarem i jeśli za chwilę nie zjawią się przy jego domku, te zwyczajnie odlecą i już nigdy nie wrócą. A wtedy wszystko przepadnie na dobre. Pająk Felicjan, który od niebezpiecznego skoku na kryjówkę kuny jeszcze bardziej obawiał się podróżowania na puszystym wiewiórczym ogonie, tym razem spokojnie pokonywał drogę w drugiej kieszeni Jagódki, pozdrawiając co chwila, siedzącą po jego prawej stronie kuleczkę.
Kiedy już prawie dotarli na miejsce, tuż nad ich głowami zaćwierkał niezrozumiale mały ptak, trzepocząc mocno skrzydłami. Jedynie Pan Wiewiór potrafił zrozumieć jego ptasi język. Natychmiast poprosił przyjaciół, aby przyspieszyli kroku, ponieważ pszczoły już szykują się do odlotu i bardzo możliwe, że nie dostaną już ani kropli potrzebnego do zrobienia kremu miodu. Mały ptaszek okazał się dobrym znajomym Pana Wiewióra, dlatego też kiedy zobaczył lądujące przed jego domkiem pszczoły, czym prędzej udał się na jego poszukiwania, z obawy przed zaprzepaszczeniem szansy na tegoroczne przygotowanie zapasu kremu. Rzeczywiście, kiedy dotarli na miejsce, chmara pszczół właśnie zbierała się do odlotu, robiąc przy tym niesamowity szum.
– Stójcie moje kochane! Stójcie proszę! Nie uwierzycie, co dziś się wydarzyło – wołał już z daleka przejęty Pan Wiewiór, wymachując w powietrzu swoim przepiśnikiem.
Pszczoły w ostatniej chwili równocześnie opuściły skrzydełka i zdjęły z tułowia malutkie beczułki z drogocennym miodem. Jedna z nich, zdaje się przywódczyni z największą beczułką na plecach, stanęła przed Panem Wiewiórem z bardzo niezadowoloną miną. Kiedy jednak usłyszała niesamowitą historię skradzionej receptury oraz śledztwa, prowadzonego przez zwierzątka oraz Jagódkę, nieco złagodniała. Rozkazała pozostałym pszczołom przelać miód do specjalnego garnka, który przygotowały już wiewiórki, czekając w dużej niepewności na powrót swojego brata ze skradzioną recepturą. Podarowany miód wyglądał jak krople prawdziwego złota. Przelewany z beczułek strumień spokojnie i cichutko zapełnił olbrzymi garnek po same brzegi. Na widok słodkiego specjału niejednemu zwierzątku ślinka napłynęła do ust, a niektórym nawet głośno zaburczało w brzuchu. Także i Jagódka z chęcią umoczyłaby choć jeden palec w złocistym nektarze, pamiętała jednak, że leśnym mieszkańcom jest on o wiele bardziej potrzebny. Marta, zgodnie z obietnicą daną pozostałym, pomagała każdej pszczole przelać miód z beczułek, a następnie mieszała pracowicie złoty nektar, czekając, aż wiewiórki nie wrzucą do garnka rozłupanych orzechów, szyszek, żołędzi oraz nasion. Widząc szczery zapał kuny, Pan Wiewiór wybaczył jej wszystkie występki, a nawet obiecał, po skończeniu pracy oczywiście, pozwolić spróbować pysznego specjału. Pająk Felicjan opuścił kieszeń Jagódki i rozpoczął dzierganie nowej koronkowej pajęczyny niedaleko uwijających się przy miodzie zwierzątek. Mały owoc leśny z kolei obserwował wszystkich już z dołu, z radością nucąc rozmaite piosenki na miękkim mchu. Jagódka pomagała wiewiórkom wrzucać rozłupane przez ich ostre ząbki orzechy i żołędzie do garnka, a następnie poustawiała przeznaczone do rozlania kremu małe słoiczki w równym rzędzie. Pan Wiewiór zdawał się być w swoim żywiole. Sprawdzał co chwila w zeszycie, czy aby na pewno wszystkie składniki są łączone w odpowiedniej ilości, a następnie wskoczył do swojej dziupli po jakieś tajemnicze przyprawy i wrzucił je prosto do mieszaniny miodu, orzechów, żołędzi i nasion.
– Będzie pysznie, przepysznie! – zaklaskał uradowany, na co wszystkie zwierzęta przyznały mu rację, oblizując się ze smakiem.
Kiedy Jagódka skończyła już swoją pracę, poczuła się niesamowicie senna. Dzień pełen wrażeń powoli dobiegał końca, a ona była tak bardzo zmęczona. Do tego wciąż tęskniła za rodzicami.
– Powinny już tu być… Odpocznę sobie, chociaż chwilkę, małą chwilkę – ziewnęła dziewczynka, zwijając się w kłębek i spokojnie kładąc głowę ponownie na poduszce z miękkiego mchu.
– Śpij Jagódko, śpij maleńka – szepnęła jej do ucha kuleczka, gładząc delikatnie po twarzy, na co dziewczynka zwinęła się jeszcze bardziej i kolejny raz beztrosko ziewnęła. Po chwili nie słyszała już krzątaniny zapracowanych zwierzątek, świergotu ciekawych ptaków ani szumu drzew. Było jej miękko i wygodnie, prawie tak bardzo jak we własnym łóżku w ukochanym domu. Brakowało tylko dłoni mamy, gładzącej ją pieszczotliwie po policzku i taty, otulającego kolorową kołderką. Wiedziała, że przeżyła dziś piękną i niesamowitą przygodę, ale bez wahania oddałaby to wszystko, żeby tylko móc jeszcze raz przytulić się do swoich rodziców. Miała nadzieję, że przyśnią jej się w ich domu, a kiedy otworzy oczy, wszystko będzie tak jak kiedyś. I śniła o tym, śniła, aż w końcu nadszedł wieczór i zaczęło się ściemniać.
– Hej! Hej, hej dziecino obudź się! – usłyszała tuż nad uchem. Wciąż zmęczona nie miała jednak siły, by podnieść zaspane powieki. Wydawało jej się, że to znowu wołanie leśnych owoców, lecz kiedy poczuła czyjąś ciepłą dłoń na swoim policzku, postanowiła czym prędzej otworzyć oczy. Pamiętała ten czuły dotyk, wiedziała, że to muszą być oni. Nie myliła się. Nad głową Jagódki klęczeli jej rodzice. Zatroskani zniknięciem córeczki, szukali jej w lesie przez cały dzień. Nie tylko ona tęskniła. Dziewczynka natychmiast wpadła w ramiona mamy i taty, tuląc się do nich tak mocno jak nigdy wcześniej.
– Wracajmy już do domu, obiecuję, że więcej nie będę się od was oddalać – przyrzekła. – Opowiem wam po drodze, co mnie dziś spotkało, nie uwierzycie – dodała zaraz szczęśliwa, nie przestając tulić się do rodziców.
Po chwili cała trójka kroczyła znaną im dobrze ścieżką w kierunku domu. Jagódka, niesiona w silnych ramionach taty, rozpoczęła opowieść o swojej niesamowitej leśnej przygodzie. Kiedy już prawie kończyła, znów poczuła się bardzo senna i nie mając siły, by dłużej opowiadać, oparła głowę o ramię taty i zasnęła na nowo, spokojna, bezpieczna i szczęśliwa.
– Jagódkowe sny, sny mojej córeczki, cukierkowe, błogie, piękne jak z bajeczki… – słyszała już tylko ciepły głos, budzący ją co rano i kołyszący do snu wieczorem – głos swojej kochanej mamy.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama